Przybliżenia (7): odwrócenie platonizmu

Po śmierci Buddy jeszcze przez stulecia pokazywano jego cień w jaskini
– olbrzymi, przerażający zgrozą cień. Bóg umarł; ale ludzie są, jacy są,
i może jeszcze przez tysiąclecia w rozmaitych jaskiniach
będą nam pokazywali jego cień. Cóż,
musimy pokonać jeszcze jego cień!
– F. Nietzsche, Wiedza radosna
Być może nie da się uchwycić specyfiki myśli współczesnej, bez zrozumienia jej krytycznego stosunku do szeroko rozumianego platonizmu. Za hasłami przezwyciężenia metafizyki (Heidegger), krytyki logocentryzmu (Derrida), poszukiwania immanencji (Deleuze), odrzucenia powszechników (Foucault) i wieloma innymi kryje się koniec końców bardzo podobny gest teoretyczny. Gest mający za sobą długie1 i złożone dzieje, których punktem węzłowym stały się pisma Friedricha Nietzschego. I to właśnie Nietzscheańskiej krytyce chciałbym przyjrzeć się w niniejszym tekście2.
– Platonizm: podstawowa struktura Zachodniego myślenia –
Zacznę od krótkiego oraz zupełnie schematycznego wyjaśnienia, czym jest platonizm. W najbardziej ogólnym ujęciu, w swej najbardziej podstawowej strukturze jest on wertykalnym podziałem na zmysłowe i nadzmysłowe. Platońskie rozumowanie wygląda mniej więcej następująco: jest wiele krzeseł, różnią się one od siebie kolorem, kształtem, materiałem, z którego są wykonane; jedne są ozdobne, a inne nie, jedne są wygodne, inne mniej. Jednakże pomimo tej mnogości różnic wszystkie one są krzesłami. Jak to możliwe? Platon odpowiada na ten problem następująco: istnieje bowiem jedna, jedyna idea krzesła, idea, na którą spogląda rzemieślnik, gdy wykonuje konkretne krzesło. Ta idea jest niczym pewien wzorzec. Platon mówi tu też o pewnym świetle: idea jest światłem, które oświeca byt i ukazuje go jako przynależny do tej właśnie idei. (Idea krzesła oświeca kawałek materii i ta materia wyistacza się jako krzesło). Krzesło, byt krzesła, zależny jest od idei krzesła. I wszystkie byty są w ten sposób zależne od swoich idei. Te ostatnie są prawzorcami: doskonałymi i niematerialnymi modelami tego, co konkretne. Jeśli chcemy dowiedzieć się czym jest jakiś byt, na przykład krzesło, musimy poznać jego ideę.
Oczywiście Platonowi nie chodzi o krzesła czy stoły. To tylko pewna przygrywka. Prawdziwą stawką tych rozważań jest dowiedzenie się czym naprawdę są odwaga, cnota, miłość, piękno, sprawiedliwość. By odkryć, czym one są w swej istocie, kiedy naprawdę mamy do czynienia ze sprawiedliwością, kiedy naprawdę jesteśmy sprawiedliwi, kiedy mamy do czynienia z człowiekiem sprawiedliwym – musimy poznać ideę sprawiedliwości. Podobnie z miłością, cnotą, odwagą itd. Komuś bowiem może się tylko wydawać, że jest sprawiedliwy, albo odważny. Ktoś inny może nas oszukiwać, twierdzić, że kocha, że żyje cnotliwie, postępuje sprawiedliwie, odznacza się odwagą albo mądrością, choć w rzeczywistości tak nie jest. Jak odróżnić pozór od prawdy? Jak sprawdzić autentyczność? „Jedyny problem, jaki przenika całą filozofię Platona i rządzi jego klasyfikacją nauk czy sztuk, to zawsze osądzanie rywali, selekcjonowanie pretendentów, odróżnianie rzeczy od jej pozorów” 3. Aby móc dokonać tego odróżnienia musimy poznać idee. To one są najwyższą prawdą i ten, kto w nich uczestniczy, uczestniczy w prawdzie. Znając jakąś ideę możemy ocenić, czy coś jest z nią zgodne, czy ktoś zgodnie z nią postępuje.
Owe idee nie są czymś zmysłowym, czymś materialnym. Nie są jak stoły czy krzesła. Są one, dla Platona, czymś nadzmysłowym. A zatem prawda, to, co najbardziej prawdziwe i co jest miarą prawdziwości wszystkiego innego, jest tym, co nadzmysłowe. Światem prawdziwym jest zatem świat idei. Zaś świat zmysłowy, materialny? Jest on światem pozoru. Im coś bardziej zmysłowe, im odleglejsze od nadzmysłowej idei, tym bardziej pozorne. A najbardziej pozornymi rzeczami są dzieła sztuki. Sztuka jest biegłością w tworzeniu pozorów. Namalowane na obrazie krzesło wygląda jak krzesło, jawi się nam tak samo jak krzesło, ale nie możemy na nim usiąść, jest tylko zmysłowym pozorem krzesła. Podobnie z retoryką, sztuką przemawiania: retor może słowami przekonać nas o swojej szczerości, sprawiedliwości, uczciwości – ale to tylko słowa, pozór, za którym nie kryje się prawdziwa szczerość, prawdziwa sprawiedliwość, prawdziwa uczciwość.
Podstawową strukturą platonizmu jest zatem ta wertykalna i dychotomiczna struktura: wysokie i niskie, nadzmysłowe i zmysłowe, idealne i materialne, prawda i pozór. I ta struktura – tak brzmi diagnoza sformułowana przez Nietzschego – wciąż jest podstawową strukturą myślenia większości z nas. Za przykład niech posłuży dosyć klasyczny spór pomiędzy chrześcijaninem a osobą krytykującą chrześcijaństwo. Jak to zwykle wygląda? Krytyk wylicza: „przymusowe nawracanie, inkwizycja, stosy, wojny religijne, krucjaty, konkwista – chrześcijaństwo to krwawa religia, religia przemocy i dlatego należy ją odrzucić”. I co mu na to zwykle odpowiada osoba wierząca? Mówi: „to nie tak, chrześcijaństwo to religia miłości, Chrystus nauczał miłości; ci, którzy zabijali w imię wiary, nie zrozumieli jego nauk, nie wypełniali prawdziwego przykazania Chrystusa”. Mamy tu właśnie klasycznie platońskie rozumowanie: prawda to zawarta w Nowym Testamencie idea, natomiast inkwizytorzy czy konkwistadorzy to fałszywi pretendenci – pozór podszywający się pod tę prawdę. Jakikolwiek przykład niezgodnego z prawem, czy niemoralnego zachowania księży czy chrześcijan się poda, zawsze w odpowiedzi słyszy się to samo: „to nie są prawdziwi chrześcijanie”, albo „to nie jest prawdziwie chrześcijańskie zachowanie, prawdą chrześcijaństwa są nauki Chrystusa”.
Oczywiście jest tak nie tylko w przypadku religii. Tę samą argumentację stosują również inne ideologie, np. państwowa: „to nie przepisy zawiniły, lecz człowiek”. Platonizmem jest również wiara w ideały: w idealną miłość, w idealną rodzinę, w idealne społeczeństwo. Albo przekonanie, że trzeba być sobą, że istnieje jakieś autentyczne „ja”, do którego trzeba dotrzeć, by przestać udawać kogoś, kim się nie jest. Większość tego, co dla naszego myślenia naturalne, oczywiste, zrozumiałe samo przez się opiera się właśnie na tej platońskiej strukturze – na podziale na to, co idealne, prawdziwe, oraz to, co pozorne, odbiegające od ideału lub zupełnie fałszywe. Zmienia się to dopiero z nastaniem pozytywizmu, o czym w dalszej części tekstu. Jeżeli komuś marzy się idealna miłość albo ktoś myśli, że w tym czy innym kraju nie spełnia się ideałów demokracji, to myśli on na sposób platoński.
I właśnie tak rozumiany platonizm Nietzsche chce odwrócić, ukazując, że jest on wrogiem groźniejszym, niż chrześcijaństwo. A to z uwagi, na konsekwencje, do których prowadzi naszkicowana powyżej struktura myślenia. Skoro prawdziwe, wartościowe jest tylko to, co nadzmysłowe, natomiast to, co konkretne, materialne, zmysłowe ma mniejszą wartość lub w ogóle jest wartości pozbawione, to świat, który uważamy za rzeczywisty, jest tylko światem pozornym oraz pozbawionym samoistnej wartości. To, co prawdziwie wartościowe kryje się „gdzieś tam”, w dziedzinie tego, co nadzmysłowe. Tak oto zaczyna się długa historia Zachodniej kultury – bo skoro najgłębszą strukturą naszego myślenia jest platonizm, to takie przyporządkowanie (wartościowe-pozbawione wartości) musiało cały czas funkcjonować i piętnować naszą cywilizację. I w istocie tak było: wartość przypisywano umysłowi, duchowi, duszy, a nie ciału i zmysłom; rozumowi, a nie uczuciom; teorii, a nie praktyce; wiedzy, a nie przyjemności. W bardzo konkretny sposób przekładało się to również na porządek społeczny: rozsądny (rzekomo) mężczyzna wart był więcej niż kobieta, której zawsze zarzucano zbytnią zmysłowość; pracownik umysłowy zarządzał pracownikami fizycznymi. Jeśli temu, co cielesne przyznawano wartość, to jedynie relatywną: jako narzędziu lub koniecznej do pokonania przeszkodzie na drodze do tego, co nadzmysłowe.
Szczególnie wyraźnie widać to w chrześcijaństwie. Światem prawdziwym jest „niebo”, zaświat; natomiast świat wokół nas, świat materialny, to tylko swego rodzaju pozór. Życiem prawdziwym jest życie po śmierci, natomiast życie doczesne, jest tylko czymś chwilowym, ulotnym, pozbawionym samodzielnej wartości (ma wartość wyłącznie wtórną: o ile służy zaskarbieniu sobie miejsca „tam”). A prawdziwe szczęście? Podobnie: nie jest czymś dostępnym tutaj, ale dopiero po śmierci. W chrześcijaństwie światu i życiu zostaje odebrana (przeniesiona w ideał) wszelka wartość. To właśnie z powodu tej, przenikającej chrześcijaństwo struktury myślowej, Nietzsche często nazywa je platonizmem dla ludu 4. (Warto pamiętać, że doktryna chrześcijańska nie została skonstruowana wyłącznie w oparciu o Biblię. Jej najważniejsze kategorie i pojęcia pochodzą z myśli greckiej, a więc pogańskiej. Gdyby ktoś jednak pomyślał w tym momencie: „w takim razie trzeba wyrzucić z chrześcijaństwa wszystko co platońskie i z samego Pisma wyłowić strukturę myślenia” wpada w tę samą pułapkę: wierzy, że jakaś prawda, prawdziwa idea kryje się w Biblii, czyli wciąż myśli na sposób platoński).
