Marks w świątyni Konfucjusza

Poniższy tekst ukazał się w czasopiśmie „Powódź” w styczniu 1925 roku. Jego autor, Guo Moruo (1892-1978), był aktywnym uczestnikiem ruchu czwartego czerwca, a później jednym z czołowych działaczy chińskiego ruchu komunistycznego na polu kultury. Warto zauważyć, że ironiczna krytyka konfucjanizmu prezentująca jego pro-społeczne i postępowe aspekty stała w kontraście do radykalnego anty-konfucjanizmu, dominującego wśród chińskiej inteligencji w latach dwudziestych oraz późniejszym ruchu komunistycznym.

Piętnastego października, w drugi dzień święta ofiarnego, Konfucjusz i jego ulubieni uczniowie, Yan Hui, Zi Lu oraz Zi Gong siedzieli w siedzieli w szanghajskiej świątyni mądrości jedząc krajane w plastry i podawane na zimno mięso łbów wieprzowych, gdy nagle do świątyni wtargnęła czwórka młodych tragarzy dźwigających lakierowaną na czerwono lektykę. Pierwszy spostrzegł ich Zi Lu, który w porywie niepochamowanego gniewu cisnął pałeczkami i już myślał rzucić się ku intruzom. Konfucjusz powstrzymał go szybko, mówiąc: „przewyższasz mnie w upodobaniu do odwagi, jednak tym, czego ci brak jest talent!”1 Zi Lu musiał powstrzymać swój gniew. Konfucjusz odwrócił głowę i gwizdnąwszy na Zi Gonga dał mu znak by ten przyjął gości w sali.

Gdy purpurową lektykę ustawiono przed salą mędrców, z środka wyłonił się zachodni jegomość o krabiej twarzy, z brodą porastającą policzki. Zi Gong wyszedłszy mu na powitanie wprowadził jegomościa do sali, a czterej tragarze podążyli za nimi. Tak więc tak goście i gospodarze, w dziewięć osób stanęli w sali audiencyjnej, spoglądając na siebie jak równy na równego. Konfucjusz przedstawił się, a gdy zwrócił się do swego gościa, okazało się, że ów brodaty jegomość o twarzy kraba to Karol Marks.

To imię, Karol Marks, od pewnego czasu było na ustach wszystkich i zdążyło już nawet dotrzeć do uszu samego Konfucjusza, który był osobą wielce cnotliwą i pełną szacunku. Widzimy go wszak jak w młodości udaje się do Starego Mistrza (Laozi) by uczyć się obyczajów, jak odwiedza Shi Xianga by uczyć się gry na lirze i Chang Honga by studiować muzykę. Gdy tylko pojawiał się jakiś wielce uczony człowiek, Konfucjusz nie tylko nie chciał go urazić, ale okazywał mu wielką uległość prosząc jednocześnie o naukę. Był on więc kimś zupełnie niepodobnym dzisiejszym ludziom, którzy zamykają się na wszelkie sprawy udając, że znają się na rzeczach, o których nie mają pojęcia. Gdy zatem usłyszał, że przybyszem jest sam Marks nie mógł powstrzymać się przed okrzykiem wyrażającym miłe zaskoczenie: „Och, och! Czyż nie jest miłą rzeczą spotkać przyjaciela przybywającego z daleka?2 Panie Marks, zadał pan sobie taką trudność, doprawdy wielką trudność by zagościć w tej rozpadającej się świątyni, jakąż to naukę nam przynosisz?”

Marks bezceremonialnie otworzył usta i czy trzeba dodawać, że były one pełne syczących dźwięków, jakimi posługują się barbarzyńcy z południa? Konfucjusz, chcąc wiedzieć o czym mowa, musiał polegać na tragarzach, którzy tłumaczyli jego słowa. Również słowa Konfucjusza stawały się zrozumiałe dla Marksa dzięki ich sprawnemu przekładowi.

Marks rzekł więc: „Jestem wielce szczęśliwy, że mogłem tutaj przybyć po radę. Nasza doktryna dotarła już do waszych Chin i mam nadzieję, że będzie mogła zostać tu urzeczywistniona. Słyszałem jednak, że różni się ona od twoich nauk i dopóki twoja myśl będzie w Chinach powszechna, moja jest niemożliwa do zrealizowania. Dlatego więc postanowiłem przybyć tutaj i spotkać się z tobą. Powiedz więc proszę: na czym dokładnie polega ta twoja myśl? Czym różni się od mojej doktryny? A ponadto, z czego wynikają te różnice? Chcę wysłuchać tego, co możesz powiedzieć mi na ten temat”.

