Kafka (1): protokół z eksperymentu

Od redakcji: poniższy tekst stanowi wstęp redaktora naukowego do tłumaczenia książki Deleuze’a i Guattariego Kafka. Ku literaturze mniejszej, które ukazało się właśnie nakładem Wydawnictwa Eperons-Ostrogi. Zarazem tekstem tym otwieramy nasze seminarium recenzyjne poświęcone Kafce.
„Napisaliśmy Anty-Edypa we dwójkę. A że każdy z nas był wieloma, zrobiło się nas całkiem sporo”1 – słynne stały się już te, otwierające drugi tom Kapitalizmu i schizofrenii, zdania. Współpraca Deleuze’a i Guattariego rozpoczęła się w 1969 roku, za sprawą ich wspólnego przyjaciela – Jeana-Pierre’a Muyarda. Te dwa francuskie kundle początkowo ostrożnie się obwąchują: wymieniają kilka grzecznościowych listów. Spotykają się dopiero kilka tygodni później. W miejscowości Dhuizon. W czerwcu owego roku. „Trio złożone z Deleuze’a, Muyarda i Guattariego dyskutuje tam o dziele, które stanie się Anty-Edypem”2. Tego typu schadzki należą jednak do rzadkości, zasadnicza część książki powstaje na drodze wymiany listów – ku rozpaczy Guattariego, nieprzyzwyczajonego do tego rodzaju samotnej pracy (siadać co rano za biurkiem i przelewać na papier swoje pomysły).
Rozpacz nie tylko otwiera ten etap, ale i go zamyka. Jak gdyby wahadło pracy nad pierwszym tomem Kapitalizmu i schizofrenii powróciło do swojej początkowej pozycji: „[w] momencie publikacji dzieła, w marcu 1972 roku Guattari przechodzi […] trudny okres”3, nie rozpoznaje się w owym dziele. W swoich prywatnych notatkach, pod datą 13 października 1972 roku, daje upust poczuciu beznadziei: dostosował się do Deleuze’a i, podążając za jego obrazem, zatracił siebie, pozwolił się usidlić, nadkodować (by wyrazić to językiem samego Anty-Edypa). Przeciwnie tamten: triumfował – bez problemu podbił krainę, która dla Guattariego wciąż pozostawała ziemią nieznaną. Wpis kończy się słowami „[p]rzetrawić A.E. [Anty-Edypa – CR]. Uwolnić się od niego. To konieczny warunek wstępny by napisać resztę”4. Anty-Edyp nie jest książką Guattariego, tak jak kod programu wyprodukowany we współczesnej korporacji nie należy do informatyka, który go stworzył. Należy do kapitalisty, sprzedawany jest pod jego nazwiskiem (lub nazwą jego firmy) i to przede wszystkim on ciągnie z niego profity. Czy to przypadek, że wielu recenzentów Anty-Edypa jako autora wymieniało jedynie Deleuze’a?5 Pasożytował on na Guattarim, przyssał się niczym kleszcz do jego witalnych energii. Nic dziwnego, że ten już po wszystkim czuł się rozbity i wycieńczony.
Jednak rzecz nie tylko w tym. Deleuze, jak przystało na kapitalistę, poddał swojego robotnika stosownej dyscyplinie. Wystarczy spojrzeć na samodzielnie pisane teksty Guattariego: zawsze chaotyczne, będące raczej zbiorami notatek, w których pomysły, pączkujące niczym drożdże6, nigdy nie mają szansy wykrystalizować się do końca. Przeciwnie Deleuze – zdyscyplinowany, rygorystyczny oraz wbrew własnym rozlicznym zaleceniom zwykle doskonale panujący nad materiałem… Usiłując wyrazić to raz jeszcze, językiem samego Anty-Edypa: Guattari-phylum (strumień heterogenicznej, zdekodowanej materii) oraz tnąca, porządkująca, kodująca maszyna-Deleuze. A nawet gorzej, Deleuze-maszyna opresji, która tłumi, blokuje, dławi przepływ czystego pragnienia jakim jest Guattari. (Czyste pragnienie albo inaczej bierne syntezy: i… i… i…. Tak właśnie funkcjonuje Guattari: i następny pomysł, i następny pomysł, i następny pomysł…7). Anty-Edyp jest koniec końców dosyć klasycznie ustrukturyzowaną książką filozoficzną, z której nic nie ma prawa – a Deleuze już o to zadbał – wyciec.