– Przezwyciężenie nihilizmu –
Co sprawia, że Nietzsche podejmuje się krytyki platonizmu? Podstawowym problemem, z jakim zmaga się ten niemiecki filozof, jest nihilizm („śmierć Boga”)5. Nihilizm to sytuacja, moment dziejów, w którym „najwyższe wartości tracą wartość”6 i zniszczone zostają wszelkie cele. Nihilizm to brak celu. Nie w sensie chwilowego „po co” i „dokąd”, ale w sensie metafizycznym: celu jako uporządkowania bytu w całości, nadającego sens naszemu istnieniu i naszym działaniom. Zdaniem Nietzschego do owej śmierci Boga doprowadza samo chrześcijaństwo na mocy swojej wewnętrznej logiki, która jest logiką negacji. Fundamentalnym ruchem chrześcijaństwa jest negacja wartości pogańskich (związanych z życiem doczesnym, ciałem, zmysłowością, materialnością). Nie jest ona jednorazowym aktem: Nietzsche odnajduje ich całą serię w dziejach tej religii. Ostateczne spełnienie się tego ruchu widzi on w filozofii Schopenhauera, gdzie pomimo ateizmu oraz odrzucenia wielu chrześcijańskich wartości wciąż zachowuje się podstawowy rys chrześcijaństwa: negacja życia. Skoro jednak chrześcijaństwo jest tylko „platonizmem dla ludu”, to już sam platonizm musi zawierać pewne mechanizmy odpowiedzialne za negowanie życia. I tak właśnie jest zdaniem Nietzschego: podział świata na zmysłowy i nadzmysłowy, materialny i idealny oraz przypisanie jedynej prawdziwej wartości temu, co idealne, nadzmysłowe stoi u podstaw chrześcijańskiego odrzucenia ciała, radości, seksualności, aktywności oraz walki o wolność i lepszy byt. Logika dziejów, która ostatecznie doprowadza do nihilizmu, okazuje się mieć swój najważniejszy korzeń w filozofii Platona7. Niemiecki filozof poszukuje takiej wykładni świata, która przełamywałaby ów nihilizm.
Jak dokonać odwrócenia platonizmu? Jak powinien wyglądać świat po śmierci Boga, by nihilizm został przezwyciężony? W odpowiedzi na te pytania pomocne będzie zapoznanie się z Heideggerowską wykładnią jednego z rozdziałów Zmierzchu bożyszcz, rozdziału, w którym Nietzsche w sześciu punktach, na jednej kartce papieru, wykłada całe dzieje Zachodniej filozofii. Warto zacytować go w całości:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]„Jak »świat prawdziwy« stał się w końcu bajką”
– Historia pewnego błędu –
1. Świat prawdziwy, osiągalny dla mędrca, dla pobożnego, dla cnotliwego – tenże człowiek żyje w nim, jest nim. (Najstarsza postać idei, względnie rozumna, prosta, przekonująca. Transkrypcja zdania „ja, Platon, jestem prawdą”).
2. Świat prawdziwy, chwilowo nieosiągalny, ale obiecany mędrcowi, pobożnemu, cnotliwemu (grzesznikowi, który odprawia pokutę). (Postęp idei: staje się ona subtelniejsza, bardziej dwuznaczna, bardziej nieuchwytna – staje się kobietą, staje się chrześcijańska…).
3. Świat prawdziwy, nieosiągalny, niedający się udowodnić, obiecać, ale już jako pomyślany stanowiący pocieszenie, zobowiązanie, imperatyw. (W głębi stare słońce, ale przebijające się przez mgłę i sceptycyzm; idea stała się wzniosła, blada, północna, królewiecka).
4. Świat prawdziwy – nieosiągalny? W każdym razie nieosiągnięty. A jako nieosiągnięty również nieznany. A zatem również niepocieszający, niezbawiający, niezobowiązujący: do czegóż mogłoby nas zobowiązywać coś nieznanego?… (Szary świt. Pierwsze ziewnięcie rozumu. Kogucie pianie pozytywizmu).
5. „Świat prawdziwy” – idea, która do niczego nie jest już przydatna, która nawet już nie zobowiązuje – idea nieprzydatna, zbędna, a zatem odrzucona: pozbądźmy się jej! (Jasny dzień; śniadanie, powrót bon sens’u i pogody ducha; rumieniec wstydu u Platona; piekielna wrzawa wszystkich wolnych duchów).
6. Pozbyliśmy się już świata prawdziwego: jakiż świat pozostał? może pozorny?… Ależ nie! Wraz ze światem prawdziwym pozbyliśmy się także świata pozornego!
(Południe; chwila najkrótszego cienia; koniec najdłużej trwającego błędu; zenit ludzkości; INCIPIT ZARATUSTRA)8.
Heidegger zajmuje się tym rozdziałem, przy okazji próby wyjaśnienia stwierdzenia Nietzschego, że sztuka jest więcej warta niż prawda (patrz: s. 160-161)9. Prawda, świat prawdziwy: Nietzsche, tak jak wielu filozofów, nie używa słowa „prawda” w potocznym sensie. Nie chodzi mu o prawdę takich zdań jak „właśnie pada deszcz”, „Napoleon poniósł klęskę w bitwie pod Waterloo” czy „prawdą jest, że w tej chwili czytasz ten tekst”. Prawda – podobnie jak dobro, piękno, dzieje, istnienie, wolność – jest jednym z tzw. pojęć podstawowych (Heidegger mówi: „podstawowych słów”, tamże, s. 162.). Pojęcia podstawowe są tym, co warunkuje nasze rozumienie świata, nasze orientowanie się w świecie. Nie są one nigdy proste, ale są splotem sensów. Ponadto mają swoje dzieje, tzn. ten splot sensów podlega pewnym modyfikacjom. Słowo „prawda” będzie tu zatem używane w znaczeniu takiego pojęcia podstawowego.
– Platońska wykładnia pojęcia prawdy –
Dla Platona i platoników prawda związana jest z istotą, z ideą. Przykładowo: pytając o prawdę miłości, nie pyta się tu o prawdę jakiegoś konkretnego przypadku, o to, czy to prawda, że ja jestem zakochany. Pyta się o istotę miłości: co to jest miłość? kiedy naprawdę mamy do czynienia z miłością a nie zauroczeniem? jaka jest idea miłości? Zgodnie ze wcześniejszym określeniem idei jako pewnego wzorca należy powiedzieć, że tylko wówczas, gdy znam ideę miłości, jestem w stanie rozpoznać, czy w konkretnym wypadku mam do czynienia z miłością. Prawdziwość mojego poznania, mierzy się tu niezmysłową (nadzmysłową) ideą. To owe idee są, dla platonizmu, prawdziwym bytem, których cieniem i resztą jest to, co materialne, zmysłowe. Formuła „świat prawdziwy” oznacza świat idei, świat nadzmysłowy, nie zaś ten tu-oto, doczesny, zmysłowy, materialny, który nas otacza, z którym mamy do czynienia na co dzień. Czyli to wszystko wokół nas, to, co zwykle nazywamy rzeczywistością, jest dla platonizmu tylko cieniem i resztką. Zmienne, nieprzewidywalne i materialne życie jest tylko pozorem, prawdą są natomiast niezmienne, nadzmysłowe idee.
Przejdźmy teraz do pierwszego punktu wywodu Nietzschego. „Świat prawdziwy, osiągalny dla mędrca, dla pobożnego, dla cnotliwego – tenże człowiek żyje w nim, jest nim.” To zdanie jest opisem sposobu, w jaki sam Platon ugruntowuje swoją koncepcję. Według tego greckiego filozofa świat nadzmysłowy jest osiągalny tu i teraz, ale tylko dla człowieka cnotliwego. „Wynika stąd, że cnota polega na odwróceniu się od zmysłowości o tyle, o ile do bycia bytu przynależy zaprzeczenie najbliższemu [nam] zmysłowemu światu” (tamże, s. 231) . Świat prawdziwy nie jest tu tylko pożądanym, ale nieosiągalnym ideałem. Jest on jak najbardziej dostępny, choćby samemu Platonowi. Nietzsche dopisuje w nawiasie: „Najstarsza postać idei, względnie rozumna, prosta, przekonująca. Transkrypcja zdania »ja, Platon, jestem prawdą«”. Chce on w ten sposób powiedzieć, że myślenie nadzmysłowych idei i związana z tym wykładnia istnienia są twórcze. Platon to jeszcze nie platonizm. „»Świat prawdziwy« nie jest [tu] przedmiotem jakiejś koncepcji, tylko mocą [człowieka – C.R.]”. To znaczy, dla Platona świat idei nie był tylko „jakąś teorią”, ale czymś rzeczywiście przez niego doświadczanym.
Kolejny etap dziejów: „Świat prawdziwy, chwilowo nieosiągalny, ale obiecany mędrcowi, pobożnemu, cnotliwemu (grzesznikowi, który odprawia pokutę).” To moment platonizmu i chrześcijaństwa. Gdy przyjmuje się, że prawdziwym bytem jest to, co nadzmysłowe, w konsekwencji zrywa się ze zmysłowością. Jednak nieosiągalność jest tu tylko tymczasowa, a prawda jest niedostępna tylko w czasie ziemskiego istnienia człowieka. To odsunięcie dostępu do prawdy ma bardzo poważną konsekwencję. Ziemskie, doczesne życie „doznaje przez to odwartościowania, lecz zarazem napięcia, gdyż to, co nadzmysłowe, przyobiecane jest na tamtym świecie” ( s. 231-232). A zatem od doczesnego życia, od jego pobożności i cnotliwości, zależy przyszły dostęp do prawdy. (Tu właśnie mieści się typowe dla chrześcijaństwa instrumentalne potraktowanie cielesności i życia tu-oto, o czym pisałem wyżej). Niemniej w istocie człowieka dochodzi do pęknięcia, pojawia się dwuznaczność. „Zamiast Platona panuje teraz platonizm” (s. 232). To, co nadzmysłowe nie jest już obecne dla człowieka. To, co nadzmysłowe, zinterpretowane jako „tamten świat”, sprawia, że człowiek staje się czymś z tamtego świata. Dochodzi do przemiany istoty człowieka. „Świat prawdziwy staje się teraz prawdziwszy przez to, że coraz bardziej odsuwa się i wypada poza ten świat; staje się on jednak tym bardziej będący, im bardziej staje się czymś przyobiecanym” (tamże).
Punkt trzeci: „Świat prawdziwy, nieosiągalny, niedający się udowodnić, obiecać, ale już jako pomyślany stanowiący pocieszenie, zobowiązanie, imperatyw.” Nietzschemu chodzi tu o Immanuela Kanta, o Kantowską wersję platonizmu. Nadzmysłowość sytuuje się odtąd poza wszelkim doświadczeniem i rozumowaniem, jest jedynie tychże koniecznym warunkiem. Tzn. nadzmysłowość jest już tylko postulatem praktycznego rozumu. Dostęp poznawczy jest niemożliwy, pozostaje wyłącznie wiara 10. Kant zachowuje budowę i strukturę chrześcijańskiego obrazu świata, przy czym ogranicza ów dostępny nam świat do tego, który opisuje matematyczne przyrodoznawstwo. Jest to świat rozumiany jako jedynie zjawisko, jako fenomen, a nie jako rzecz-sama-w-sobie. Od momentu wystąpienia Kanta myśl Zachodnia nie wierzy już w swój dostęp do rzeczy-samych, uznaje, że konfrontujemy się jedynie z ich przejawami. (Przykładem silnego wpływu kantyzmu na współczesną fizykę jest obowiązująca teoria światła. Według uczonych niemożliwe jest dotarcie do jego prawdziwej istoty, musimy zadowolić się jedynie przejawami, kiedy to obserwujemy je albo jako falę elektromagnetyczną, albo jako strumień cząsteczek 11. Tym samym zaprzecza się możliwości dotarcia do niezmysłowej prawdy – zarówno teraz, jak i po śmierci. Człowiek żyje i porusza się wyłącznie pośród zmysłowych pozorów, mogąc co najwyżej wierzyć, że gdzieś tam jest jakaś prawda. Nigdy jednak nie dowie się, czym jest prawdziwa miłość, prawdziwa sprawiedliwość, prawdziwa odwaga. Choć nie było to intencją Kanta, to swoją myślą przyczynił się do zablokowania dostępu do wartości, do ich uśmiercenia. Tu nihilizm zaczyna ujawniać swe oblicze. O Kancie jeszcze nikt nie powie, że jest nihilistą, ale – co znamienne – względem jego ucznia (Fichtego) ta inwektywa zostanie już zastosowana.
