Upadek syjonizmu

Oryginalna wersja tekstu została opublikowana 21.06.2024 na blogu Sidecar prowadzonym przez New Left Review. Ilan Pappé jest izraelskim profesorem historii związanym z Uniwersytetem Exeter w Wielkiej Brytanii, gdzie zajmuje stanowisko Przewodniczącego Europejskiego Centrum ds. Studiów Palestyńskich. W 2017 nakładem Instytutu Wydawniczego Książka i Prasa ukazał się polski przekład jego książki „Czystki etniczne w Palestynie” autorstwa Anny Sak.
Atak Hamasu z 7 października można porównać do trzęsienia ziemi, które wstrząsa starym budynkiem. Pęknięcia pojawiały się już wcześniej, ale teraz widać je u samych fundamentów. Czy to możliwe, że 120-letni syjonistyczny projekt w Palestynie – pomysł narzucenia żydowskiego państwa na arabski, muzułmański i bliskowschodni kraj – chyli się ku upadkowi? Historycznie rzecz ujmując, wiele czynników może doprowadzić państwo do rozkładu. Może on być spowodowany ciągłymi atakami ze strony sąsiednich krajów bądź nieprzerwaną wojną domową. Może nastąpić w wyniku załamania się instytucji publicznych, które stają się niezdolne do dostarczania usług obywatelom. Często na początku mamy do czynienia z powolnym procesem dezintegracji, który stopniowo nabiera rozpędu, aż w końcu, w krótkim czasie, doprowadza do upadku instytucji swego czasu uznawanych za stabilne i trwałe.
Trudność polega na zauważeniu wczesnych wyznaczników upadku. Te, jak będę starał się tutaj wykazać, są w przypadku Izraela bardziej widoczne niż kiedykolwiek. Jesteśmy świadkami historycznego procesu – bądź, bardziej dokładnie, jego początku – który może ostatecznie doprowadzić do upadku syjonizmu. A jeśli moja diagnoza jest poprawna, to znaczy, że jesteśmy również u progu szczególnie niebezpiecznego momentu krytycznego. Bowiem gdy tylko Izrael uświadomi sobie skalę kryzysu, sięgnie po okrutny i totalny pokaz siły, by starać się go powstrzymać – tak, jak zrobił to południowoafrykański reżim u schyłku czasów apartheidu.
1.
Pierwszym wyznacznikiem jest pęknięcie w żydowskim społeczeństwie Izraela. Obecnie dzieli się ono na dwa wrogie obozy, które nie są w stanie znaleźć wspólnej płaszczyzny porozumienia. Pęknięcie wywołane jest anomaliami związanymi z definiowaniem judaizmu jako nacjonalizmu. Podczas gdy żydowska tożsamość w Izraelu dotychczas była co najwyżej tematem teoretycznej debaty między religijnymi i świeckimi frakcjami, obecnie stała się ona przestrzenią walki o oblicze sfery publicznej i samego państwa. Ta walka toczy się nie tylko w mediach, ale również na ulicach.
Jeden obóz można określić mianem „państwa Izrael”. Składa się on z bardziej ześwieczczonych, liberalnych i głównie – choć nie wyłącznie – europejskich Żydów z klasy średniej i ich potomków, a więc grupy, która była kluczowa dla utworzenia państwa w 1948 roku i pozostała na hegemonicznej pozycji do końca ubiegłego stulecia. Nie łudźmy się, ich poparcie dla „liberalnych, demokratycznych wartości” nie zmienia ich zaangażowania w system apartheidu, który jest narzucony – na różne sposoby – wszystkim Palestyńczykom żyjącym na obszarze między rzeką Jordan a Morzem Śródziemnym. Głównym pragnieniem tego obozu jest to, by żydowscy obywatele mogli żyć w demokratycznym i pluralistycznym społeczeństwie, z którego wykluczeni są Arabowie.
