Kafka (2): Operacja-na-interpretacji, czyli jak przyswoić Kafkę
Od redakcji: poniższy tekst stanowi kolejną odsłonę naszego seminarium recenzyjnego poświęconego Kafce, otwartego pewien czas temu przez publikację wstępu redaktora naukowego do tłumaczenia książki Deleuze’a i Guattariego Kafka. Ku literaturze mniejszej, wydanego niedawno nakładem Wydawnictwa Eperons-Ostrogi.
Jak o wszystkich kolaboracjach Gilles’a Deleuze’a i Felixa Guattariego także i o Kafce. Ku literaturze mniejszej można pisać długo i namiętnie, analizując z osobna nie tylko każdy rozdział, ale w zasadzie każdy enigmatyczny fragment wprowadzający czytelniczkę w stan konsternacji. Będąc amerykanistką poruszającą się głównie po polu literatury gatunkowej i popkultury, moje wycieczki do magicznej krainy filozofii są zawsze arcyciekawe, acz również niezwykle żmudne. Ponieważ wspinaczka jest ciężka, lęk wysokości nie odpuszcza, a plecak pełen trudnych do zapamiętania niemieckich i francuskich nazwisk ciągnie w dół, do Kafki podeszłam pragmatycznie, wręcz po żołniersku, i tak naprawdę interesowały mnie tylko dwie kwestie: przyswajalność i przydatność tego, co czytam. W szczególności natomiast zaintrygował mnie koncept literatury mniejszej, który stanowi najciekawszą dla mnie część Kafki.
Przyswajalność, tudzież czytelność, Kafki jest zaskakująco wysoka. Piszę to z pozycji kogoś, kto czytając Anty-Edypa i Tysiąc plateau, cieszy się jak hobbit z podwieczorku, gdy trafia na fragment, który rozumie bez uruchamiania zaawansowanej maszyny akademickiej. Przyznaję, że zaskoczyła mnie przystępność książki opublikowanej trzy lata po Anty-Edypie, a pięć lat przed Tysiącem plateau. Z jednej strony autorzy kontynuują niektóre wątki ujęte w swojej pierwszej wspólnej książce (przede wszystkim kwestię Edypa i psychoanalizy), a z drugiej sygnalizują to, co dopiero nadejdzie wraz z publikacją drugiego tomu Kapitalizmu i schizofrenii (jak na przykład ideę stawania-się-zwierzęciem). Przy tym nie wpadają ani w suchy i dość męczący ton pierwszego tomu, ani w rozproszony i rozpraszający styl drugiego. Ktoś mógłby zaoponować, że Kafka byłby lepszą i ciekawszą książką, gdyby Deleuze i Guattari zdecydowali się już wtedy na ukłączowienie swojego pisarstwa. Kafka pozostaje tymczasem książką zachowawczą, drzewiastą, linearną i konwencjonalną w sposobie rozwijania myśli, przytaczania przykładów, dowodzenia oraz argumentacji.