– Odwrócenie platonizmu –
Punkt czwarty: „Świat prawdziwy – nieosiągalny? W każdym razie nieosiągnięty. A jako nieosiągalny również nieznany. A zatem również nie pocieszający, nie zbawiający, nie zobowiązujący: do czegóż by nas miało zobowiązywać coś nieznanego?…” To opis epoki po panowaniu niemieckiego idealizmu, czyli okres pozytywizmu. Platonizm, po przejściu fazy Kanta, rezygnuje z siebie, jednakże nie dokonuje źródłowego i twórczego przezwyciężenia. Pozytywizm wyciąga z Kanta jedynie najprostsze, najbardziej bezpośrednie konsekwencje: skoro świat nadzmysłowy jest nieosiągalny, to nie można nic o nim wiedzieć, ani go oceniać. Należy go odrzucić 12. Dla Nietzschego jest to świt szczerości, następujący po długiej nocy zakamuflowanej teologii, reprezentowanej przez Leibniza, Kanta, Fichtego, Schellinga, Hegla i Schopenhauera. („Okazuje się, że nadzmysłowość nie pojawiła się w filozofii Kanta na gruncie filozoficznych zasad poznania, tylko jako wynik niewzruszonych założeń chrześcijańskiej teologii” 13). Sukces pozytywizmu nie jest jednak pełen. Odrzuca się tu nadzmysłowość, ale nie prawdę, której związek z poznaniem zostaje zachowany. Dla pozytywizmu miarą prawdziwości poznania nie są już idee, ale to, co dane, co stale się przed uczonym ukazuje, czyli to, co zmysłowe. Jesteśmy tu zatem blisko potocznego rozumienia prawdy. Prawda nie dotyczy już idealnych istot, ale zmysłowych konkretów. Prawdą jest to, czy pada deszcz, czy nie pada. Prawdą jest wynik bitwy pod Waterloo. Prawdą są konkretne zachowania ludzi, a nie zgodność tych zachowań z jakimś idealnym wzorcem.
Takie postawienie sprawy ma jednak wpływ na sferę wartości: idee (ideały) umierają. Nie ma idealnej miłości, nie ma idealnej przyjaźni, nie ma idealnego społeczeństwa. Chociaż pozytywizm rozpatrywany z perspektywy naukowej przynosi jak najlepsze efekty poznawcze, to jednak rozpatrywany z perspektywy aksjologicznej okazuje się czystym nihilizmem. Jego konsekwencją musi być bowiem następujące rozumowanie: „skoro odrzucamy świat prawdziwy, skoro nie ma idei, to nie ma idealnej miłości, a więc wszystkie są fałszywe, nie warto zatem się zakochiwać, nie warto kochać; przecież to tylko wpływ hormonów na mózg, reakcja chemiczna”. Albo: „nie ma idei, więc nie ma idealnego społeczeństwa, a to oznacza, że nierówność, którą widzę, jest po prostu czymś naturalnym a zmiany społeczne nie mają sensu, jedyne, co mogę zrobić, to dobiec dalej w tym wyścigu szczurów, zapewnić sobie komfort i może odrobinę luksusu; ci, którzy domagają się zmian, to jedynie przegrani roszczeniowcy”. Odrzucenie tego, co nadzmysłowe prowadzi do pesymizmu i do nihilizmu. Po raz kolejny dokonuje się tu przemiana istoty człowieka. Rodzi się ten, którego Nietzsche określa mianem Ostatniego Człowieka. To współczesny hedonista-nihilista: skoro nie ma żadnych wartości, skoro nie ma żadnych celów, pozostaje jedynie oddać się prostym przyjemnościom. Nie ma wartości, liczy się czysta zmysłowość.
Kolejny punkt: „»Świat prawdziwy« – idea, która do niczego nie jest już przydatna, która nawet już nie zobowiązuje – idea nieprzydatna, zbędna, a zatem odrzucona: pozbądźmy się jej!”. Zdaniem Heideggera zdanie to opisuje pierwszy odcinek filozoficznej drogi Nietzschego. Formuła „świat prawdziwy” jest odtąd ujmowana w cudzysłów, nie jest bowiem zwrotem, z którym Nietzsche by się zgadzał. „Świat prawdziwy” zostaje zniesiony jako zbędny, niepotrzebny. Człowiek nie ma prawa przytakiwać temu, co go nigdy nie dotyczyło, czyli temu, co nadzmysłowe. „Platonizm przezwyciężony jest o tyle, że zniesiony zostaje świat nadzmysłowy jako świat prawdziwy, pozostaje jednak świat zmysłowy, okupowany przez pozytywizm. Trzeba się z nim rozprawić […]. Pomimo usunięcia świata nadzmysłowego jako świata prawdziwego pozostaje jeszcze [w pozytywizmie – C.R.] puste miejsce po tym czymś wyższym oraz rozplanowanie-struktury, [rozpadającej się] na górę i dół: platonizm” (tamże). Mimo pozytywistycznego odrzucenia świata idealnego rzeczywistość nadal jest ujmowana przez prymat platońskiej struktury. Mówiąc obrazowo: Bóg umarł, ale zostało puste miejsce po nim. Ludzie próbują to miejsce za wszelką cenę czymś wypełnić. Wąsko rozumiany pozytywizm umieszcza tam Naukę: oto świat ukazywany nam przez naukę zyskuje rangę świata prawdziwego, zasady nauki stają się miarą wszelkiej prawdy, naukowcy – nowymi kapłanami, głosicielami prawdy. Humanizm w pustym miejscu po Bogu umieszcza Człowieka: oto człowiek staje się najwyższą wartością, Prawa Człowieka miarą wszelkich postępków, humaniści – nowymi przewodnikami ludzkości. Inni umieszczają tam Pieniądz: jedyną prawdą jest gospodarka, jedyną miarą – wzrost dochodu, ekonomiści zaś stają się nowymi prorokami. Jeszcze innym rozwiązaniem jest umieszczenie w tym pustym miejscu Narodu czy Kultury. Rzecznicy Praw Człowieka, naukowcy, kapitaliści, nacjonaliści, obrońcy integralności kulturowej – wszyscy oni przynależą jeszcze do platonizmu. A zatem wszyscy oni przynależą jeszcze do nihilizmu. Od teologów różnią się oni tylko treścią swoich poglądów, nie zaś ich strukturą. Jest to bardzo ważna rzecz, którą rozpoznaje Nietzsche na pierwszym etapie swojej drogi myślowej.
I tu mamy ostatni krok, szósty punkt. „Pozbyliśmy się już świata prawdziwego: jakiż świat pozostał? może pozorny?… Ależ nie! Wraz ze światem prawdziwym pozbyliśmy się także świata pozornego!” Dopiero w tym punkcie Nietzsche odkrywa prawdziwe konsekwencje przezwyciężenia platonizmu: odwrócenia nie należy rozumieć prosto i dosłownie, jako zamienienia miejscami tego co zmysłowe i tego, co nadzmysłowe. Tak czyni jeszcze pozytywizm i jego kontynuatorzy, uznając nadzmysłowe za pozór, jedyną wartością czyniąc zaś to, co zmysłowe. Niezależnie od tego, czy będzie to zjawisko fizyczne, czy osoba ludzka, czy pieniądz – uzyskują one, w tym ujęciu, status czegoś prawdziwego. Z drugiej strony, wybiegając nieco poza rozważania Nietzschego, do tej struktury myślowej obok pozytywizmu przynależy choćby postmodernizm, którego sztandarowym przykładem jest myśl Jeana Baudrillard’a. W tym wypadku odrzuca się już prawdę, ale zachowuje jeszcze kategorię pozoru: nie ma prawdy, istnieją tylko pozory – żyjemy w świecie symulacji i symulakrów. Z perspektywy Nietzschego jest to jednak zatrzymanie się w połowie drogi: jeśli się odrzuca kategorię prawdy, należy również odrzucić kategorię pozoru, gdyż obie są ze sobą ściśle związane. Co jednak się dzieje, gdy wraz ze światem prawdziwym zniesiony zostaje również świat pozorny?
Te światy razem tworzą byt w całości i jako takie przeciwstawiają się czystemu Nic. Zniesienie ich oznaczałoby zatem popadnięcie wszystkiego w puste Nic. Nietzsche tak jednak nie uważa, gdyż chce przezwyciężyć nihilizm w każdej jego formie. Mówić o świecie pozornym można tylko z perspektywy platonizmu. Prawdziwe wywikłanie się z platonizmu oznacza pozbycie się kategorii prawdy i pozoru. Oznacza pozbycie hierarchicznego rozdzielenia na świat wyższy i świat niższy. W tym miejscu sytuuje się jedna z najgenialniejszych obserwacji Heideggera, jakie poczynił on w swoich studiach nad Nietzschem. By przezwyciężyć platonizm, by przezwyciężyć nihilizm nie wystarczy zabić Boga, należy jeszcze usunąć miejsce po Bogu 14. Dopiero po takiej operacji pozbywamy się metafizycznego dualizmu i uzyskujemy coś, co można by nazwać „płaskim światem”. Dotąd świat był wertykalny, składał się ze szczebli, wiodących od nicości, przez materialny pozór, następnie rozumowe uczestnictwo w prawdzie, aż po prawdę samą. Zgodnie z tym podziałem rozkładały się wartości. Ta sytuacja doprowadziła jednak do nihilizmu, gdyż umieszczała gdzie indziej życie oraz to, co wartościowe. Platonizm i chrześcijaństwo pozbawiły życie – realne, cielesne, zmysłowe życie – wartości. By wyrwać się z tej sytuacji należy powrotem umieścić wartości w życiu samym, uczynić świat płaskim. Próba stworzenia filozofii płaskiego świata – częściej znanego pod nazwą immanencji – jest jednym z nieustających wysiłków myśli współczesnej.
– Nowa wykładnia zmysłowości –
Heidegger stwierdza, że pozbycie się platonizmu otwiera drogę do potwierdzenia zmysłowości, a zarazem potwierdzenia niezmysłowego świata ducha. Nietzscheanizm nie jest pozytywizmem czy wulgarnym materializmem: nie chodzi o to, by pozbyć się teraz tego, co nadzmysłowe. Należy jedynie przestać deprecjonować zmysłowość oraz przestać przeceniać nadzmysłowość. Potrzeba zatem nowej wykładni zmysłowości – oto zadanie, którego podejmuje się Nietzsche na późnym etapie swojej drogi myślowej. Zmysłowość odsyła nas tu do nowej wykładni sztuki, do nietzscheańskiej estetyki fizjologicznej. Powracamy tu także do twierdzenia, o którym pisałem wyżej, twierdzenia, które mówi, że sztuka jest więcej warta niż prawda.