Co ciekawe, pierwsze zdanie dokładnie tej samej notatki (13 października 1972 roku) zawiera wskazówkę, gdzie szukać wyjścia z impasu: „[m]ikro polityczna batalia Kafki by uniknąć pułapki”8. To w Kafce i w polityce Guattari odnajduje ratunek: dwie zupełnie obce Deleuze’owi sprawy. Wystarczy przejrzeć indeksy nazwisk w książkach, które ten ostatni pisał przed spotkaniem z Guattarim: Proust, Carroll, Artaud… nawet Gombrowicz – ale ani jednej Kafki. Podobnie ma się rzecz z drugą kwestią, w owych książkach „brakuje […] przede wszystkim kontekstu społecznego, którego uwypuklenie wydaje się być głównym wkładem Guattariego i w samodzielnych pracach Deleuze’a jest zazwyczaj marginalizowane”9. Trzeba zatem sięgnąć po dzieło praskiego pisarza i użyć go politycznie oraz noologicznie („myślowo”), uciec z pułapki, którą zastawił Deleuze. Już następnego dnia Guattari zapisuje: „[o]to koniunkcja dwóch maszyn: literackiej maszyny dzieła Kafki oraz mojej własnej maszyny-Guattari”10.
Nie chodzi o to, by odczytać Kafkę, zinterpretować go, dołączyć do smutnego (o czym niżej) korowodu hermeneutów. Wszystko rozbija się o użycie, o uruchomienie jakiegoś procesu, jakiejś maszyny. Należy za pomocą autora Procesu uporać się z pewnym problemem. Poniekąd zawsze jednym i tym samym problemem: przepływ pragnienia został zablokowany – potrzeba geometry, by wyznaczył dlań nową linię ujścia. Linię, po której będzie można ujść, wymknąć się samemu… ale też pozwolić wymknąć się Kafce. Bo chociaż w Kafce. Ku literaturze mniejszej wciąż utrzymuje się, że był on autorem radosnym i rewolucyjnym, to naiwnością jest wierzyć, że istnieje jakiś jednolity Franz Kafka. Ma się tu raczej – jak zawsze, jak zawsze – do czynienia z pewną heterogeniczną mieszaniną, gdzie mury bezradności, żalu do ojca, pogrążenia w samotności i smutku (wszystkiego tego, czym żywi się typowy egzegeta) spotykają się ze strumieniami humoru, sił twórczych i nieoczekiwanych wglądów politycznych. Czytać Kafkę, tak jak robi to Guattari (i Deleuze), to odnaleźć istniejące w owych murach mniejsze lub większe pęknięcia. Następnie pogłębiać je by oswobodzić, pozwolić wyciec przepływom pragnienia. A wreszcie samemu dać się im ponieść, zabierając ze sobą Kafkę… i Deleuze’a. Bowiem uciec przed Deleuziańskim aparatem pochwycenia nie oznacza uciec przed Deleuzem, pozbyć się go. Należy raczej udrożnić również i jego, porozbijać te wszystkie, blokujące go zatory akademickości i samotności. („Kwestie związane z ojcem nie dotyczą tego, jak stać się wolnym względem niego (pytanie edypalne), ale jak znaleźć drogę tam, gdzie on jej nie znalazł”11). Należy zaprosić Deleuze’a do własnej zgrai12. Bowiem tylko w ramach sfory możliwe jest przekraczanie kolejnych progów intensywności – przyrost mocy. Oto stawka całego projektu Deleuze’a i Guattariego: nie postmodernistyczna gra z czytelnikiem, nie perwersyjna przyjemność (choćby czerpana z lektury Kolonii karnej), ale przyrost mocy.
Intensyfikacja tejże może dokonać się tylko poprzez zwiększenie puli afektów (zdolności do działania i odczuwania, ilości twórczych połączeń), to zaś poprzez wypróbowanie nowych kombinacji: co jeszcze mogę pobudzić, przez co jeszcze mogę zostać pobudzony? Konieczne jest zatem przeprowadzenie pewnego eksperymentu – nie dowolnego13, lecz starannie zaprojektowanego. Przede wszystkim należy dobrze określić problem, miejsce, w którym twórcza moc pragnienia jest blokowana, np. psychoanaliza i Edyp (rozdz. II) albo Kant i czysta forma prawa (rozdz. V). Szczególnie to pierwsze rodzi wiele nieporozumień. Bo czyż tu w Polsce warto w ogóle poświęcać uwagę Anty-Edypowi i pozostałym atakom Deleuze’a i Guattariego na psychoanalizę, skoro tej ostatniej nigdy nie udało się rozgościć w kraju nad Wisłą? Nie licząc kilku grup sympatyków, Freud wzbudza tu jedynie irytację, w najlepszym wypadku – pobłażliwe uśmiechy. (A Lacan… A kim jest, ten Lacan?) Być może uznaje się, aczkolwiek z niechęcią, istnienie nieświadomości, a nawet procesu sublimacji popędów, ale kompleks Edypa? Co to, to nie! Wierutna bzdura, której nie zaakceptuje żaden rozsądnie myślący Polak – Deleuze i Guattari wyważają drzwi, które tu już od dawna są otwarte.