Ogromną zaletą Kafki jest potraktowanie twórczości Franza Kafki jako głównego materiału w swoistym eksperymencie sprawdzającym, na ile koncepty już wypracowane w Anty-Edypie oraz te dopiero nabierające konkretnych kształtów mogą pomóc nam odkryć, w jaki sposób dzieła Kafki tak naprawdę działają i oddziaływają na czytających. O Kafce pomyślanym jako eksperymencie pisze zresztą redaktor polskiego tłumaczenia, Cezary Rudnicki, i czytelniczki i czytelników zachęcam do zapoznania się ze wstępem jego autorstwa przed rozpoczęciem właściwej lektury1. Tu muszę podkreślić, że to właśnie lekkie i klarowne tłumaczenie Anny Zofii Jaksender oraz Kajetana Marii Jaksendera w połączeniu ze wstępem oraz redakcją naukową Cezarego Rudnickiego czynią Kafkę tak zaskakująco przystępną książką, zwłaszcza dla niefilozofów i niefilozofek. Zdawać by się mogło, że skupienie się na literaturze pięknej, a w dodatku tylko na jednym autorze mogłoby skutkować tekstem hermetycznym i trudnym w odbiorze dla osób nieinteresujących się literaturą, a jednak paradoksalnie skoncentrowanie uwagi właśnie na twórczości Kafki pozwoliło autorom stworzyć książkę, która przystępnie pokazuje ich projekt od strony praktycznej. Co więcej, Kafka jawi się jako świetny wstęp do twórczości Deleuze’a i Guattariego, o niebo lepszy i jaśniejszy niż Anty-Edyp czy Tysiąc plateau także dzięki klarownym przypisom, w których redaktor naukowy przybliża czytelnikom i czytelniczkom deleuzjańsko-guattariańską siatkę pojęciową, w tym takie pojęcia jak kalka, maszyna, stawanie się, kłącze czy układ. Wsparcie redakcyjne jest szczególnie przydatne w pierwszych pięciu rozdziałach, podczas czytania których można odnieść wrażenie, że Deleuze i Guattari po prostu oczekują od czytelników dogłębnej znajomości Anty-Edypa.
Zanim przejdę do drugiej kwestii, przydatności, chciałabym zastanowić się przez chwilę czym poza eksperymentem jest Kafka. Gdy mowa o uważnym przyglądaniu się czyjejś twórczości, słowo „interpretacja” wydaje się jak najbardziej stosowne, a jednak autorzy Kapitalizmu i schizofrenii przestrzegają nas już na pierwszych stronach: „Nie interpretujemy” (s. 36). I tak jak w Kafce nie interpretują twórczości Kafki, tak samo w Kapitalizmie i schizofrenii twierdzą, że nie produkują metafor. Tak jak błędem byłoby pytać „co znaczy X w opowiadaniu Y?” tak samo kompletną pomyłką byłoby odczytywanie kłącza w sposób symboliczny i, co gorsza, odsunięty od rzeczywistości nie tylko poprzez język, którym się posługujemy, ale przez usztywniającą nadbudówkę złożoną z figur retorycznych. „Interpretacja” i „metafora” to dla nich takie trochę brzydkie słowa, zanurzone w bardzo konkretnej tradycji zachodniej filozofii, która w hierarchiczny i formalistyczny sposób konstruuje relację między analizującym a analizowanym, między krytyczką a dziełem, widownią a sztuką. Stąd też rozumiem, że odejście od pojęcia „interpretacji” w Kafce ma na celu odcięcie się od tej tradycji literaturoznawczej (oraz filozoficznej), w myśl której interpretacja to swego rodzaju przemocowa sytuacja, agresywny akt wydarcia znaczenia, linearna podróż w ramach nauki królewskiej, a wreszcie podkreślenie przez krytyka własnego statusu społecznego i większościowej pozycji.
Wydaje mi się jednak, że w momencie, gdy pojęcie „interpretacji” zostało już w ostatnich trzech dekadach na tyle mocno rozmontowane, podważone i zdekonstruowane, może nie trzeba się go już tak bardzo bać. I może to co oferują nam Deleuze i Guattari w Kafce to rodzaj interpretacji-eksperymentu, operacji-na-interpretacji albo interpretacji polegającej na zmianie jakościowej i przesunięciu punktu ciężkości z „co znaczy X?” na „jak X działa?”. Być może jest to zbyt daleko idąca interpretacja (pun intended), nadużycie z mojej strony lub też niewłaściwe odczytanie niewidzialnego „oczka do widza”, ale czuję wzbierający we mnie opór, gdy Deleuze i Guattari zarzekają się, że absolutnie czegoś nie robią, a jednak trochę jakby to robią. Zresztą, podobnie rzecz ma się z „ja” – to wielość jest celem, ale nawet sami autorzy przyznają w Tysiącu plateau, że pełna rezygnacja z podmiotowości nie jest ani możliwa, ani wskazana. Być może zatem podobnie rzecz ma się z interpretacją. Umarła interpretacja, niech żyje interpretacja?