„Podstawową dla sztuki rzeczywistość Nietzsche dostrzega w upojeniu” (s. 239). Upojenie nie jest dla niego ślepym odurzeniem, ale – jak ujmuje to Heidegger – promieniującym siłą byciem-poza-sobą. Upojenie to dla Nietzschego wzmaganie się wszystkich zdolności, wydobyciem całej przepaścistości życia. Upojenie wiąże się z pięknem, tworzeniem i rozkoszowaniem się formą. Warto zaznaczyć, że nietzscheańska estetyka – bodajże jako pierwsza – patrzy na sztukę od strony tworzenia, od strony artysty, czyli tego, który tworzy dzieło, a nie od strony jego odbiorcy (np. od strony krytyka literackiego bądź filmowego).
Konieczne jest wyjaśnienie, jak Nietzsche rozumie życie. Być żywym oznacza dla niego: być wiązką sił, która porządkuje inne siły z uwagi na możliwość ich cielesnego przyswojenia lub wyłączenia. Czyli być żywym to absorbować lub odrzucać. Wszystko po to, by rosnąć, by się wzmagać. Rosnąć, wzmagać się oznacza: wychodzić poza siebie. Gdy Heidegger określa upojenie jako bycie-poza-sobą, chce umieścić je w tym właśnie kontekście, pokazać, że jest ono istotną składową życia. Sztuka, która rodzi upojenie, jest wzmaganiem życia.
Nietzsche pozostaje tu pod niezwykle silnym wpływem Spinozy: wartościowe jest to, co da się zaabsorbować („jadalne”), a pozbawione wartości lub posiadające negatywną wartość – to, czego się nie da („trujące”). To, czy coś da się przyswoić, czy też należy to odrzucić jest zawsze oceniane z punktu widzenia danego organizmu. A zatem nie ma z góry określonych, stałych, idealnych wartości. To, co wartościowe jest zawsze zrelatywizowane do konkretnej istoty, a nawet więcej – do konkretnej perspektywy, jaką w danym momencie przyjmuje istota. Oznacza to, że życie jest ze swej istoty perspektywiczne. Perspektywiczność jest podstawowym warunkiem wszelkiego życia, czyli wszelkiego wychodzenia poza siebie, wszelkiego wzrostu. Wszelki byt ma perspektywę, z której postrzega, wszelki byt jest zatem pojmowany jako zmysłowy. „Zmysłowość nie jest już czymś »pozornym«, czymś zaciemnionym [jak to miało miejsce w platonizmie – C.R.], jest jako jedyna czymś rzeczywistym, a zatem »prawdziwym«” (s. 241). Pozór nie znika, ale przynależy odtąd do istoty tego, co realne. Wynika to z istoty perspektywy: nie ma już jednego, jedynego słusznego punktu oglądu rzeczywistości. Perspektyw zawsze jest wiele i są zmienne. Wszystko staje się wieloznaczne, tzn. ukazujące się z wielu perspektyw, w różnych przejawach. Przejaw oznacza to, jak dany byt jawi się innemu bytowi. Taki przejaw staje się pozorem, jeśli uzna się go za trwały i miarodajny, wykluczający inne przejawy. Dla platonizmu to co trwałe i stałe było prawdą. Tu jednak okazuje się pozorem, błędem.
W efekcie dochodzi do osobliwego odwrócenia pojęć podstawowych. Przyjęcie perspektywizmu oznacza, że nie ma nic stałego i trwałego, a więc nie ma prawdy, ale tylko prawdy w sensie platońskim! Perspektywy się zmieniają i są tym tylko – perspektywami. Jednakże organizmy mają tendencję do utrwalania swoich perspektyw, do traktowania ich jako miarodajnych, jako „jedynych słusznych”. Czynią tak, ponieważ perspektywa, jaką przyjęły, pozwala im podtrzymywać swoje życie. A zatem to, co było tylko perspektywą, tylko jakimś przejawem, tylko indywidualnym sposobem patrzenia, staje się tu – pod wpływem jednostkowej tendencji organizmu – czymś stałym i trwałym. W platońskim ujęciu oznaczałoby to, że staje się prawdą. (Choć oczywiście całkowicie zrelatywizowaną prawdą). Lecz z punktu widzenia perspektywizmu stałość i trwałość jest błędem. Ten błąd jest jednak konieczny dla życia. Dokonuje się tu coś ważnego: okazuje się, że prawda i błąd splatają się, że pozorność należy do realności, a realność jest zawsze jakimś pozorem. Dlatego też Nietzsche w jednej ze swoich notatek pisze, co następuje: „Prawda jest rodzajem błędu, bez którego pewien określony rodzaj żywych istot nie mógłby żyć. Ostatecznie rozstrzyga wartość dla życia” (s. 243). To, co platonicy nazywali prawdą, to, co dotychczas cała nasza kultura nazywała prawdą, czyli coś trwałego i stałego jest w rzeczywistości pozorem. Jest to jednak pozór prawomocny, gdyż konieczny dla życia! Oto odkrycie Nietzschego: człowiek musi uznawać, że to, co robi, jest wartościowe, a to, w co wierzy, jest prawdziwe. Inaczej jego osobowość by się rozpadła. Ludzie bronią tak mocno swoich poglądów, swoich punktów widzenia, gdyż w istocie bronią swojego życia, swej osobowej tożsamości, swej egzystencjalnej integralności.
To jednak tylko pierwszy krok. Drugi jest o wiele istotniejszy. Czy życie jest tylko trwaniem przy życiu? Czy chodzi tylko o to, by zachować swoją tożsamość? Nietzsche odpowiedziałby: „Nie. Życie to przede wszystkim wychodzenie poza siebie, to wzrost, wzmaganie się”. To zaś dokonuje się „wraz z wielkością i przewyższaniem wydobytego w sposób perspektywiczny na jaw świata, wraz ze wzmaganiem się jawienia, to znaczy wyjawiania tego, przez co przemienia się życie” (s. 245). Mówiąc prościej, wzrost życia, wzrost mocy, to powiększanie horyzontu, to zwiększanie pola, w którym danej istocie żywej jawią się byty, ale takie byty, które przemieniają życie. Żyć nie oznacza wyłącznie przeżyć, pozostawać przy życiu, egzystować. Żyć to przede wszystkim rozwijać się. Zmieniać, poszerzać dotychczasowe perspektywy. A zatem: wychodzić poza to, co dotychczas uznawało się za prawdę, czyli na powrót zatapiać się w pozorach. Za sprawą czego może dokonywać się takie wyjście?
Nietzsche określa sztukę jako wolę pozoru, jako wolę wyjawiania tego, co przemieniające. A zatem to sztuka jest właściwym zadaniem życia! Prawda okazuje się w tym wypadku zahamowaniem i zniszczeniem życia, gdyż ostatecznie doprowadza do znieruchomienia. Natomiast życie jest zawsze ruchem, jest wzmaganiem życia. Oznacza to, że niemożliwe jest, aby żyć prawdą. Tu właśnie ujawnia się sens stwierdzenia Nietzschego, że sztuka jest więcej warta niż prawda. „Sztuka jako przemienienie bardziej wzmaga życie niż prawda jako utrwalenie pewnego przejawu” (s. 246, przekład nieznacznie zmodyfikowany). Sztuka, jako upajające tworzenie, pozwala wychodzić poza siebie, pozwala stawać się. Sztuka jest zatem najwyższą postacią woli mocy, a więc życia. Wedle interpretacji Heideggera, płaski świat po śmierci Boga musi być światem upajającej sztuki. W takim płaskim świecie nihilistyczny Ostatni Człowiek zostaje zastąpiony przez nadczłowieka, określonego przez wielki styl tworzenia.
– Zakończenie –
Przedstawiona powyżej wykładnia Nietzscheańskiego odwrócenia platonizmu jest oczywiście tylko jedną z możliwych: Heideggerowską. Choć wywarła ona olbrzymi wpływ na kolejne pokolenie filozofów, to jednak była przez nich również poddawana ostrej krytyce. Zarzucano jej zbytnie skupienie się na kwestii nihilizmu i pominięcie metody genealogicznej (obiekcje Foucaulta) czy też dezinterpretację konceptu woli mocy i nieuwzględnienie podziału sił na aktywne i reaktywne (obiekcje Deleuze’a). Warto również zaznaczyć, że Heideggerowska „nowa wykładnia zmysłowości” pozostaje wyjątkowo… niezmysłowa, niecielesna, niematerialna – co z resztą jest stałym brakiem rozważań tego filozofa. Filozofia po Nietzschem kieruje się przede wszystkim ku ciału, jego przyjemnościom oraz układom w jakie wchodzi. Podstawowe rozpoznanie Heideggera jest jednak słuszne: odwrócenie platonizmu nie oznacza kultu zmysłowości i negacji nadzmysłowego. Oznacza raczej ich „spłaszczenie”, umieszczenie na tym samym poziomie, bez hierarchii, która oddzielałaby ciało i ducha, uczucia i rozum, życie i wartości.
- Peter Sloterdijk lokuje go – jak się wydaje: całkiem słusznie – już u współczesnych Platonowi kyników (filozofów cynickich). „Grecki kynizm odkrywa jako argumenty zwierzęce ciało człowieka i jego gesty; rozwija pantomimiczny materializm. […] To – a nie arystotelizm – jest realnofilozoficzną antytezą Sokratesa i Platona” (P. Sloterdijk, Krytyka cynicznego rozumu, tłum. P. Dehnel, Wrocław 2008, s. 120). Foucault i Deleuze idą jeszcze dalej, wskazując na rozszczepienie istniejące w już myśli samego Platona.
- Jest to dokładnie ten wątek, który ominąłem, omawiając swego czasu na łamach Machiny Myśli filozofię Nietzschego.
- G. Deleuze, Różnica i powtórzenie, tłum. B. Banasiak, K. Matuszewski, Warszawa 1997, s. 106
- Oczywiście istnieje jeszcze arystotelesowska wersja chrześcijaństwa. Nie należy również zapominać o sporze o uniwersalia, który przetoczył się przez średniowiecze. Jeśli piszę tu tak, jakby istniało tylko jedno (platońskie) stanowisko dotyczące uniwersaliów (czyli sposobu istnienia pojęć ogólnych, idei), to dlatego, że kieruje się dwoma przesłankami. Po pierwsze, streszczam rozważania Nietzschego. Po drugie, umiarkowany realizm Arystotelesa a później Tomasza wydaje się koniec końców jedynie nazbyt wyrafinowanym konstruktem teoretycznym, który nigdy nie przebił się do szerokich warstw kultury, a tym bardziej do świadomości „ludu”. Wydaje mi się, że jest to również powód, dla którego Nietzsche (jako teoretyk kultury) nie przykłada uwagi do arystotelizmu. Jeśli zaś chodzi o trzecie stanowisko w sporze, czyli nominalizm, to zyskuje on na znaczeniu dopiero wraz z pozytywizmem – o czym w dalszej części tekstu.
- Pisałem o tym nieco bardziej szczegółowo w przywoływanym już „Przybliżeniu”.
- F. Nietzsche, Wola mocy. Próba przemiany wszystkich wartości, tłum. S. Frycz, K. Drzewiecki, Kraków 2006, s. 11.