Drugi obóz to „państwo Judea”. Rozwinął się on wśród osadników z okupowanego Zachodniego Brzegu. Cieszy się coraz większym wsparciem na terytorium Izraela i stanowi bazę wyborczą, która zapewniła zwycięstwo Netanyahu w listopadzie 2022 roku. Jego wpływy na wyższych szczeblach izraelskiej armii i służb bezpieczeństwa rosną w zastraszającym tempie. „Państwo Judea” chce, by Izrael stał się teokracją, która obejmuje całe terytorium historycznej Palestyny. By to osiągnąć, wykazuje się determinacją w dążeniu do ograniczenia liczby Palestyńczyków do absolutnego minimum; rozważa też budowę Trzeciej Świątyni w miejsce Meczetu Al-Aksa. Jego członkowie wierzą, że pozwoli im to na nowo wkroczyć w złoty wiek czasu biblijnych królestw. Z ich perspektywy świeccy Żydzi są heretykami równymi Palestyńczykom, jeśli tylko odmawiają oni przyłączenia się do tego projektu.
Do brutalnych starć między tymi dwoma obozami doszło jeszcze przed 7 października. Przez pierwsze kilka tygodni po ataku wydawało się, że w obliczu wspólnego wroga różnice między nimi zostały odłożone na bok. Ale to była tylko iluzja. Walki uliczne rozgorzały na nowo; trudno sobie wyobrazić, co mogłoby doprowadzić do pojednania. Bardziej prawdopodobny rezultat tych starć pojawił się już na horyzoncie. Ponad pół miliona Izraelczyków reprezentujących obóz „państwa Izrael” opuściło kraj od października, co wskazuje na to, że „państwo Judea” zaczyna go pochłaniać. To polityczny projekt, którego świat arabski – a może nawet cały świat – nie będzie tolerować na dłuższą metę.
2.
Drugim wyznacznikiem jest izraelski kryzys gospodarczy. Klasa polityczna nie wydaje się mieć żadnego planu na zrównoważenie finansów publicznych w świetle niekończących się konfliktów zbrojnych poza coraz większą zależnością od amerykańskiej pomocy finansowej. W ostatnim kwartale ubiegłego roku gospodarka doświadczyła prawie 20% krachu, a dotychczasowa zmiana na lepsze jest bardzo krucha. Obietnica 14 miliardów dolarów od Waszyngtonu raczej nie odwróci tego trendu. Wręcz przeciwnie, gospodarcza zapaść tylko się pogorszy, jeśli Izrael zrealizuje swój zamiar pójścia na wojnę z Hezbollahem przy jednoczesnym wzmożeniu aktywności wojskowej na Zachodnim Brzegu, w czasie, w którym część krajów – między innymi Turcja i Kolumbia – zaczęła nakładać nań sankcje gospodarcze.
Kryzys dodatkowo pogarsza niekompetencja ministra finansów Becalela Smotricza, którego jednym skutecznym działaniem w tej funkcji wydaje się być przeznaczanie pieniędzy na rozwój żydowskich osiedli osadniczych na Zachodnim Brzegu. W międzyczasie, konflikt pomiędzy „państwem Izrael” i „państwem Judea” – do pary z wydarzeniami z 7 października – sprawia, że część gospodarczej i finansowej elity kraju decyduje się przenieść swój kapitał za granicę. Ci, którzy rozważają relokację swoich inwestycji stanowią znaczącą część 20% Izraelczyków, którzy płacą 80% wszystkich podatków.
3.
Trzecim wyznacznikiem upadku jest pogłębiająca się międzynarodowa izolacja Izraela, który stopniowo staje się autsajderem wśród państw. Ten proces trwał już przed 7 października, ale znacząco przybrał na sile od czasu rozpoczęcia ludobójstwa. Zaświadczają o tym bezprecedensowe stanowiska Międzynarodowego Trybunału Sprawiedliwości i Międzynarodowego Trybunału Karnego. Do tej pory globalny ruch solidarności z Palestyną był w stanie skonsolidować ludzi wokół uczestnictwa w bojkocie, ale ponosił porażkę na froncie dążenia do międzynarodowych sankcji. W większości krajów poparcie dla Izraela pozostawało niezmiennie wysokie wśród establishmentu politycznego i gospodarczego.