Przechodząc do kwestii przydatności, z literaturoznawczego punktu widzenia idea literatury mniejszej jest najciekawszą i najoryginalniejszą częścią projektu Kafki. Wiele innych pojęć (jak np. stawanie-się-zwierzęciem, bloki i serie, krytyka psychoanalizy) pojawia się w Kapitalizmie i schizofrenii i tam znajduje swoje rozwinięcie, czy może raczej dalsze zawikłanie. Tymczasem do Kafki przede wszystkim przyciąga właśnie nowy sposób patrzenia na twórczość literacką, już nie w kategoriach mimetyzmu lub ukrytego przesłania, ale pod kątem intensywności, które taką literaturę przecinają, maszynowych układów pragnienia czy wreszcie linii ujścia prowadzących poza skrzepnięty porządek społeczny. Literatura mniejsza, czyli literatura na wskroś polityczna, kolektywna i stworzona przez mniejszość piszącą w języku większości, w nowatorski sposób podważa zero-jedynkowy podział na centrum i peryferie. Pytanie, które jednak nieuchronnie pada to: czy każdą twórczość literacką można przepuścić przez maszynkę literatury mniejszej? Czy jest ona uniwersalnym katalizatorem w eksperymencie zaproponowanym przez Deleuze’a i Guattariego, czy może znajduje zastosowanie tylko w wybranych kontekstach i przy wyselekcjonowanych dziełach?
Osobiście skłaniam się ku węższemu raczej niż szerszemu jej zastosowaniu, chociażby z tego powodu, że jakikolwiek projekt literatury mniejszej zależy od swojego ulokowaniu w czasie i przestrzeni, oraz, co najistotniejsze, od nieustannie ewoluującego odbioru krytycznego. Nie jest to bynajmniej ahistoryczna, uniwersalna metoda, którą można przykładać do każdej książki czy opowiadania, wierząc, że zawsze uda się z niej wykrzesać coś mniejszego. Opublikowany w 1975 Kafka jest zatem swoistą interwencją na polu europejskiej krytyki literackiej, która do tego czasu uparcie pozycjonowała Kafkę jako pisarza tragicznego, samotnika uciekającego w prozę, społecznie nieprzystosowaną i wyalienowaną jednostkę piszącą o koszmarze biurokracji i modernistycznym czyśćcu prawa. Polityczność i zbiorowość, humor i radość oraz świadoma gra z suchym i stężałym językiem niemieckim pozostają w takim ujęciu całkowicie niewidoczne, co naprawić chcą właśnie Deleuze i Guattari.
Za ilustrację tego problemu może posłużyć tutaj twórczość jednego z najbardziej uznanych obecnie pisarzy amerykańskiej SF, Philipa K. Dicka. Opublikowany w 1969 Ubik mógłby zostać przepuszczony przez maszynkę do robienia literatury mniejszej i może jeszcze dwadzieścia lat temu rezultaty byłyby jak najbardziej pozytywne. Ubik jest polityczny w tym, jak trafnie diagnozuje konsekwencje niepohamowanego konsumeryzmu, postępującą farmakologizację i medykalizację życia, zaawansowaną korpo-kulturę, która w 1969 ma dopiero nadejść. Ubik jest też książką napisaną przez mniejszość, bandę neurotycznych diagnostyków rzeczywistości, religijnych świrów, narkomanów i schizoli, których status outsidera wcale ich nie wywyższa, nie chroni, nie ubogaca, ale wręcz przeciwnie: zanurza w abiekcji, rozpaczy, szaleństwie, biedzie, zapomnieniu lub niezrozumieniu. I na przekór romantycznej wizji poety wyklętego, wielbionego przez tłumy i w gruncie rzeczy uważającego się za lepszego od szarej gawiedzi, XX wiek produkuje coraz więcej takich artystów jak Dick – wymykających się definicjom romantycznych, nie dających się upiększyć lub łatwo skolonizować przez mainstream. Wreszcie, w Ubiku Dick skutecznie deterytorializuje język powieści kryminalnej oraz język powieści SF – język rozumiany nie jako żargon lub idiolekt, czy nawet styl, ale jako zbiór tropów literackich, wybranych elementów współtworzących dany gatunek, drogowskazów literackich dla krytyczki i czytelnika.