- Nauczyciel Platona, Sokrates, jawi się zaś Nietzschemu jako pierwszy dekadent, pierwszy potwarca życia. Patrz: F. Nietzsche, Zmierzch bożyszcz, czyli jak się filozofuje młotem, tłum. P. Pieniążek, Kraków 2006, rozdz. „Problem Sokratesa”, s. 13-18.
- Tamże, s. 25-26
- Wszystkie numery stron wewnątrz tekstu odsyłają do: M. Heidegger, Nietzsche. Tom 1, tłum. zbiorowe, Warszawa 1998.
- „Musiałem więc zawiesić wiedzę, ażeby uzyskać miejsce dla wiary” (I. Kant, Krytyka czystego rozumu. Tom 1, tłum. R. Ingarden, Warszawa 1986, s. 43).
- Warto wiedzieć, że choć obowiązująca, nie jest to jedyna teoria. Einstein oraz de Broglie sformułowali teorię dualizmu nie zawierającą żadnego paradoksu. Według tych uczonych światło nie posiada żadnej tajemniczej, dwoistej natury, ale po prostu składa się z dwóch elementów: ściśle stowarzyszonych fal i cząstek. Einstein „[w]ierzył, że istnieje także fala, nazywana przez niego czasami ironicznie »fantazmatą«, która towarzyszy stale korpuskule energetycznej w jej propagacji. Określa jej zachowanie. Fala ta jest pusta pod względem energii i pędu. Ma więc cechy zupełnie nowe w stosunku do fal, którymi zajmowała się fizyka klasyczna” (F. Selleri, Wielkie spory w fizyce kwantowej, tłum. B. Lange, Gdańsk 1999, s. 73). Potwierdzenie hipotezy Einsteina jest jednak niezwykle trudne ze względu na to, że pusta fala nie przenosi energii, którą można by wykryć. Jednakże uczeni związani z niektórymi ośrodkami – jak choćby zmarły w 2013 roku włoski fizyk Franco Selleri, związany z Uniwersytetem im. Aldo Moro w Bari – próbują skonstruować eksperyment, który pozwoliłby na ominięcie tej trudności. Więcej na ten temat: F. Selleri, dz. cyt., s. 82-89. )
- Pozytywizm jest przykładem nominalistycznego stanowiska w sporze o uniwersalia: pozytywiści odrzucali realne istnienie pojęć powszechnych (idei), uważając, że istnieją one wyłącznie w języku. Chociaż nie była to ich oryginalna koncepcja (pierwszymi nominalistami byli stoicy, później ten pogląd powrócił za sprawą Ockhama), to jednak dopiero za sprawą pozytywizmu nominalizm przeniknął do „powszechnej świadomości”. Na marginesie warto zauważyć, że ta ostatnia nie stała się jednak nigdy czysto nominalistyczna, jest ona raczej swoistą mieszanką platońskiego idealizmu (wyrażającego się np. w przekonaniu o istnieniu prawdziwej, doskonałej miłości) oraz scjentyzmu (który redukuje np. miłość do zestawu reakcji chemicznych zachodzących w organizmie).
- M. Heidegger, dz. cyt., s. 234.
- Patrz: M. Heidegger, Powiedzenie Nietzschego „Bóg umarł”, tłum. J. Gierasimiuk, w: tenże, Drogi lasu, Warszawa 1997.
Problem z filozofią Nietzschego, pomimo całego geniuszu tego chyba największego nowożytnego filozofia, jest taki, że cała metodologie rozumowania jaką przyjął można równie dobrze zastosować do krytyki jego filozofii. Odrzucenie dekadenckiej współczesności, pomimo jej dekadencji, odrzucenie człowieka niedoskonałego, codziennego, ułomnego na rzecz przyszłości czyli jakiegoś nadczłowieka jest tym samym co odrzuceniem świata zmysłów na rzecz jakiejś ogólnie pojętej nadzmysłowości. Tak jak człowiek krytykowany przez Nietzschego nie ma dostępu do świata idealnego tak i Nietzsche nie ma dostępu do Nadczłowieka, do tego co chce osiągnąć jako coś lepszego niż to co jest. Nie uwalnia się więc on w żaden sposób od platonizmu.
Nie jest to błędem, jest to wynikiem tej samej słabej rzetelności w rozumowaniu którą Nietzsche wytykał filozofom niby platońskim, czy kantowskim.
W pewnym sensie wylewa się tu dziecko z kąpielą, bo platonizmu czy chrześcijaństwa nie da się odrzucić ani przezwyciężyć bez pogodzenia się z nim, bez zrozumienia czym jest. To co krytykował Nietzsche nie jest krytyką Platona ani Chrześcijaństwa ale krytyką KULTURY jaka się wyłoniła pod wpływem impulsu i inspiracji jakie płyną z myśli Platona i metafizyki chrześcijańskiej.
Platon niczego nie wymyślił, kontynuował, gdyż stwierdzenie pozorności, niedoskonałości, nieprawdziwości świata zmysłowego, empirycznego jest tak stare jak nasza historia. Od starożytnych Hindusów, poprzez Persów, potem kulturę egipska-chaldejską, hebrajską, aż do Greków (to samo jest też w ludach tubylczych Ameryk) mamy nadrzędną, charakterystyczną myśl przewodnią – człowiek upadł, został wygnany z raju, ukarany przez Zeusa i strącony do Hadesu, stracił dostęp do świata doskonałego i wpadł w pułapkę Maya czyli iluzji i pozoru jakie dostarczają zmysły. Wszystkie kultury bez najmniejszego wyjątku posiadają taką metafizykę, to nie jest wymysł Platona. Różnica jest tylko w tym jak dana kultura/cywilizacja ustosunkowuje się wobec tego FAKTU (bo mowa o fakcie a nie spekulacji teoretycznej, fakt ten wynika z bezpośrednich DOŚWIADCZEŃ w misteriach w których to wybrane jednostki, albo cały lud, w tym także Platon, doświadczały „na własnej skórze” świata nadzmysłowego, lepszego, prawdziwszego, doskonalszego). Epoka Chrześcijaństwa to epoka w której umierają misteria, umiera narzędzie, technologia doświadczania świata nadzmysłowego. Wprawdzie mistycy cały czas utrzymują z nim kontakt ale kultura spycha ich do podziemia, boi się ich, odrzuca czyniąc z ezoteryki wiedzę tajemną i zakazaną. Ludziom w epoce po Chrystusie zostaje tylko alkohol i opium jako pozostałość, namiastka tej doskonałości do której np Grecy mieli dostęp regularny dzięki misteriom dionizyjskim (które docenił przecież sam Nietzsche).
Nietzsche więc krytykuje kulturę, potoczność, to co ludzie zrobili ale samej metafizyki Platona czy Chrześcijaństwa nie jest w stanie naruszyć bo sam jest pod tym samym wpływem, sam chce uciec od codzienności w świat swojej własnej idei, świat swojego Nadczłowieka do którego tak samo nigdy nie dotarł jak nie dotarła jego kultura. Jedyny słuszny zarzut Nietzschego jest więc taki, że cokolwiek byśmy zdefiniowali jako lepsze i doskonalsze od tego co jest tu i teraz dostępne, nigdy nie może stać się to przyszłością, bo wtedy staje się to zaświatem, ideą, konceptem. Doskonałość zawsze musi być teraźniejsza i na wyciągnięcie ręki, nie może być tylko samą ideą do której się zmierza, bo gdy tylko nią pozostaje, nie różnimy się niczym od naszej jak i wcześniejszej epoki, ścigamy wyobrażenie odrzucając realność tego co teraz bezpośrednio nam jest dane. Jest to więc moment w którym doskonałość przestaje być filozofią, jest to śmierć filozofii która cała jest platońska w takim sensie jak krytykował to Nietzsche. Doskonałość musi być metodą, nauką, praktyką a nie spekulacją. Filozof prawdopodobnie zrozumiał to za późno, jego „Tako rzecze Zaratustra” jest dopiero próbą naszkicowania takiej naukowej metody osiągania doskonałości. Niestety będąc pod wpływem swojej pozytywistycznej epoki, uległ jej błędom przeintelektualizowania wszystkiego, przecenienia świata materii i zmysłów co skończyło się załamaniem nerwowym. Dziś Nietzsche stanowi tylko krytyczne i intelektualne podłoże do wyjścia ponad filozofię, metodę praktyczną, doświadczalną człowiek jednak musi ułożyć sam, przezwyciężając logikę i racjonalny intelekt, tworząc własne misterium, własnego Dionizosa.. Deleuze i Foucault popełniają tylko te same błędy co i Nietzsche i tak samo kończą, moim zdaniem nie są warci kontynuacji i naśladowania.
Autor napisał: „(Warto pamiętać, że doktryna chrześcijańska nie została skonstruowana wyłącznie w oparciu o Biblię. Jej najważniejsze kategorie i pojęcia pochodzą z myśli greckiej, a więc pogańskiej. Gdyby ktoś jednak pomyślał w tym momencie: „w takim razie trzeba wyrzucić z chrześcijaństwa wszystko co platońskie i z samego Pisma wyłowić strukturę myślenia” wpada w tę samą pułapkę: wierzy, że jakaś prawda, prawdziwa idea kryje się w Biblii, czyli wciąż myśli na sposób platoński).”
To niestety sofizmat, albo zwyczajny błąd.
Nie, to nie prawda, że nie ma wyjścia z „pułapki”. Nie ma tu czegoś takiego. Nie trzeba odwoływać się do czegokolwiek innego niż logika.
Skoro A to Biblia, a B to poganizm, a C to efekt synkretyzacji obydwu, to A+B=C, zatem by osiągnąć nauczanie biblijne nie trzeba się odnosić do B, wręcz przeciwnie C-B=A.
„Mówi: „to nie tak, chrześcijaństwo to religia miłości, Chrystus nauczał miłości; ci, którzy zabijali w imię wiary, nie zrozumieli jego nauk, nie wypełniali prawdziwego przykazania Chrystusa”.”
Oj tam oj tam wypełniali. Jezus powiedział będą was zabijać i mówić, że to na chwałę Boga. Ale to tylko dygresja.
No nie koniecznie. Można uciec od tego dylematu nie na sposób platoński – zwyczajnie przekłamano, lub zignorowano, bądź nie zrozumiano słowa Bożego, co jest akurat niezaprzeczalnym faktem na temat katolików.
W pełni się zgadzam co do analizy platońskości odpowiedzi przeciętnego katolika, jednak to wcale nie oznacza, że osoba wierząca w prawdziwość Biblii nie ma możliwości ucieczki przed platonizmem. Platonizm jest świadomym wyborem, o tyle o ile jest możliwa świadomość w dużej dozie ignorancji panującej w tej matce nierządnic o nazwie KK.
Szanowny Czytelniku/Czytelniczko, uprzejmie dziękuję za Twój komentarz. Twoja krytyka mojej dygresji byłaby całkiem słuszna, gdyby nie była tak bardzo błędna… Wydaje mi się, że w swoim odwołaniu do logiki nie dostrzegasz, że moja uwaga opiera się na rozróżnieniu dwóch poziomów, które ty sprowadzasz do jednego. Tu nie chodzi o żadne biblijne A dodane do pogańskiego B, które daje chrześcijańskie C. Jeśli odwołać się do zastosowanego przez Ciebie zapisu (A + B = C) to pogańskie nie było by B, ale samo działanie matematyczne. To tak jakbyś chciał/chciała powiedzieć, że A + + = C i dlatego jeśli chcemy odzyskać oryginalne C to „wystarczy przecież posłużyć się logiką” (szach mat ateiści!) i dokonać C – + = A. To jest bełkot.