Konfucjusz wysłuchał słów Marksa z uznaniem kiwając głową, następnie zaś zabrał się do odpowiedzi: „Myśl moja nie jest szczególnie usystematyzowana, ponieważ jak wiesz w moich czasach wciąż jeszcze nie istniała nauka, jestem więc człowiekiem niepojmującym zasad logiki. Jeśli więc miałbym jako pierwszy zebrać jakoś te nieuporządkowane słowa, to sam nie potrafiłbym znaleźć w nich jakiegoś łączącego wszystko wątku i obawiam się, że mógłbym cię tylko rozczarować. Zastanawiam się więc, czy nie lepiej byłoby, abyś to ty przedstawił swoją doktrynę, następnie ja porównam z nią moje poglądy. Chociaż twoja teoria dotarła do Chin wcześnie, to jednak wciąż jeszcze nic o niej nie wiem, a to dlatego, że ani jedna z twoich książek nie została jeszcze przełożona na chiński”.

”Jak to? Żadna z moich książek nie została jeszcze przełożona? Jak to więc możliwe, że moja doktryna cieszy się taką popularnością?”

„Słyszałem, że do tego, aby mówić o twojej doktrynie wcale nie potrzeba książek, wystarczy naczytać się trochę zagranicznych czasopism, i już. Czy to prawda? Doprawdy jesteście ludźmi zupełnie nowego rodzaju! (Konfucjusz rzecz jasna potrafił być bardzo dowcipny. Słowa te skierowane były do owych czterech jegomości niosących lektykę. Jednak ci „ludzie nowego rodzaju” nie dali sobie dmuchać w kaszę i nie oddali wcale w swoim przekładzie jego słów. Zamiast tego przetłumaczyli je w taki sposób: „Wystarczy przeczytać twoje najważniejsze prace, a tych kilku jegomości doprawdy wybitnie dobrze poznało się na języku niemieckim i ekonomii”. Zatem zarówno Konfucjusz jak i Marks zostali zwiedzeni przez tych czterech „uczonych”).

„A, to doskonale – powiedział Marks – rzeczywiście wystarczy przeczytać tylko najważniejsze książki”.

„Niebywałe, że przybyłeś tu do nas osobiście, to doprawdy zbędny pośpiech i chyba nie godzi się prosić cię o wykład. Chodzenie po prośbie o wykłady do słynnych ludzi, to u nas ostatni krzyk mody. Ale może dałoby się uprosić Cię chociaż o pogadankę?”

„Dobrze, już dobrze. Mogę najpierw urządzić pogadankę i opowiedzieć o mojej doktrynie. Jednak, zanim to zrobię muszę wyjaśnić jaki jest punkt wyjścia mojej myśli. Jest ona do cna afirmacją tego świata i ludzkiego życia, a zatem inaczej niż religijni luminarze, nie mam całego wszechświata i życia ludzkiego za coś grzesznego, albo wręcz za nic. Musimy zgłębić świat, w którym istniejemy, dowiedzieć się jak wykorzystać nasze umiejętności do osiągnięcia jak najwyższego szczęścia, jak sprawić aby ów świat odpowiadał naszemu bytowi. Stoję twardo na ziemi i słowa moje są słowami tej ziemi. W tej kwestii biorę rozbrat z wieloma spośród religijnych doktrynerów, albo obskuranckich uczonych, i o tę właśnie kwestię pragnę cię zapytać: jak ma się twoja myśl do mojej? Jeśli w tym początkowym punkcie się różnimy, to oznacza, że idziemy zasadniczo dwiema różnymi drogami i wcale nie ma potrzeby, aby kontynuować naszą rozmowę”.

Gdy tylko Marks skończył, Zi Lu nie czekając na odpowiedź Konfucjusza, pierwszy porwał się do mówienia: „Tak! My, uczniowie, również jesteśmy ludźmi skupionymi na drodze zmierzającej do tego, aby czynić właściwy użytek z życia; My również najwięcej uwagi poświęcamy życiu ludu, dlatego też mawiamy: ‘Wielką cnotą Nieba i Ziemi jest darzenie życie’”3.