Mam jednak wątpliwości, czy przedstawiony powyżej zarys eksperymentu (oczywiście jeden z setek możliwych) podążałby dzisiaj tą samą drogą. Po pierwsze, zastanawiam się, czy w świecie późnego kapitalizmu, który Dick w dużej mierze przewidział, intensywności i osobliwości na które składa się Ubik, nie tracą na sile i niejako wytracają prędkość w obliczu rzeczywistości, w której hiper-konsumpcja czy medykalizacja kolejnych sfer życia są czymś całkiem zwyczajnym, wręcz transparentnym dla większości mieszkańców krajów globalnej Północy. Być może jest to nieuzasadniona obawa i Ubik, rozumiany jako literatura mniejsza, przetrwał próbę czasu pod kątem swojej polityczności i kolektywnego wyrazu. Nie mogę jednak zgodzić się z tym, że w drugiej dekadzie XXI wieku, Ubik wciąż deterytorializuje język większości. Czymże bowiem stał się język mainstreamu SF w ostatnich 10–15 latach jeśli nie właśnie serią deterytorializacji i linii ujścia w stronę literatury pięknej, weird fiction, new weird, fantasy, powieści eksperymentalnej, horroru itd.? W momencie gdy czytamy Ślepowidzenie Petera Wattsa, Zabójczą sprawiedliwość Ann Leckie, Unicestwienie Jeffa Vandermeera, 7EW Neala Stephensona czy Binti Nalo Hopkinson, nie wspominając już nawet o nie dającej się zaszufladkować trylogii Bas-Lag China Mieville’a, to czy możemy jeszcze mówić o języku SF, który byłby na tyle mocno osadzony i uporządkowany, aby mógł ulec deterytorializacji przez literaturę mniejszą?
Wraz z językiem większości musi również paść pytanie o kanon. W 2007 Dick zostaje pierwszym pisarzem SF opublikowanym w prestiżowej serii The Library of America obok takich gigantów jak Herman Melville, Mark Twain, Willa Cather, Richard Wright i Gertruda Stein. Tym samym Dick staje się pisarzem kanonu literatury amerykańskiej a nie tylko kanonu SF, do którego włączono go już bez mała dwie dekady wcześniej. Nie chcę tutaj błędnie sugerować, że literatura mniejsza i większa w jakikolwiek sposób dają się przełożyć na literaturę peryferyjną i kanoniczną – aczkolwiek wracamy tutaj do kwestii relacji między centrum a marginesem. Jak wspomniałam na początku, idea literatury mniejszej pomaga rozmontować ten dualizm, ponieważ Deleuze i Guattari nie mówią o powieści peryferyjnej (eksperymentalnej, outsiderskiej, do pewnego momentu także gatunkowej), która tak naprawdę albo zostaje wchłonięta, w którymś momencie, przez nurt główny (przez rozszerzenie kanonu, tokenizm lub tworzenie alternatywnych kanonów lub podkanonów), albo paradoksalnie wzmacnia granicę między centrum a peryferiami poprzez sam akt transgresji. Literatura mniejsza działa raczej niczym pocisk artyleryjski ukryty w bochenku chleba, i pod płaszczykiem języka większości wkrada się do centrum i destabilizuje je od środka. Jest to tym samym ciekawa riposta na spostrzeżenie afro-amerykańskiej pisarki i feministycznej aktywistki Audre Lorde z 1979 roku, iż niemożliwym jest rozmontowanie domu pana przy użyciu jego narzędzi2. Warto tu zaznaczyć, że to właśnie kwestia rozbijania czy rozchwiania centrum przez mniejszość przy pomocy języka większości, tłumaczy ogromne zainteresowanie współczesnej krytyki postkolonialnej konceptem literatury mniejszej3.