Można to też ująć za pomocą może nie najlepszego (ale mającego za sobą autorytet Arystoteles, jednego z ojców logiki przecież) rozróżnienia na materię i formę: myśl chrześcijańska to biblijna treść, na którą nałożono pogańską formę. Jeśli więc od tego swojego C odejmiesz pogańską formę, to nie zostaniesz z żadnym oryginalnym biblijnym przekazem, ale z biblijną treścią bez formy, czyli ze zbiorem nic nie znaczących opowiastek. Jeśli natomiast chciałbyś/chciałabyś na to odpowiedzieć, że wówczas to sama Biblia przemówi w sposób niezapośredniczony, że ujawni się jej własna forma, to niestety rozczaruję Cię: tym, co się ujawnia w takich sytuacjach jest forma wyobrażeń epoki, w której żyjesz, oraz potocznego rozumowania (tego samego, którym różnej maści płaskoziemcy „obalają” teorie naukowe: „myśl logicznie głupi wyznawco kuli!”).
Właściwie postawione pytanie jest następujące: czy po odrzuceniu formy pogańskiej, jesteśmy w stanie, poprzez krytyczną egzegezę Pisma, wydobyć jego własną (objawioną) formę? (A raczej coś w miejsce formy, bo w końcu sam podział na formę i treść też jest pogański, Arystotelejski właśnie). Tu napotykamy na szereg problemów:
– najbardziej źródłowo biblijnej interpretacji Starego Testamentu należałoby szukać w judaizmie,
– z kolei Nowy Testament został napisany po grecku i wprowadza już (zwłaszcza w listach Pawła z Tarsu, ale do pewnego stopnia też w Ewangeliach) greckie kategorie myślenia.
(Przypomnę jeszcze, że Jezus nie mówił po grecku, ale – najprawdopodobniej – po aramejsku).
Powstaje tu więc pytanie: czy należy ST interpretować z perspektywy „zgreczonego” NT, czy NT z perspektywy judaistycznie interpretowanego ST?
Oczywiście można utrzymywać, że nie korzysta się ani z tradycji judaistycznej, ani greckiej, ale wsłuchuje w głos samego Zbawiciela, w Boskie Objawienie, którego zapisem jest Pismo. Oznacza to jednak tyle – jak pisałem wyżej – że interpretuje się to Pismo zgodnie z duchem własnej epoki, odebranej edukacji i własnych fantazji. Jest to zresztą chyba najpowszechniejsza praktyka wśród wszystkich tych, którzy utrzymują, że podążają za słowami Nauczyciela. (W sumie jest to bardzo ciekawa postać skrajnego subiektywizmu, zahaczającego może nawet o relatywizm, ale to już temat na inną dyskusję).
***
Pozwolę sobie jeszcze dodać, że w powyższym tekście referowałem głównie poglądy Nietzschego. Moje własne badania nad wczesnym chrześcijaństwem sugerują mi, że jest ono – w każdym razie w wersji katolickiej – dużo bardziej uzależnione od kategorii rzymskich niż greckich.
Dziękuję (?) za odpowiedź? Nie no mam mieszane odczucia, czy jestem wdzięczny, ale doceniam poświęcony na mnie czas.
Przepraszam za nieuporządkowaną (cytuje cytaty bez porządku chronologicznego) formę. Nie znaczy to zbyt wiele jedynie to, że mam ochotę odnieść się do niektórych rzeczy wcześniej od innych i tylko tyle.
„Właściwie postawione pytanie jest następujące: czy po odrzuceniu formy pogańskiej, jesteśmy w stanie, poprzez krytyczną egzegezę Pisma, wydobyć jego własną (objawioną) formę? ”
Nie wiem czy mówimy o tym samym. Nie wiem co oznacza odrzucenie formy pogańskiej. Nie mówię językiem teleologii i nie wiem dlaczego powinienem zacząć… Mówię o odrzuceniu pogaństwa. Jezus mówi swoje przykazania. Ktoś do tego dodaje swoje dyrdymały i to należy odrzucić. Nie wydaje mi się by komplikowanie materii, o której mówimy, miało komukolwiek w czymkolwiek pomóc, no chyba, by udowodnić swoje poprzez zaciemnienie czegoś, co jest jasne i skomplikowanie czegoś, co jest proste. Ja nie mówię o odrzucaniu formy, ja mówię o odrzucaniu treści pogańskich (niezgodnych, a takich jest wiele)/
„to pogańskie nie było by B, ale samo działanie matematyczne.”
Arystoteles wielkim filozofem był. Ja rozumiem, że należy się z tym zgadzać i w ogóle… ale ja się absolutnie nie zgodzę. Mogłem to zapisać inaczej i nic by to w niczym niczego nie zmieniło, nie powstały by myszy w stogu siana, czy też pszenicy. Nie dopatruj się pan andronów na siłę niczym waści guru. Forma to forma. Kropka. Nie ma co się dopatrywać tego, że chciałem być lepiej zrozumiany i chciałem mówić waści językiem. Bardzo przepraszam, że chciałem byśmy mieli wspólny język. Przecież mogłem to napisać w chińskich krzaczkach, ale a) musiałbym się ich nauczyć b) pewnie byłyby większe błędy we wzajemnej komunikacji c) założyłem, że pan i tak ich nie zna. Mogłem to napisać bez używania jakiejkolwiek wykładni. Mogłem użyć góralskich anegdotek, czy też wpleść tam jakieś przysłowia, prawdopodobieństwo niezrozumienia się wzajemnego byłoby większe.
„To jest bełkot.”
Nie. Jest to zwyczajnie zauważenie, że podstawiono pod Biblijny tekst interpretacje wręcz neoplatońską (jedną z wielu). Augustyn z Hippony sam się do tego przyznał, że tekst Biblii jest dla niego bzdurą bez istotnej treści (zdaje się, że autor niniejszego wpisu by się z nim zgodził), no chyba, że zinterpretuje się (czytaj włoży w usta autorów biblijnych) to co powiedział mu Ambroży.
„Dużo bardziej uzależnione od kategorii rzymskich niż greckich.”
Aleksandria gdziekolwiek by jej nie zaliczać jest chyba najbardziej temu wszystkiemu „winna”. Ale tutaj przyznam to jedynie moje skromne wytypowanie zwycięscy w tym zaciętym konkursie.
„myśl chrześcijańska to biblijna treść, na którą nałożono pogańską formę”
Odważę się o stwierdzenie, że nie ma czegoś takiego jak myśl chrześcijańska. Jest tekst biblijny plus próby czerpania z niego zaburzane i dławione przez katolicyzm plus inne tego typu ludzkie tradycje. Ale skoro już musimy rozmawiać w ten sposób odnośnie formy, to tak, dominująca forma wyplutego gluta to katolicyzm. Grecy używali algebry przed Arystotelesem jakby co. Nieważne jak co przedstawiłem przecież. Ważne co. Przecież mogłem użyć chińskich znaczków. Czy to coś by zmieniło w mojej wypowiedzi? Chciałem by była krótka i przejrzysta.
Autor chyba nie twierdzi, że na tym się historia wpływu Biblii skończyła. Ba… od tego się nawet nie zaczęła. Jest tak wiele różnych jakby to powiedzieć nurtów z braku lepszego określenia, że uogólnienie autora jest zwyczajnie zbyt karygodnym uproszczeniem.
Tak niestety można zastosować statystyczne uogólnienie, że pod wpływem kontrreformacji itp itd 99% osób określających siebie jako chrześcijan to defacto augustynicy z małą domieszką Tomasza z Akwinu. Nie oznacza to jednak, że tak musiało, musi i że tak będzie.
Zresztą samo stwierdzenie, że coś jest „pogańskie” jest uproszczeniem za co przepraszam. Tak oczywiście to słowo goim – narody. Narodowe głupotki i dyrdymały, które to będą, czy autor wierzy w to czy nie sprowadzone do nicości, gdyż są jedynie nadętą próżnością.
„Jeśli więc od tego swojego C odejmiesz pogańską formę, to nie zostaniesz z żadnym oryginalnym biblijnym przekazem, ale z biblijną treścią bez formy,”
I to ja bełkoczę. Tekst przecież jest formą. Literacką, artystyczną itp itd. Nie zostanę z niczym? Tekst to nic? Aha. Czyli Pański wpis to nic. Ciekawe.
„czyli ze zbiorem nic nie znaczących opowiastek.”
No rozumiem. To się nazywa hipokryzja. Tekst biblijny to nic, tekst jaśnie Pana to coś. Rozumiem.
„tym, co się ujawnia w takich sytuacjach jest forma wyobrażeń epoki, w której żyjesz, oraz potocznego rozumowania”
Aha czyli żyję po części 19 wieków temu, częściowo 6 wieków temu, częściowo parę wieków temu i prawie nie dzisiaj. To bardzo ciekawe, co Pan prawisz. Tak zdaje sobie sprawę z tego, że większość chrześcijan powtarza wszystko jak papugi (głównie augystynizm). Ja rozumiem nienawiść do nich, ba wręcz rozumiem nienawiść i się z nią jednoczę, którą wyraził Nietzsche, którego znam, lubię i często się z nim zgadzam. Dlatego wypraszam sobie utożsamiać moje rozumienie Biblii z tym co mówi ignorancka masa, jak także obraża Pan pośrednio całą hordę autorów piszących o Biblii z którymi się jednoczę na przestrzeni 2000 lat. Według Pana teorii nie powinienem się z nimi zgodzić, bo dzieli nas przepaść.
Ba według Pana teorii Nietzsche nie mógł wiedzieć co piszą starożytni, gdyż dzieliła go forma wyobrażeń epoki.
„– najbardziej źródłowo biblijnej interpretacji Starego Testamentu należałoby szukać w judaizmie,”
Nie. Najbliżej Boga, według Boga, (gdyż Bóg powiedział by się go słuchać) jest Jezus. Tak wynika z tego nic o nazwie Biblia. Jak to nic to tłumaczy? Tak, że judaizm narósł tradycjami goim, a także tym, że Mojżesz powiedział o proroku takim jak on, którego „będą słuchać”, co oznacza, skałę którą nie będzie się dało odrzucić bez roztrzaskania się o nią.
No, ale ja rozumiem, że jeżeli założy się apriori, że się nie da, to cóż zrobić prawda? Nawet jak jest napisane explicite co należy robić.
„– z kolei Nowy Testament został napisany po grecku i wprowadza już (zwłaszcza w listach Pawła z Tarsu, ale do pewnego stopnia też w Ewangeliach) greckie kategorie myślenia.”
A jakby był napisany po chińsku, albo o zgrozo po polsku – to co, tragedia by była? Jest tam jedna Ewangelia mianowicie Jana wybitnie grecka przyznaje, gdyż była kierowana do Greków. To coś złego? Reszta jest mniej grecka. W dialogach głównie Jezusa z Faryzeuszami występują greckie wstawki to fakt, który miał uzmysłowić, że nawet Faryzeusze mimo własnych zapewnień byli zgrecczeni (zpoganizowani), ale nie jest to w sumie aż tak istotne, przynajmniej nie bardziej jak zgadzanie się na wpływy babilońskie (co zresztą jest opisane w Biblii). Jakby to powiedział Petru nie za bardzo widzę…. powiązania.