Francuski duet nie pisze jednak o „kompleksie Edypa”, lecz o „Edypie”. Nie chodzi więc o pragnienie kazirodcze skierowane ku jednemu z rodziców oraz agresję skierowaną ku drugiemu. Nie chodzi nawet, przynajmniej w pierwszym ruchu, o zastąpienie „dramatu rodzinnego” bardziej abstrakcyjnym schematem. A konkretnie zaproponowaną przez Lacana trójelementową strukturą: wybrakowany podmiot (miejsce dziecka) usytuowany w relacji do, z jednej strony, wyobrażonej doskonałości (miejsce matki), oraz, z drugiej, do prawa czy też instancji zakazu, mającej charakter symboliczny i społeczny (miejsce ojca). Dla Deleuze’a i Guattariego Edyp to przede wszystkim nazwa dla pewnego mechanizmu władzy, który polega na odcięciu pragnienia od pola społecznego i zamknięciu go w obrębie rodziny. I to tzw. rodziny nuklearnej, trójkąta rodzinnego: tatuś, mamusia i ja (oraz, ewentualnie, rodzeństwo). Edyp to przekonanie – czy może raczej: produkcja przekonania – że rodzina stanowi samodzielną (wyodrębnioną z pola społecznego), wyróżnioną oraz właściwą instytucję, w której dochodzi do pierwotnego uspołecznienia jednostki. Z tej perspektywy kontakt z siłami społeczno-politycznymi ma miejsce dopiero wtórnie, po opuszczeniu bezpiecznych murów ogniska domowego. Murów, które za wszelką cenę należy odtworzyć, stając się wierzchołkiem nowego trójkąta: ja, mąż/żona, dziecko/dzieci. Efektem działania Edypa jest neurotyzacja pragnienia, tzn. zablokowanie mu innych możliwości działania i odczuwania (czyli afektów), niż poszukiwanie Jedynego/Jedynej, odtworzenie wraz z Nim/Nią rodziny oraz realizowanie pragnienia wyłącznie w jej obrębie. Nie należy zapominać również o wpajanym w ramach rodziny posłuszeństwie wobec zwierzchniego autorytetu, jak i relacjach władzy ustanawianych między mężczyzną i kobietą. Edyp jest bowiem również pewnym schematem myślowym, przez pryzmat którego postrzegamy całą rzeczywistość społeczną. Państwo, szkoła, przedsiębiorstwo (i wszelkie inne wspólnoty) jawią się nam w efekcie jako wielkie rodziny – w których tatusiem jest prezydent, dyrektor lub szef, a wszelki bunt nie jest walką o sprawiedliwość, lecz przejawem niedojrzałości. (Słynna diagnoza „kryzysu wieku średniego” to świetny sposób, na wmówienie nam, że próba zmienienia swojego życia wynika nie z dostrzeżenia bezwartościowości jego dotychczasowego przebiegu, ale jest tylko jakimś powtórzeniem buntu młodzieńczego, będącego „przecież” efektem zaburzeń hormonalnych wynikających z dojrzewania organizmu. Edyp to nieustanna infantylizacja). Nie jest to zresztą nic specyficznego dla wynalazku Freuda; również z innych miejsc słychać nawoływania – niejednokrotnie pełne gniewu – do poszanowania świętości lub wzmocnienia rodziny, a porównanie do niej całości tkanki społecznej jest jednym ze starych motywów teorii politycznych (suweren jako ojciec). Kłopot z psychoanalizą polega na tym, że daje się nabrać owemu mechanizmowi władzy: to, co jest wyłącznie historycznym efektem działania konkretnych sił społeczno-politycznych, bierze ona za inwariant, uniwersalny niezmiennik. A nawet więcej, wzmacnia ona ten mechanizm, jej „leczenie” polega na powtórnym zablokowaniu pragnienia tam, gdzie zaczęło ono wyciekać – lub inaczej: uchodzić. („Stawiasz się swojemu mężowi? To nie żadna feministyczna walka o partnerstwo w związku. Po prostu istnieje nierozwiązany konflikt pomiędzy tobą a twoim tatusiem, konflikt, za który teraz kompulsywnie odgrywasz się na swoim małżonku” – mówi psychoanalityk wystawiając rachunek za wizytę pacjentki. Rachunek, który jedynie z udanym niezadowoleniem pokryje jej mąż). Psychoanaliza, która miała być tak rewolucyjna, dołącza do szeregu dyskursów (i praktyk) konserwatywnych. „Wszędzie i zawsze tam, gdzie pragnienie zostaje zdradzone, wyklęte, wydarte ze swego pola immanencji, czai się kapłan. […] Najnowszym wcieleniem kapłana jest psychoanalityk […]”14. W atakach Deleuze’a i Guattariego trzeba widzieć raczej przedłużenie linii wiodącej od Z genealogii moralności Nietzschego, niż jakąś lokalną, dotyczącą jedynie środowiska paryskiej inteligencji, polemikę. Być może (słaba) sytuacja psychoanalizy w Polsce jest dokładnie odwrotnie proporcjonalna do (silnej) sytuacji kapłaństwa katolickiego. Po cóż Freud tam, gdzie Edyp przemawia z każdej ambony i każdego teleodbiornika?