Chociaż maszyna literatury mniejszej to zabieg przebiegły i bardzo potrzebny, w dalszym jednak ciągu pozostajemy w obrębie centrum i marginesu. Co ważniejsze, wciąż potrzebujemy kategorii „mniejszy” i „większy”, aby móc uruchomić deleuzjańsko-guattariański eksperyment, a to nieuchronnie prowadzi nas do pytania: kto ustala zakres i kształt kategorii „większość” i „mniejszość” dla danej epoki, danego gatunku, danej literatury narodowej, dla danego twórcy? W przypadku Franza Kafki pochodzenie i zawikłana pozycja w tyglu kulturowym, jakim była Praga początku XX wieku, umożliwiają łatwe rozmieszczenie na mapie pojęć „mniejszy” i „większy.” Dodatkowo, Deleuze i Guattari wciągają do literackiej maszyny Kafki nie tylko jego opowiadania i powieści, ale także listy, co w znaczący sposób ułatwia wyżej opisany manewr rozpoznawczy. Sytuacja komplikuje się przy pisarzach i pisarkach, w przypadku których „mniejszość” i „większość” przestają być oczywistymi elementami ich fikcji i/lub łatwo sprawdzalnymi faktami biograficznymi.
Można by oczywiście zastanowić się nad rolą pisarzy i pisarek w projekcie generowania literatury mniejszej, sama jednak chęć deterytorializacji czy intuicyjne prognozowanie zjawisk społecznych niekoniecznie muszą zawsze skutkować tekstem mniejszościowym. Poza tym kwestia intencji i samoświadomości pisarskiej jest niezwykle trudna do uruchomienia w ramach krytycznej machiny, ponieważ mało kto pozostawia po sobie tak bogate repozytorium biograficzne i okołoliterackie jak Kafka. Stąd też czytam koncept literatury mniejszej przede wszystkim jako narzędzie krytyki literackiej a nie literatury jako takiej; jako narzędzie krytyczne może ono służyć wchodzeniu w relację z daną twórczością już po jej zaistnieniu w świecie a nie podczas jej wytwarzania. Pozostaje nam czekać na współczesne teksty, które z pełną świadomością będą traktować koncept literatury mniejszej jako projekt literacki, możliwy do wcielenia w życie, i tym samym Kafka stanie się dla nich swego rodzaju podręcznikiem.
Wróćmy do pytania, kto zatem decyduje o przynależności danej twórczości do pola literatury mniejszej lub większej? W moim odczuciu są to przede wszystkim krytycy i krytyczki literackie. Jeśli uznamy, że literatura mniejsza jest sposobem rozbicia lub przesunięcia na bok większościowych interpretacji (np. Kafka nie jest wcale tragiczny, ale radosny), to wracamy do kwestii upływu czasu i roli procesów kanonicznych. Ktoś musi wpierw ulokować daną pisarkę w określonym nurcie, zanurzyć jej twórczość w takich a nie innych interpretacjach, a dopiero potem ktoś inny rozpoczyna eksperyment z pojęciem literatury mniejszej. Jest to jednak, jak wspominałam wcześniej, eksperyment zależny od odbioru danej twórczości, a ten podlega zmianom i reinterpretacjom, których dokonują krytycy i krytyczki decydując jaki tekst i w którym momencie znajduje się w kanonie lub poza nim, i w jakiej pozostaje relacji z innymi tekstami danej epoki, o podobnej tematyce czy też w obrębie tego samego gatunku. Możemy również przyjąć inne rozumienie konceptu literatury mniejszej jako sposobu wejścia w relację z tekstami, wokół których nie narosły jeszcze skorupy wcześniejszych gestów interpretacyjnych. Jednym z ciekawszych eksperymentów tego typu jest rozdział o Deborze Vogel w Liniach kobiecości. Jak różnica płciowa przekształciła literaturę i filozofię? Joanny Bednarek (książka ukazała się w 2015 roku). Choć Vogel została poświęcona już wcześniej jedna monografia i kilka artykułów rewidujących maskulinistyczną wizję polskiego modernizmu, Bednarek słusznie diagnozuje Vogel jako pisarkę wciąż nieznaną i kojarzoną jedynie jako osobę pozostającą w relacji z Bruno Schulzem. Co ciekawe, to właśnie nadmiar minoryzacji (geograficznej, językowej, płciowej) w twórczości Vogel sprawił, że nie znalazła uznania ani wśród sobie współczesnych, ani później. Trudno byłoby zapewne udowodnić, że twórczość Vogel to literatura mniejsza polskiego modernizmu chociażby ze względu na jej świadome użycie języka mniejszości (jidysz), ale w pewnej mierze rozdział Bednarek pokazuje jak projekt Vogel może być mniejszy w kontekście kobiecej twórczości modernistycznej.