„(Przypomnę jeszcze, że Jezus nie mówił po grecku, ale – najprawdopodobniej – po aramejsku).”
Próba dokopania Barthem Ehrmanem? Czy to jakiś odruch? Szkoda, że nie jestem ewangelikaninem i się zgadzam w 99% z Ehrmanem.
„Oczywiście można utrzymywać, że nie korzysta się ani z tradycji judaistycznej, ani greckiej, ale wsłuchuje w głos samego Zbawiciela, w Boskie Objawienie, którego zapisem jest Pismo. ”
Jakby to faktycznie była przeszkoda, to nie byłby możliwy kontakt między stworzycielem, a nami. Gdyby takie trywialne różnice były tak bardzo istotne jak je przedstawiasz, to faktycznie Pismo nie może być od Boga, bo jeżeli różnica między grekiem i niegrekiem jest nie do pokonania, to różnica między Bogiem i nami tym bardziej. Na szczęście postulaty postmodernizmu to żart.
„Pozwolę sobie jeszcze dodać, że w powyższym tekście referowałem głównie poglądy Nietzschego.”
No tak. Wiem. Mówiąc ogólnie nie widzę większych zastrzeżeń, co do tej części, jak ją Pan zdefiniował, swego „nic”, czyli tekstu.
Szanowny Panie, ja z kolei pozwolę sobie podzielić moją odpowiedź na punkty.
1. Mam wrażenie, że od początku się nie zrozumieliśmy. Pisze Pan:
„Nie wiem czy mówimy o tym samym. Nie wiem co oznacza odrzucenie formy pogańskiej. Nie mówię językiem teleologii i nie wiem dlaczego powinienem zacząć… Mówię o odrzuceniu pogaństwa. Jezus mówi swoje przykazania. Ktoś do tego dodaje swoje dyrdymały i to należy odrzucić. […] Ja nie mówię o odrzucaniu formy, ja mówię o odrzucaniu treści pogańskich (niezgodnych, a takich jest wiele)/”
A cała nasza dyskusja wzięła się do przywołanego przez Pana fragmentu mojego wpisu, który zaczyna się słowami: „Warto pamiętać, że doktryna chrześcijańska nie została skonstruowana wyłącznie w oparciu o Biblię. Jej najważniejsze kategorie i pojęcia pochodzą z myśli greckiej, a więc pogańskiej…”.
Terminy „kategorie” oraz „pojęcia” nie oznaczają dla mnie pewnych treści, lecz pewne formy. Kiedy więc pisałem powyższy artykuł, a później odpowiedź na Pański komentarz, to cały czas miałem na myśli jedno i to samo: teza mojego artykułu – a w każdym razie jej przytoczonej części – jest taka: doktryna chrześcijańska to biblijna treść zinterpretowana przez pryzmat pogańskiej formy, a przy tym Biblia nie ma swojej własnej formy (rozwinę ten wątek w punkcie 2). Jeśli więc Pana argument od początku był taki, że chrześcijaństwo to pomieszanie biblijnej treści z treścią pogańską (cytuję Pana raz jeszcze: „Ja nie mówię o odrzucaniu formy, ja mówię o odrzucaniu treści pogańskich”), to mówimy o dwóch zupełnie innych sprawach. Na temat tego, czy Kościół katolicki, protestancki, prawosławny i jeszcze inne odłamy chrześcijaństwa dodały do Pisma obce treści czy też nie nie mam nic do powiedzenia, bo mnie ta kwestia niespecjalnie interesuje. Dla mnie nie tu leży właściwy problem. Problem leży w formach myślenia. Nie zrozumiał Pan więc – jak mi się zdaje – treści fragmentu, który zacytował Pan w swoim pierwszym komentarzu.
2. Kwestia formy Pisma. Pisze Pan w tym kontekście:
„Tekst przecież jest formą. Literacką, artystyczną itp itd. ”
Z tym się mogę zgodzić, Pismo z pewnością posiada pewną formę literacką i nie potrzebujemy myśli pogańskiej, by ocenić estetyczne walory (lub ich brak) Pisma. Ale chyba nie o to chodzi osobom wierzącym, by traktować Pismo jak poematy Słowackiego czy dramaty Brechta, prawda? Zdaje mi się – niech mnie Pan poprawi, jeśli się mylę – że osobom, które traktują Pismo jako tekst święty, jako zapis słowa Bożego, chodzi o zawartą w tym tekście myśl etyczną i społeczną, a także koncepcję świata.
W powyższym artykule oraz w poprzednim komentarzu usiłowałem zasugerować, że znaleźliśmy się (my, mieszkańcy Europy) w takim szczególnym położeniu, że mamy do wyboru – jeśli chodzi o formę(!) etyki, społeczeństwa i wiedzy o świecie – wyłącznie dwie formy: tzw. zdroworozsądkową, czyli formę potocznego, bezkrytycznego poznania (tego samego, które nam mówi, że Słońce krąży wokół Ziemi) oraz tę, którą pozostawiła nam w spadku tradycja pogańska (wraz z jej licznymi odmianami, wypracowanymi przez scholastykę, w nowożytności i współcześnie). Ale nie ma czegoś takiego jak specyficznie biblijna (a zarazem nie-judaistyczna i nie-pogańska) forma myślenia o etyce, społeczeństwie i świecie.
Ujmując to samo nieco inaczej… Weźmy za przykład kwestię etyczną, czyli kwestię właściwego sposobu życia. Przypuszczam, że gdy zastanawia się Pan nad właściwym sposobem życia, to szuka Pan odpowiedzi w Piśmie, a nie w judaizmie czy filozofii pogańskiej. I, jeśli dobrze rozumiem Pańskie komentarze, w Pańskim przekonaniu to wystarczy do uznania, że kieruje się Pan słowem Bożym. Ale znowu: ja nie na tym poziomie rozważam to zagadnienie. Dla mnie istotna jest zupełnie inna kwestia: te pytania, które Pan sobie zadaje i na które szuka odpowiedzi w Piśmie, nie są pytaniami biblijnymi, ale właśnie pytaniami „europejskimi” (pogańskimi, „postpogańskimi” lub zdroworozsądkowymi).
Może się Pan oczywiście ze mną nie zgadzać. Ale najpierw chciałbym, żeby zrozumiał Pan, co usiłuję powiedzieć. Bo póki co formułuje Pan argumenty na zupełnie inny temat.
3. Kilkukrotnie przywoływał Pan porównanie z językiem chińskim, sugerując, że to bez różnicy. Nie, nie jest to bez różnicy. W kolejnym punkcie wrócę do języka Biblii, ale na razie bardziej abstrakcyjnie. Język nie jest przeźroczystym szkiełkiem, które bez zakłóceń przepuszcza informacje, myśli itp. Poszczególne języki różnią się swoją formą, a w efekcie inaczej układają (formują) teść i przez to dają inny rezultat końcowy.
Twierdzić, że nie ma różnicy między chińskim, polskim i językami, w których zostało oryginalnie napisane Pismo, to jak twierdzić, że nie ma różnicy między ciastem surowym i upieczonym. Różnią się one formą (surowa i pieczona), choć treść jest ta sama: mąka, jajka, cukier…
4. Zacznę od tego, że nie wiem kim jest Bart Ehrman. A w każdym razie jeszcze 5 minut temu nie wiedziałem – teraz wygooglałem go sobie. Nie jest to znany mi autor i nie jest to autor w rodzaju tych, których czytuję. Moje uwagi na temat języka Pisma wynikają… chyba przede wszystkim z obcowania z greckim oryginałem Nowego Testamentu.
Dam Panu trzy przykłady, że język nie jest neutralnym przekaźnikiem:
a) greka (podobnie jak łacina, język hebrajski, angielski czy francuski) rozróżnia dwa słowa na określenie tego, na co my mamy tylko jedno: „ciało”. Po angielsku jest body i flesh, w grece soma i sarks. A w polskim tylko jedno „ciało”. Greckie soma ma w miarę neutralny sens, oznacza ciało jako pewną rozciągłą bryłę. Z kolei sarks to mięso, miąższ owocu, ale też ciało zmysłowe. Nowy Testament posługuje się tym rozróżnieniem i kiedy pojawia się tam słowo soma, to zwykle oznacza ciało jako organizm, natomiast kiedy pojawia się sarks, to oznacza ono grzeszną, zmysłową stronę człowieka. Np. w listach Pawła: w Rz 7, 18 oraz Rz 7, 25 występuje słowo sarki (jest to celownik słowa sarks). Ma tam wyraźnie negatywny sens, jako czegoś, w czym nie mieszka dobro, a co jest poddane prawu grzechu. Natomiast w 2 Kor 4, 10 pojawia się już somati (od soma): to w soma ma się objawić życie Jezusa (gr. dzoe tou Iesou). Gdy rzekomo obcuje Pan ze słowem Bożym czytając NT po Polsku, to w obu miejscach pojawia się to samo słowo: „ciało”. Wygląda więc, jakby chodziło o jedną i tę samą rzecz. I teraz zagadka dla Pana: gdy się Pan modli (jeśli się Pan o to modli) o ciała zmartwychwstanie, to… modli się Pan o zmartwychwstanie soma czy sarks? I czy w ogóle jest możliwe soma bez sarks?
b) greka zawiera bardzo szczególne słowo, którego nie da się bezstratnie przełożyć na inne języki: parresia. Tłumaczy się je albo jako szczerość, albo jako swobodę mówienia, albo jako bezczelność. Ale żadne z tych tłumaczeń nie chwyta specyficznego sensu tego słowa, który można by wyłożyć mniej więcej tak: parresia to odważne mówienie niewygodnej dla innych prawdy, gdy osoba mówiąca znajduje się w sytuacji podległej. Przykładowo: gdy pracownik szczerze wytyka swojemu pracodawcy, że ten postępuje nieuczciwie to posługuje się parresia, bo ryzykuje utratę pracy. Ale gdyby to pracodawca szczerze mówił swojemu pracownikowi, że ten się obija w pracy, to to już nie jest parresia.
No i jakoś tak się składa, że to słowo pojawia się w NT. Między innymi w Pierwszym Liście Jana, w Dziejach Apostolskich i w Pierwszym Liście do Tymoteusza, czyli w tekstach spisanych przez różnych autorów. Np. w 1 Tm 3, 13 ma Pan „parresian en pistei”, czyli parresia w wierze. W Dz 4, 13 mowa o parresian, którą wykazali się Piotr i Jan ucząc, że zbawienie wiedzie przez Jezusa. Moim ulubionym fragmentem jest tu jednak Dz 9, 27-29, gdzie najpierw mowa o tym, że Paweł w Damaszku zaczął eparresiasato w imieniu Jezusa, a potem, że w Jeruzalem parresiadzomenos w imieniu Jezusa. Przekłady sobie zupełnie nie radzą z tym fragmentem:
– Biblia Tysiąclecia te fragmenty przekłada odpowiednio jako „z jaką siłą przekonania przemawiał w Damaszku w imię Jezusa” i „Dzięki temu przebywał z nimi w Jerozolimie”, w pierwszym jest więc mowa o jakimś przemawianiu z siłą, a z fragmentu Dz 9, 28 kluczowe słowo w ogóle znika!