W tym kontekście niedawne deklaracje MTS i MTK – Izrael najprawdopodobniej dokonuje ludobójstwa; Izrael powinien zatrzymać swoją ofensywę na Rafah; przywódcy państwa Izrael powinni zostać aresztowani pod zarzutem zbrodni wojennych – powinny być widziane jako próba zwrócenia uwagi na poglądy globalnego społeczeństwa obywatelskiego w przeciwieństwie do odzwierciedlania opinii elit. Trybunały nie złagodziły brutalnych ataków na ludność Gazy i Zachodniego Brzegu. Dołożyły jednak swoją cegiełkę do rosnącego na sile głosu krytyki wymierzonej w państwo Izrael, głosu, który coraz częściej wybrzmiewa „u góry”, tak jak i „na dole”.
4.
Czwartym, powiązanym wyznacznikiem jest znacząca zmiana nastrojów wśród młodych Żydów na całym świecie. W wyniku wydarzeń ostatnich dziewięciu miesięcy wielu z nich wydaje się ochoczo porzucać swoje powiązania z Izraelem i syjonizmem na rzecz aktywnego uczestnictwa w ruchu solidarności z Palestyną. Żydowskie wspólnoty, przede wszystkim w Stanach Zjednoczonych, niegdyś zapewniały Izraelowi immunitet skutecznie broniący przed krytyką. Utrata, bądź przynajmniej częściowa utrata, ich wsparcia ma znaczące implikacje dla globalnej pozycji tego kraju. Amerykańsko-Izraelski Komitet Spraw Publicznych (AIPAC) może nadal polegać na chrześcijańskich syjonistach, którzy zapewniają mu wsparcie i wysoką liczbę członków, ale nie będzie stanowił równie potężnej organizacji bez znaczącego żydowskiego udziału. Siła tego lobby ulega erozji.
5.
Piątym wyznacznikiem jest słabość izraelskiej armii. Nie ma wątpliwości, że Siły Obronne Izraela (IDF) pozostają znaczącą siłą, która ma do dyspozycji najnowsze technologie wojskowe. Jednak ich ograniczenia stały się widoczne 7 października. Wielu Izraelczyków czuje, że wojsku niezwykle się poszczęściło – sytuacja mogła bowiem być dużo gorsza, gdyby Hezbollah przyłączył się do skoordynowanego ataku. Od tego czasu Izrael udowodnił swoją rozpaczliwą zależność od regionalnej koalicji pod wodzą USA w przypadku obrony przed Iranem, którego kwietniowy atak ostrzegawczy doprowadził do użycia około 170 dronów oraz rakiet balistycznych i kierowanych. Bardziej niż kiedykolwiek wcześniej syjonistyczny projekt zależny jest od sprawnego łańcucha dostaw ogromnych ilości amerykańskiego zaopatrzenia, bez którego nie byłby w stanie zmierzyć się nawet z małą armią partyzancką na południu.
Obecnie brak przygotowania i nieumiejętność prowadzenia działań obronnych jest już szeroko dostrzegana przez żydowską ludność kraju. Doprowadziło to do silnego nacisku na zniesienie zwolnienia z obowiązku wojskowego dla ultraortodoksyjnych Żydów – obowiązującego od 1948 roku – i rozpoczęcia poboru tysięcy przedstawicieli owych wspólnot. Takie działanie nie zmieni raczej dużo na polu walki, ale odzwierciedla ono skalę pesymistycznego spojrzenia na armię, które, swoją drogą, pogłębia polityczne podziały w Izraelu.
6.