Przy całej radości towarzyszącej twórczemu eksperymentowaniu, projekt Deleuze’a i Guattariego nie jest pozbawiony zagrożeń typowych dla konwencjonalnej analizy literackiej. Rozdroże, na którym się oto znaleźliśmy, może nas zaprowadzić do niebezpiecznych miejsc: przemocowych decyzji o wykluczeniu, desperackich prób udowodnienia statusu dzieła (jak i własnej pozycji), romantyzacji literatury mniejszej, ale też własnej peryferyjnej pozycji w akademii. Obawiam się jednak, że jest to ryzyko, które do pewnego stopnia zawsze towarzyszy pozycji krytyka oraz badaczki tekstów kultury i literatury. A najlepszym wyjściem z tej sytuacji jest chyba zaakceptowanie własnej ranliwości, otwarcie na porażkę, na świadomość, że eksperyment może się nie udać, że dana powieść czy wiersz jednak nie okaże się literaturą mniejszą. I choć Kafka jest zapisem udanego eksperymentu, możemy wyobrazić sobie dziewięć innych eksperymentów podjętych przez Deleuze’a i Guattariego, których wynik był negatywny i które nigdy nie trafiły do drukarni.
Być może to właśnie ta analityczna niepewność, ten dreszczyk emocji tłumaczy atrakcyjność konceptu literatury mniejszej. W przeciwieństwie do konwencjonalnego aktu interpretacji, który zawsze kończy się sukcesem, ponieważ zawsze jesteśmy w stanie dojść do jakiś wniosków i jakoś zanalizować dzieło literackie, w przypadku przeprowadzania eksperymentu z konceptem literatury mniejszej nie mamy żadnej kontroli nad wynikiem testu, i ryzykujemy dojście do ściany w postaci krótkiej konkluzji: X nie jest literaturą mniejszą. W ostatecznym rozrachunku to właśnie ten interpretacyjny niepokój może otworzyć nas – krytyków i krytyczki, odbiorców i odbiorczynie – na bogactwo działań, osobliwości, operacji, które (być może) znajdziemy w danym tekście. Zresztą, o tej otwartości i potencjalności przekonują nas juz w pierwszym rozdziale sami autorzy: „Wierzymy tylko w jakąś politykę Kafki, która nie jest ani wyobrażona, ani symboliczna. Wierzymy tylko w jakąś lub jakieś maszyny Kafki, które nie są ani strukturą, ani złudzeniem” (s. 51).
- Tekst „Wstępu” dostępny pod adresem https://machinamysli.org/kafka-1-protokol-eksperymentu/
- Zobacz również: http://www.historyisaweapon.com/defcon1/lordedismantle.html
- Zobacz np. Eva Aldea, Magical Realism and Deleuze: The Indiscernibility of Difference in Postcolonial Literature, Bloomsbury, 2011; Lorna Burns, Birgit M. Kaiser (red.), Postcolonial Literatures and Deleuze: Colonial Pasts, Differential Futures, Palgrave Macmillan, 2012; Réda Bensmaïa, Gilles Deleuze, Postcolonial Theory, and the Philosophy of Limit, Bloomsbury, 2017; Lorna Burns, Contemporary Caribbean Writing and Deleuze: Literature Between Postcolonialism and Post-Continental Philosophy, Bloomsbury, 2012.