Zdiagnozowanie problemu to jednak tylko pierwszy krok. Następnie należy zdemontować aparat pochwycenia odpowiedzialny za produkcję tam i zakleszczeń. Jednak
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Owa metoda demontażu aktywnego nie czyni użytku z krytyki, która przynależy jeszcze do przedstawienia. Polega ona raczej na przedłużeniu, przyśpieszeniu wszelkiego ruchu, który już przebiega przez pole społeczne: działa w wirtualnym, choć realnym to jednak nie aktualnym (diaboliczne moce przyszłości, które już kołatają do drzwi)15.
W innych miejscach książki Deleuze i Guattari określają tę metodę przedłużenia jako humorystyczną. Przykładowo, powiększa się trójkąt edypalny do granic absurdu (List do ojca), aby pokazać – niczym pod mikroskopem – działające w nim setki drobnych, wciąż się mnożących, mutujących i tracących wierzchołki, rozpadających się trójkątów zupełnie innego (niż rodzinny) rodzaju. To znaczy wszelkich trójkątów społecznych: bankowych, sądowych, biurokratycznych, a nawet trójki gapiów na ulicy. „[O]dkrywamy za trójkątem rodzinnym (ojciec-matka-dziecko) inne trójkąty, znacznie bardziej aktywne, od których sama rodzina zapożycza swą własną moc, swoją misję propagowania uległości, uginania się i uczenia, by opuszczać głowę”16. Nie chodzi o to, by zaprzeczyć istnieniu Edypa (krytyka „zdroworozsądkowa”), ale – jako, że jest on realnie działającym mechanizmem – zdemontować go. To zaś, w pierwszym kroku, dokonuje się przez ukazanie, że jest on tylko efektem określonych mechanizmów społeczno-politycznych, które posługują się rodziną do tego, by osiągnąć własne cele: zatamować pragnienie, tzn. zmniejszyć moc (zdolność działania i odczuwania). Edyp to pewna maszyna, pewien układ, aby go zdemontować należy najpierw zrozumieć jak funkcjonują jego zębatki i przekładnie. (Dalsze kroki tego „rozbrajania” czytelnik będzie miał okazję prześledzić na kolejnych stronach Kafki. Ku literaturze mniejszej).
W tej podwójnej misji, diagnozy i demontażu, Guattari (i Deleuze) odnajduje sprzymierzeńca w autorze Procesu. „Kafka stawia sobie za zadanie wydestylowanie społecznych reprezentacji układów wypowiedzenia oraz układów maszynowych, a także zdemontowanie owych układów. […] Pismo ma właśnie taką podwójną funkcję: transkrybuje i demontuje układy”17. To istotny moment: dzieła Kafki nie są przedstawieniem rzeczywistości, jej literackimi fotografiami. Te powieści, opowiadania, a nawet listy mają zupełnie inne zadanie. Cechuje je podwójny ruch: 1) podążenie tropem niewyraźnych symptomów, wzmocnienie, intensyfikacja tychże i w rezultacie (re-)konstrukcja18 układów maszynowych, również tych, które dopiero zaczynają przekształcać pole społeczne (np. Proces jako diagnoza pukającego do drzwi faszyzmu); 2) próba odnalezienia luźnych miejsc układu, szczelin, przez które można ujść, co stanowi element rewolucyjny w dziele Kafki (np. Przemiana jako analiza możliwości ucieczki przed maszyną rodzinną w stawanie-się-zwierzęciem). Dla Deleuze’a i Guattariego Kafka to
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]autor na wskroś polityczny, wizjoner przyszłego świata, gdyż posiada jakby dwa bieguny, które połączy w całkowicie nowy układ: daleki od wycofania się do swojego pokoju, wykorzystuje go do uruchomienia dwóch przepływów: z jednej strony, biurokraty wielkiej przyszłości, wnikającego w realne układy w trakcie ich powstawania; z drugiej strony, nomady w trakcie najbardziej aktualnej ucieczki, zafascynowanego socjalizmem, anarchizmem, ruchami społecznymi19.