„To prawda – Konfucjusz podchwycił te słowa – można powiedzieć, że nasz punkt wyjścia jest taki sam. Jak jednak twoim zdaniem, można dostosować ten świat, który mamy przed oczyma do naszego życia, jakiż miałby być ten świat aby umożliwić nam osiągnięcie najwyższego szczęścia? Musisz z pewnością mieć jakiś ideał świata; ciekaw jestem jaki on jest”.

„Pytasz mnie o świat idealny? Bardzo dobrze, bardzo dobrze, świetne pytanie. Wielu ludzi bierze mnie za materialistę, sądzą, że jestem jakimś dzikim zwierzem, zainteresowanym tylko tym jak się najeść i popić. Uważają, że jestem kimś bez ideałów. Tymczasem jest dokładnie tak, jak zakłada twoje pytanie, mam swój świat idealny, wzniosły i dalekosiężny. Obawiam się wręcz, że jestem idealistą, kimś pełnym ideałów. W moim idealnym świecie, żyjemy tutaj, a wszyscy ludzie, co do jednego, mogą swobodnie i na równi rozwijać swoje zdolności, wszyscy ludzie dokładają najlepszych starań aby realizować swoje zadania, nie wyczekując zapłaty i wszyscy mają zabezpieczone środki do życia, nie troszcząc się o głód i chłód. To właśnie nazywam komunistycznym społeczeństwem, w którym panuje zasada „od każdego wedle umiejętności, każdemu wedle potrzeb” . Takie społeczeństwo, gdyby tylko udało się je zrealizować, czyż nie byłoby Rajem zbudowanym na ziemi?”

„Doprawdy! – taka odpowiedź sprawiła, że Konfucjusz nie mógł powstrzymać się przed uniesieniem rąk w geście aprobaty – okazuje się, że twoje idealne społeczeństwo i moja Wielka Harmonia są ze sobą zbieżne. Pozwól, że przytoczę ci fragment starego tekstu, który znam na pamięć: „ Gdy Wielkie Dao wciąż jeszcze miało swój bieg, wszystko na świecie było wspólne. Ludzie zacni i zdolni byli wybierani na stanowiska i wszyscy traktowali jak bliskich nie tylko swoich bliskich, i mieli za synów nie tylko swych synów. Zapewniano starcom możliwość dożycia kresu swych dni, ludzie w kwiecie wieku mogli wykorzystać swe zdolności zaś dzieci mogły osiągnąć dojrzałość. Wdowy i wdowcy, sieroty i kalecy, wszyscy mieli zapewnioną opiekę. Mężczyźni mieli zajęcie a kobiety były zamężne. Dobra wszelkiego rodzaju, nie były gromadzone na własny użytek, zaś porzucanie ich na ziemi było czymś złym; Sił nie wydatkowano wyłącznie na własny pożytek, ale też pogardzano ich marnotrawstwem. Tak więc nie pojawiały się skryte intrygi, kradzież, zbrodnia zamieszki i bandyci nie miały miejsca, drzwi wejściowe nie były zamykane – to właśnie można określić mianem Wielkiej Harmonii.”4 Czyż nie jest dokładnie to samo, co twój ideał?”

Konfucjusz przeciągłym i dumnym tonem wyrecytował tekst, a gdy dotarł do tych zdań: „Dobra wszelkiego rodzaju, nie były gromadzone na własny użytek, zaś porzucanie ich na ziemi było czymś złym; Sił nie wydatkowano wyłącznie na własny pożytek, ale też pogardzano ich marnotrawstwem”, zaczął potrząsać głową, zupełnie jakby pogrążył się w transie. Jednak Marks pozostał niewzruszony, zdawał się nie uważać tego fragmentu za szczególnie ważny, Konfucjusz jawił mu się teraz co najwyżej jako „utopijny socjalista”. Tak więc, sam zaczął mówić, prezentując swoje racje tak, jak gdyby stał w podwyższeniu w Sali wykładowej:

„Jednakże – Marks położył silny nacisk na te słowa – mój ideał nie zgadza się z poglądami utopistów. Mój ideał nie jest fikcją, nie jest też czymś, co może zostać zrealizowane w jednym skoku. Musimy najpierw z rozwinąć stopniowo historycznie uwarunkowane siły wytwórcze danego społeczeństwa, następnie musi nastąpić stopniowa koncentracja własności w rękach nielicznych, prowadząc do wyłonienia się biedoty i nędzników w obrębie społeczeństwa, w którym toczyć się będzie nieprzerwana walka”.