– Pismo Święte. Stary i Nowy Testament wydane w Pozaniu tłumaczy tak: „z jakim zapałem naucza w Damaszku w imię Jezusa” oraz „Odtąd czuł się w Jerozolimie wśród nich swobodnie, nauczał w imię Pana” – w pierwszym wypadku z parresia zrobiono zapał, a w drugim odniesiono je do czucia się, zamiast do nauczania (jeśli nawet zostać przy tłumaczeniu „swobodnie”, to przecinek powinien być gdzie indziej: „…, nauczał swobodnie w imię Pana”).
Z Pana dotychczasowych wpisów wnioskuję, że może Pan nie mieć zaufania do Biblii Tysiąclecia lub do Pisma Świętego w wydaniu poznańskim. Proszę więc sobie sprawdzić, jak to jest w tłumaczeniach, z których Pan korzysta. Ale proszę nie zapomnieć porównać tego fragmentu z tymi, które wskazałem wcześniej. Czy wszystkie te fragmenty są tłumaczone za pomocą tego samego słowa? I czy we wszystkich da się uchwycić sens odważnego mówienia innym niewygodnej prawdy?
Dodam, że ten grecki sens nie jest bez znaczenia, gdyż pierwsze pokolenia chrześcijan uważały, że męczennicy za wiarę wykazują właśnie parresia.
c) oryginalny tekst Pisma to nie tylko greckie słowa nieprzetłumaczalne na polski, to też… brak przecinków. Musi Pan wiedzieć, że w starożytności liczba znaków interpunkcyjnych była bardzo ograniczona i nie używano choćby wspomnianych już przecinków. A przecinek to nie jest sobie o taki tam ozdobnik. Od tego, gdzie go postawimy, zależy sens zdania. Najpierw dwa humorystyczne przykładziki:
– „Żonaty z dwójką dzieci” nie oznacza tego samego co „Żonaty, z dwójką dzieci”;
– „Jedzcie, dzieci!” nie oznacza tego samego co „Jedzcie dzieci!”.
No i jak to się ma do Pisma? Weźmy sobie taki najbardziej nieznaczący fragment, wstęp do Listu do Rzymian. Szaweł (celowo używam jego imienia sprzed nawrócenia) zaczyna od przedstawienia się:
„Paulos doulos christou Iesou kletos apostolos aphorismenos eis euangelion Theou”
Zależnie od tego, gdzie postawimy przecinek, narzuca się różne tłumaczenie, np.
– „Paweł, niewolnik Jezusa mesjasza, powołany wysłannik, oddzielony do dobrej_nowiny Boga”,
– „Paweł, powołany jako niewolnik Jezusa mesjasza, oddzielony jako wysłannik do dobrej_nowiny Boga”.
No więc jak to jest z tym Pawłem? Został powołany jako niewolnik czy jako apostoł [dosłownie: wysłannik]?
A jeszcze weźmy pod uwagę, że „Paulos” to wcale nie musi być imię. Dz 13, 9 piszą o nim: „Saulos ho kai Paulos” czyli „Saulos [Szaweł] zwany również Paulos”. A „paulus” to po łacinie „mały”, „nieznaczący”, „niski rangą”. Może więc Szaweł wcale nie zmienił imienia na Paweł, tylko w ogóle odrzucił imię i kazał się wszystkim nazywać nicnieznaczącym niewolnikiem Jezusa? Hm?
A każda kolejna linijka Listu do Rzymian tylko mnoży takie problemy translacyjne.
To jak tam, Panie 1 Kor 1, 21? Dalej jest Pan przekonany, że język w jakim się czyta Pismo nie ma znaczenia? Być może pokłada Pan w Bogu ufność, że Bóg podsuwa Panu właściwą interpretację? Tylko czym tak właściwie jest owa ufność? W 1 J 5, 14 mowa przecież o parresia pokładanej w Bogu…
Dziękuję za komentarz.
Powiem bardzo krótko jaka jest różnica między nami i skąd może być nieporozumienie.
Widzę Biblię jako krynicę wiedzy, a nie tradycje myślenia. Uważam, że dana krynica wiedzy wybija od czasu do czasu ukazując nieistotnym to co Pan nazywa pojęciami narosłymi wokół niej.
Doskonale zdaje sobie sprawę z możliwych błędów narosłych w tłumaczeniu. Uważam mimo tego, że jest to nieistotne. Stara mi się Pan przypisać ignorancję, że nie wiem czym jest tłumaczenie i że są teoretyczne straty informacyjne. Zdaję sobie z tego sprawę, ale Pan nie zdaje sobie sprawy, że Biblia jest spójna i jeżeli nie jest się pewnym znaczenia, to występuje ono w takim znaczeniu jakie występuje gdzie indziej. Pan uważa, że trzeba się domyślać. No tak. I co w tym złego, że się będzie na ten temat rozmyślać i mówić, odkrywając jego głębię i mądrość? Najgorsze jest to, że tego się nie robi.
Być może jest to naiwne z mojej strony, ale chciałem jedynie zauważyć, że jest to nieistotne co Pan napisał.
Tak samo jak z metodą naukową. Uważam, że nie było istotne co zostało wcześniej powiedziane, ale co zostało odrzucone, by ją uzyskać. Odrzucono wiele tradycji i pojęć, a zostawiono jedynie nieufność w stosunku do człowieka.
Bardzo trafnie ujął to Bacon: 'Umysłowi ludzkiemu nie skrzydeł potrzeba, lecz ołowiu.’
Może Pan nazwać mnie niepoprawnym marzycielem, ale uważam tak samo jak Newton parafrazując jego wypowiedź gdyż chyba nie pamiętam jej werbatim, że nastanie taki dzień, gdy ludzie będą patrzyć na doktrynę inkarnacji w taki sam sposób w jaki dzisiaj patrzą na doktrynę ciała w opłatku (eucharystii).
Wspomniał Pan ciało… właśnie… Pisałem o tym dosyć obszerny tekst na ten temat właśnie w świetle perełek Biblii zakrytym nieistotnym gnojem „pojęć” i tradycji. Zasadniczo to nieistotne czy soma czy sarke. Istotne jest to, że wiele rzeczy się zwyczajnie ignoruje w jakim znaczeniu występują owe słowa, także właśnie w tradycji żydowskiej. Uważam, że tradycja Żydowska (podobnie zresztą jak Newton chyba) jest jedyną tradycją która jest istotna. Reszta to narosła warstwa, którą (chyba) w przeciwieństwie do Pana uznaje, że kiedyś stanie się nicością.
Budowanie na tradycjach, które uważam, że Biblia stwierdza by z niego wyjść Babilonu – jest swoistym rodzajem ślepego zaułka. Z satysfakcją zobaczę jak Kościół Katolicki zwinie się jak domek z kart pozostawiając za sobą absolutną nicość i wszystkiego jego córki razem z nim.
Innymi słowy, to co Pan opisuje jako coś wspólnego z Chrystusem, czy też budowana budowla pojęć i innych bytów abstrakcyjnych, czyli tradycje błędu Biblia nazywa duchem antychrysta.
Nie uznają, że Jezus mówił w tradycjach żydowskich – ciele żydowskim. Nie uznają innymi słowy, że Jezus przyszedł w ciele – że zbawienie pochodzi od Żydów, że to Żydzi znają Boga. Tworzą jakieś pogańskie (nieżydowskie zgadza się przecież) dyrdymały takie jak Trójca i inne narosłe filozofie, tradycje i pojęcia. Nie twierdzę wcale, że judaiści kultywują tradycje żydowskie – wręcz przeciwnie sprzeniewierzyli się oni im.
Pan uznaje, że jest to istotne, a ja je uznaje o tyle istotne, że jest to błąd.
Szanowny Panie, myślę, że obaj doszliśmy już do wniosku, że ta dyskusja nie ma większego sensu. Zanim się jednak rozstaniemy, chciałbym Panu zwrócić uwagę na jeden fakt: to Pan przyszedł do mnie, nie ja do Pana.
Spójrzmy na analogiczną sytuację. Jestem nie filozofem, lecz paleontologiem. Od lat specjalizuję się w badaniach kości dinozaurów. Postanowiłem też, w ramach popularyzowania wiedzy, zorganizować otwarte spotkanie, na którym wraz z innymi paleontologami przedstawiamy wyniki naszych badań, a także omawiamy podstawy metodologii badawczej współczesnej paleontologii. Powiedzmy, że mój referat dotyczył spinozaura: mówię o tym, że żył w wodnym środowisku i czym się przypuszczalnie odżywiał oraz na podstawie jakich przesłanek naukowcy wyciągnęli takie wnioski. Kończę referat, jest część na pytania. Zgłasza się Pan. Moderator udziela Panu głosu i wtedy Pan mówi: „To wszystko bardzo ciekawe, ale jest jeden podstawowy błąd w tym, co tu Państwo mówią: otóż nie było żadnych dinozaurów, a kości, które badacie podrzucił Bóg, żeby wypróbować wiernych”. Sytuacja jest trochę kuriozalna: przyszedł Pan na spotkanie, o którym wiedział, że jest popularnonaukowe, a nie religijne. Mimo, że dla mnie, jako paleontologa, koncepcja „Boga podrzucającego kości dinozaurów” jest nie do przyjęcia, próbuję potraktować Pana głos serio i cierpliwie wyjaśniam Panu na podstawie jakich przesłanek naukowcy uważają, że te kości jednak należą do zwierząt, które niegdyś żyły. Wychodzę w tym celu poza swoją dziedzinę: mówię o geologii (o tym co warstwy gleby mówią nam na temat historii Ziemi) oraz o biochemii (o procesach, które prowadzą do przemiany kości w skamieniałość). A Pan mi na to wszystko odpowiada, że w świętej księdze Pańskiej religii nie ma nic na temat dinozaurów, geologii i biochemii, więc to wszystko bzdura i wystarczy się posłużyć „logiką”. No cóż… Nikt Panu nie zabroni w to wierzyć… Ale my jednak zorganizowaliśmy spotkanie popularnonaukowe i chcieliśmy poświęcić nasz czas i energię tym osobom, które interesuje prawdziwa nauka. Dlatego proponuję, żeby się Pan następny raz dwa razy zastanowił po co przychodzi Pan na spotkanie popularnonaukowe: dowiedzieć się czegoś czy może z jakiejś innej potrzeby?
Pozdrawiam serdecznie i wszystkiego dobrego w nowym roku.
Szanowny Panie Cezary. Ja chciałbym trochę z innej beczki, jeśli mogę się tak wyrazić. Jestem laikiem jeśli chodzi o filozofię, chciałem wyrazić wyrazy szacunku i uznania wobec Pana jako autora tekstu. Jak wspomniałem nie mam rozległej wiedzy filozoficznej, wystarczające aby podjąć dyskusje na podjęte przez Pana problemy, natomiast lektura samej wypowiedzi była dla mnie czystą przyjemnością i dała zachętę do zgłębiania wiedzy w tym zakresie. Pozdrawiam serdecznie i życzę zdrowia w trudnych czasach.
Uprzejmie dziękuję. Dziś pewnie napisałbym ten tekst nieco inaczej, zwłaszcza zniuansował pewne kwestie – ostatnie lata spędziłem na dosyć intensywnym badaniu ciągłości i zerwań pomiędzy światem pogańskim i chrześcijańskim. Niemniej kwestia, którą omawiam w powyższym tekście, była dla mnie ważnym etapem na drodze mojego filozoficznego rozwoju. Pozdrawiam i również życzę zdrowia.