(Warto zauważyć, że wspomniane na końcu fascynacje Kafki są pomijane przez wszystkich tych, którzy pragną w nim widzieć samotnika, który uciekł przed życiem do wieży z kości słoniowej).
Wracając do wspomnianej Kafkowskiej (re-)konstrukcji: jego styl – albo, jak wolą Deleuze i Guattari, maszyna pisarska – działa w sposób odmienny, niż tradycyjny. „Wielka literatura, czy też literatura zastanego porządku, określana jest przez wektor przebiegający od treści do ekspresji: skoro treść jest dana z góry w określonej formie, należy tylko znaleźć, odkryć albo dostrzec odpowiednią dla niej formę ekspresji”20. W taki właśnie sposób funkcjonuje porządek przedstawienia: treść (np. przedmiot, świat lub charakter bohatera) uznaje się za uformowaną, gotową, zamkniętą w swojej tożsamości i poszukuje się jedynie odpowiedniej formy ekspresji, która odbije, przekalkuje, czyli po prostu przedstawi ową uformowaną treść. Nawet jeśli miałaby tego dokonać za sprawą ekstrawaganckich środków stylistycznych. (O tyle można powiedzieć, że zadanie egzegety polega niejako na przejściu tej drogi w odwrotnym kierunku: od specyficznej dla danego autora formy wyrazu – metafor, symboli, podstawień – do treści, którą już znamy, którą możemy wypowiedzieć w zwykłym, codziennym języku). Inaczej rzecz ma się z tym typem literatury, którą uprawiał Kafka – literaturą drugorzędną, mniejszościową, mniejszą.
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Literatura mniejsza albo rewolucyjna, zaczyna jednak od wypowiedzi, dopiero później przechodząc do widzenia lub pojmowania […]. Ekspresja powinna rozbijać formy, dokonywać nowych cięć i tworzyć nowe rozgałęzienia. Starłszy formę w proch, powinna odtworzyć treść, która z konieczności będzie zrywała z wcześniejszym porządkiem rzeczy21.
Taka literatura jest konstrukcją, bowiem nie odwzorowuje rzeczywistości, lecz wytwarza nowy przedmiot czy nowy efekt. Zarazem jednak jest rekonstrukcją, ponieważ nie wymyśla ona swojej treści, nie żywi się halucynacjami czy subiektywnymi tworami wyobraźni, lecz sięga po treść istniejącą – podąża za jej fakturą, osobliwościami, intensywnością; jedynie inaczej ją wyrażając. Jak? Tak, by uczynić widzialnymi te siły, które są niewidzialne (ewentualnie: jeszcze niewidzialne).
Zacytowany wyżej fragment opisuje nie tylko sposób postępowania Kafki, ale również to, co z jego dziełem robią Deleuze i Guattari. Przede wszystkim ścierają na proch wszystkie zwapniałe, nawarstwione na tekstach interpretacje, które próbują uczynić z autora Zamku samotnika, pesymistę i teologa. Następnie rozbijają formę samego dzieła – zachowują treść, ale układają ją zupełnie inaczej: podważają kolejność rozdziałów (Zakończenie Procesu? Ależ ono wcale nie powinno się tam znaleźć!), dokonują poprzecznych połączeń (podmieniają Karla z Ameryki na K. dzięki czemu trzy powieści zdają się mieć „tego samego” bohatera), ale przede wszystkim wprowadzają obce elementy (choćby przejęte od Hjelmsleva rozróżnienie na treść i ekspresję albo własne pojęcie kolektywnych układów wypowiedzenia). W efekcie ukazują Kafkę – jak było już wspomniane – jako autora niesamowicie witalnego, radosnego i zaangażowanego politycznie, a wręcz rewolucyjnego.