Ostatnim wyznacznikiem jest odnowienie energii wśród młodego pokolenia Palestyńczyków. Jest ono znacznie bardziej zjednoczone, organicznie powiązane i niedwuznaczne w sprawie swoich perspektyw w porównaniu do palestyńskich elit politycznych. A skoro ludność Gazy i Zachodniego Brzegu stanowi jedną z najmłodszych populacji na świecie, to młode pokolenie będzie miało niebagatelny wpływ na przebieg walki o wyzwolenie. Dyskusje, które mają miejsce wśród młodych grup Palestyńczyków wskazują na zatroskanie kwestią tworzenia prawdziwie demokratycznej organizacji – czy to odnowionej Organizacji Wyzwolenia Palestyny (OWP), czy zupełnie nowej siły – która będzie dążyć do realizacji wizji emancypacji stojącej w sprzeczności względem kampanii Autonomii Palestyńskiej nakierowanej na uznanie Palestyny za państwo. Młodzi Palestyńczycy wydają się obstawiać za rozwiązaniem jednopaństwowym w przeciwieństwie do zdyskredytowanego modelu dwupaństwowego.
Czy będą oni w stanie wystosować skuteczną odpowiedź na rozkład syjonizmu? To trudne pytanie. Upadek projektu państwowego nie zawsze kończy się nadejściem lepszej alternatywy. W innych miejscach na Bliskim Wschodzie – takich jak Syria, Jemen czy Libia – widzieliśmy, jak krwawe i przeciągłe mogą być jego rezultaty. W tym przypadku będzie chodziło o dekolonizację, a ubiegłe stulecie dostarczyło nam wielu przykładów na to, że rzeczywistość postkolonialna nie zawsze poprawia kolonialne warunki egzystencji. Tylko sprawczość Palestyńczyków może popchnąć nas w dobrym kierunku. Wierzę, że prędzej czy później wybuchowa mieszanka wymienionych wyznaczników doprowadzi do zniszczenia syjonistycznego projektu w Palestynie. Musimy mieć nadzieję, że kiedy to się stanie, na miejscu będzie istniał solidny ruch wyzwoleńczy, który wypełni powstałą pustkę.
Przez ponad 56 lat to, co nazwano „procesem pokojowym” – procesem, który prowadzi donikąd – było tak naprawdę serią amerykańsko-izraelskich inicjatyw, na które Palestyńczycy mieli jakoś odpowiadać. Dzisiaj dekolonizacja musi zastąpić „pokój”, a Palestyńczycy muszą być w stanie wyartykułować swoją własną wizję regionu, na którą będą mieli odpowiedzieć Izraelczycy. Pierwszy raz – przynajmniej od wielu dekad – to właśnie palestyński ruch wyszedłby z propozycjami na postkolonialną i niesyjonistyczną Palestynę (czy jakkolwiek inaczej miałby się nazywać ten nowy byt). Czyniąc tak, najprawdopodobniej przyjrzałby się Europie (być może szwajcarskim kantonom i modelowi belgijskiemu) bądź, co bardziej stosowne, starym strukturom z regionu wschodniego wybrzeża Morza Śródziemnego, w ramach których zsekularyzowane grupy religijne stopniowo przekształciły się w etnokulturowe społeczności żyjące obok siebie na tym samym terytorium.
Niezależnie od tego, czy ludzie oczekują upadku Izraela, czy obawiają się go, taki rozwój wydarzeń stał się przewidywalną przyszłością. Taka ewentualność powinna wpływać na długofalową rozmowę o przyszłości regionu. Będzie musiała pojawić się na tapecie, gdy tylko ludzie zorientują się, że powoli ku końcowi zmierzają trwające sto lat próby narzucenia – pod auspicjami Wielkiej Brytanii, a następnie Stanów Zjednoczonych – żydowskiego państwa na arabski kraj. Udało się stworzyć społeczeństwo złożone z milionów osadników, wielu z nich drugiego czy trzeciego pokolenia. Lecz ich obecność niezmiennie – tak, jak w momencie ich przybycia – zależy od możliwości narzucenia przemocą osadniczej woli na miliony rdzennych mieszkańców, którzy nigdy nie zaprzestali walczyć o samostanowienie i wolność na swojej ojczystej ziemi. W nadchodzących dekadach osadnicy będą musieli zrezygnować z tego podejścia i pokazać swoją chęć życia jako równi obywatele w wyzwolonej i zdekolonizowanej Palestynie.
Przełożyła Nadia Janiczak
Korektę przekładu przygotowała Teresa Fazan