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Nawet przez umierającego Kafkę przebiega przepływ niezwyciężonego życia, tryskający zarówno z jego listów, nowel, powieści, jak i z ich nieukończenia […]22. Nie znamy innych kryteriów geniuszu, poza przeszywającą go polityką i radością, którą wyraża. Niską albo neurotyczną nazwiemy wszelką interpretację, która zastępuje geniusz lękiem, tragicznością, „sprawami prywatnymi”. Przykładem obok Kafki może być też Nietzsche albo Beckett: ci, którzy czytając ich, nie wybuchają co chwilę niekontrolowanym śmiechem albo nie odczuwają politycznego drżenia, wszystko potem przekłamują23.
Nie ma w tym żadnej postmodernistycznej sztuczki czy zabawy słowem. Prosta analogia z eksperymentem chemicznym wyjaśni specyfikę postępowania francuskiego duetu, a nade wszystko samego Kafki.
Dana jest pewna przeźroczysta ciecz, niech będzie to coś prostego: rozpuszczona w szklance wody duża ilość soli. Pozostając na poziomie reprezentacji da się powiedzieć o niej tylko tyle: przeźroczysta ciecz. Ewentualne uruchomienie innych zmysłów pozwoli dodać: słona, bezwonna. Można jeszcze ją zważyć i zmierzyć jej objętość. Nic, co by w nią istotnie ingerowało. W efekcie powstanie zbiór danych, który pozwala snuć jakieś przypuszczenia, a nawet – w tym konkretnym wypadku – prawidłowo rozpoznać co znajduje się w szklance. (Należy jednak pamiętać, że solanka to o wiele prostsza mieszanina, niż ta, którą jest dzieło literackie lub pole społeczne24). Odczekanie odpowiedniej ilość czasu, by umożliwić wodzie odparowanie, zaś soli na wykrystalizowanie się, ujawni co dokładnie było obiektem obserwacji – rozpuszczona w wodzie sól. Istnieje jednak również inna droga postępowania: szklankę z cieczą można zabrać do laboratorium i dokonać wielorakich ingerencji. Choćby podgrzać, by przyśpieszyć proces odparowania lub zastosować rozmaite odczynniki, by przekonać się, jak badana substancja reaguje w połączeniu z innymi. Czy dodano coś, czego tam nie było? Oczywiście – ciepło (energię) albo jakieś katalizatory. W efekcie rozbito istniejącą formę i dokonano pewnej konstrukcji. Czy jednak była ona zupełnie dowolna? Nie, gdyż pozwoliła dotrzeć do ukrytej (rozpuszczona sól) treści – o tyle też miała miejsce re-konstrukcja badanego przedmiotu. Nie pojawiło się nic (co do treści), czego już wcześniej tam nie było. Sól, choć wcześniej niewidoczna, była jak najbardziej realna i, co niezwykle istotne, działała: podlany tą wodą kwiatek obumarłby ze względu na jej obecność. Choć może trzeba posunąć się jeszcze dalej i powiedzieć, że eksperymenty, o jakich tu mowa, są pomyślane tak, by obróbka chemiczna zarazem zneutralizowała niepożądane działanie substancji (np. śmierć podlanej rośliny).
Podobnie – tak każą nam to widzieć Deleuze i Guattari – postępuje Kafka. Jego dzieła są swoistymi laboratoriami, w których poddaje się „chemicznej” obróbce różne części pola społecznego. W ten sposób wydobyte zostaje to, co już jest i już działa, choć pozostaje niewidoczne: Zamek ukazuje powoli krystalizujący się sowietyzm, Proces faszyzm, a Ameryka – nowe wcielenie kapitalizmu; List do ojca wydobywa działające w Edypie nie-rodzinne siły społeczne, itd. Należy jednak pamiętać, że nie są to laboratoria szkolne, gdzie wszystko jest z góry zaplanowane i pozostaje pod kontrolą nauczyciela25. Powieści i opowiadania (a nawet listy26) praskiego pisarza przypominają raczej eksperymentalne placówki badawcze27 – to jeden z powodów, dla których często są nieukończone lub posiadają kilka wariantów (jak choćby Kolonia karna, której alternatywne zakończenia szkicowane są na stronach Dzienników). Można by powiedzieć: Kafka stosuje różnego rodzaju „odczynniki” by ocenić reakcję, wyodrębnić składniki mieszaniny oraz zneutralizować ich szkodliwe (diaboliczne, jak sam pisze w liście do Maxa Broda) efekty. Przy czym sama natura stosowanych odczynników (tzn. forma ekspresji) nie jest tu bez znaczenia: tego, co osiągnął kompozycją Zamku lub Przemiany, nie da się osiągnąć inaczej.
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Załóżmy, że Kafka napisał powieść o biurokratycznym świecie mrówek albo o zamku termitów: byłoby to coś w rodzaju Čapka (krajana i rówieśnika Kafki). Stworzyłby powieść science fiction albo powieść noir, powieść realistyczną, idealistyczną, z kluczem – wszystkie te gatunki znane były przecież szkole praskiej. Opisałby mniej lub bardziej wprost, bardziej lub mniej symbolicznie świat nowoczesny, jego smutek i oschłość, niedole umaszynowienia i biurokracji. Żadna z tych rzeczy nie mieści się w projekcie pisarskim Kafki. Gdyby napisał o wymiarze sprawiedliwości mrówek albo o zamku termitów, przywróciłby do łask cały ciąg realistycznych i symbolicznych metafor. Nigdy nie uchwyciłby w pełni przemocy biurokratycznego, policyjnego, sądowego, ekonomicznego i politycznego Erosa28.
Dlatego próbując interpretować Kafkę (cofnąć się od napotkanej formy ekspresji do niezależnie uformowanej treści, od dzieła do ukrytego za nim sensu) odnajduje się jedynie mniemania – tzn. opinie i schematy myślowe społeczeństwa, w którym wyrosło się i żyje (np. Kolonia karna jako metafora Ukrzyżowania). W ten sposób udaremnione zostaje wszystko, co zdołał osiągnąć autor Procesu. Pisać o Kafce – tak, by nie zniweczyć tego, co osiągnął – można jedynie samemu dokonując eksperymentów z jego dziełem. Traktując jego teksty (ekspresję) jako pewien materiał, który należy obrobić za pomocą własnych środków wyrazu. Nie oznacza to jednak przypisywania mu czegoś, czego sam nie powiedział – ów materiał ma przecież swoją „ziarnistość”, swoje charakterystyczne punkty, swoją dynamikę. Chodzi jedynie o zastosowanie zaawansowanej aparatury (często budowanej „na miejscu”) oraz zestawu „preparatów”, dzięki czemu będzie można uwypuklić oraz wzmocnić lub rozpuścić te siły, które od początku działały w literackiej maszynie (mieszaninie) Kafki. Siły, które są niedostrzegane dla interpretatorów, próbujących uchwycić jakoby samodzielnie uformowaną treść, uprzednio dany sens.
Toteż Deleuze i Guattari w ogóle nie interpretują. Zaznaczają to wyraźnie już na pierwszej stronie, w pierwszym akapicie pierwszego rozdziału. Lepiej zakleszczyć się w zbyt wąskim przejściu albo trafić na ślepy zaułek, niż podjąć się wykładni z góry danego sensu. Kafka. Ku literaturze mniejszej nie jest egzegezą, jest protokołem z eksperymentu. Czytać go, to uczyć się samemu wykonywać doświadczenia – już z innymi książkami, z innymi sytuacjami, z innymi problemami. Uczyć się jak rozbić, pociąć formę dzieła a potem poskładać ją na nowo, jednakże już w zupełnie inną konstelację, czy raczej – układ. Bohaterowie opowiadań, rozdziały powieści, motywy z listów i notatki z Dzienników stają się elementami w „aranżacjach” obejmujących także pojęcia filozoficzne czy problemy społeczno-polityczne. Zadaniem owych aranżacji, układów jest zaś produkować pewne efekty: choćby wskazywać linię ujścia, drogę ucieczki przed Edypem czy Prawem. I ta produkcja, ten sposób działania są ostatecznie ważniejsze niż samo Kafkowskie œuvre. Tak naprawdę w ogóle nie chodzi tu o Przemianę, Zamek i całą resztę. Ale o konkretne, aktualne problemy noologicze (myślowe) i społeczno-polityczne (choćby stąd bierze się zastąpienie strażników z Procesu policjantami29). Dzieło Kafki nie jest tu przedmiotem, który się analizuje i interpretuje, ale raczej maszyną, z którą wchodzi się w sojusz. Należy dołączyć Kafkę (i Deleuze’a) do swojej sfory by powiększyć moc i móc zdemontować aparaty pochwycenia działające w polu społecznym, obrazie myśli, a nawet samym Anty-Edypie. Zastąpić rozpacz radością.
Reykjahlíð, Islandia,
jesień 2016 roku
- G. Deleuze, F. Guattari, Tysiąc plateau, tłum. anonimowe, Warszawa 2015.
- F. Dosse, Gilles Deleuze i Félix Guattari – biografie skrzyżowane, tłum. M. Warchala, w: Kronos 4 (35)/2015, s. 17.
- Tamże, s. 22.
- F. Guattari, The Anti-Œdipus Papers, tłum. K. Gotman, New York 2006, s. 404.p
- Patrz: F. Dosse, Gilles Deleuze i Félix Guattari – intersecting lives, tłum. D. Glassman, New York 2010, s. 208.
- Jak zgrabnie to ujęła, przy pewnej okazji, Joanna Bednarek. [W wydaniu papierowym ten przypis oraz część tekstu głównego zostały zmienione przez wydawcę.]
- Guattari „miał trzy pomysły na minutę” (F. Dosse, Gilles Deleuze i Félix Guattari…, dz. cyt., s. 7).
- Tamże, s. 403.
- J. Tercz, Klinika literacka Gilles’a Deleuze’a.
- F. Guattari, The Anti-Œdipus Papers, dz. cyt., s. 405.
- F. Guattari, The Anti-Œdipus Papers, dz. cyt., s. 405.
- Guattari od samego początku usiłował namówić Deleuze’a na pracę w ramach większej grupy, ten jednak był stanowczy. Na ten temat patrz: F. Dosse, Gilles Deleuze i Félix Guattari…, dz. cyt., s. 6-7.
- Już Spinoza pokazał, że rzucić się w wir wydarzeń, wypróbowywać co popadnie, poddać się przypadkowi, by nań potem pomstować, typowe jest dla niewolnika, tzn. tego, kto nie dąży do rozwinięcia własnych możliwości twórczych.
- G. Deleuze, F. Guattari, Tysiąc plateau, dz. cyt., s. 185-186. Porównaj też: tamże, s. 136-137.
- G. Deleuze, F. Guattari, Kafka. Ku literaturze mniejszej, dz. cyt., s. 184-185.
- Tamże, s. 65-66.
- Tamże, s. 179.
- Zapis ten zapożyczam – choć odrobinę inaczej wykorzystany – od Tomasza Falkowskiego; patrz: idem, Myśl i zdarzenie. Pojęcie zdarzenia historycznego w historiografii francuskiej XX wieku, Kraków 2013, Wstęp.
- G. Deleuze, F. Guattari, Kafka. Ku literaturze mniejszej, dz. cyt., s. 163
- Tamże, s. 125-126.
- Tamże.
- Tamże, s. 162.
- Tamże, przypis dolny na s. 164-165.
- O tym zdają się zapominać wszyscy ci, którzy dokonują eksperymentów myślowych na modłę anglosaskiej filozofii analitycznej, czy raczej: w stylu szkolnym, scholastycznym lub zdroworozsądkowym (zaliczyć tu można eksperymenty takie jak „statek Tezeusza”, „chiński pokój” czy „dylemat wagonika”). Złożoną rzeczywistość usiłują oni wyjaśnić porównaniami redukującymi całą gamę istotnych faktów (jak choćby – w przypadku problemów społeczno-politycznych lub ekonomicznych – ignorując rzeczywiste zdarzenia i procesy historyczne). O tyle też przykład solanki ma pełnić wyłącznie funkcję propedeutyczną.
- To właśnie należałoby zarzucić eksperymentom myślowym przeprowadzanym w duchu scholastycznym/zdroworozsądkowym: nic nie może się w nich wydarzyć, nie można się z nich dowiedzieć niczego nowego – wszystko w nich dzieje się bowiem niczym zgodnie z instrukcją z „podręcznika” (najpewniej obowiązkowego Wstępu do filozofii).
- „On sam robi jednak z listów perwersyjny oraz diaboliczny użytek. […] Zastąpić miłość listem miłosnym (?). Deterytorializować miłość. Przerażającą umowę małżeńską zastąpić paktem z diabłem. Listy są nierozdzielne z tym paktem, a wręcz same ów pakt ustanawiają. W jaki sposób «za pomocą pisma związać z sobą dziewczyny»? […] Wszystko już tutaj jest zawarte, chociaż maszyna jeszcze nie pracuje” (tamże, s. 128-129).
- „Proces powinien być rozważany jako naukowe dochodzenie, raport z doświadczenia” (tamże, s. 169).
- Tamże, s. 154.
- Patrz: tamże, s. 252.