„A, tak, tak – Konfucjusz nagle obudził się ze stanu zamroczenia, i tylko raz po raz kiwał głową – Ja też już od dawna mówiłem „ nie martwić się, tym, że lud jest nieliczny, lecz tym, że dobra są niesprawiedliwie dzielone, nie martwić się nędzą, lecz brakiem spokoju”5!

Konfucjusz nie skończył jeszcze mówić, gdy Marks podniósł sprzeciw: „To nie tak! Nie tak! Twój i mój punkt widzenia jednak nie są takie same. Ja właśnie martwię się o to, że populacja jest tak nieliczna ale martwię się też o nierówność w dystrybucji dóbr, martwię się biedą i martwię się brakiem pokoju. Ty uważasz, że mała liczba ludności, nie powoduje nierówności i że to bieda jest źródłem niepokoju. Tymczasem ja, chociaż sprzeciwiam się koncentracji prywatnej własności, to nie tylko nie śmiem sprzeciwiać się rozwojowi przemysłu, ale jestem wręcz jego gorącym orędownikiem. Tak więc, z jednej strony trzeba dokładać starań aby wyrugować prywatną własność, ale równocześnie trzeba dokładać równie wielkich starań by rozwijać społecznie kontrolowany przemysł. Rozwój przemysłu jest niezbędny, aby wszyscy razem mogli cieszyć się możliwościami jakie daje oraz by potem wszyscy mogli bez troski, na równi i bezinteresownie rozwijać swoje umiejętności i swój charakter. Kołem zamachowym jest tu oczywiście zniesienie własności prywatnej, innymi słowy ludzie wywłaszczeni. Początkowo proces ten przyjmuje postać narodową, ale wraz ze swym postępem staje się międzynarodowy. W toku tak rozumianego rozwoju, wszyscy mogą na równi zaspokoić swoje fizyczne i duchowe potrzeby, ludzkość zaś zyskuje możliwość osiągnięcia najwyższego szczęścia. Tak więc mój ideał jest określonym procesem, którego prawdziwości można dowieść.

Tak jest, tak jest! Konfucjusz nie przestawał kiwać głową. „Ja mówiłem: ‘Licznych wzbogacić, bogatych uczyć’. Mówiłem też, że właściwy program polityczny opiera się na ‘dostatku jedzenia, zbrojnych i pewności ludu’ (mówiąc to, Konfucjusz odwrócił się w stronę Zi Gonga mówiąc: ‘Pamiętam, że mówiłem to do ciebie, czyż nie?’ Zi Gong tylko skinął głową)6. Ponadto, że „Nawet gdyby był tu król, potrzeba by całego pokolenia, aby zapanowała na świecie cnota człowieczeństwa”7. No i wspominałem też coś o tym, że ‘gdyby uporządkować państwo Qi to osiągnęło by ono stan państwa Lu, gdyby zreformować państwo Lu, a osiągnęło by ono Dao’8. I jeszcze podkreślałem, że ‘chcąc objaśnić światu najjaśniejszą z cnót, najpierw należy odpowiednio urządzić swój kraj’. Szacunek dla dóbr materialnych to chińska tradycja. Spośród ośmiu obszarów polityki Hong Fana jedzenie i towary są na pierwszym miejscu, Guang Zi powiedział też ‘pełne spiżarnie pozwalają na znajomość obyczajów, a dostatek jedzenia i odzienia pozwalają na zajęcie się sprawami honoru’. Tak więc moja myśl, jak i tradycyjna myśl mojego kraju, w kwestiach tych w pełni zgadzają się z twoją. Ogólnie rzecz biorąc trzeba najpierw rozwinąć przemysł, następnie dokonać sprawiedliwej dystrybucji, dlatego też mówię ‘Dobra wszelkiego rodzaju, nie były gromadzone na własny użytek, zaś porzucanie ich na ziemi było czymś złym’. Zawsze spoglądałem na handlarzy z pogardą i tylko ten tu mój uczeń (mistrz wskazał ruchem głowy na Zi Gonga) w ogóle nie chce mnie słuchać. Ciągle mu tłumaczę, żeby nie robił tych swoich interesów, chociaż on nic a nic nie słucha, ale nawet on może się zmienić. Musisz wiedzieć, że tutaj wciąż jeszcze panuje wiek przednaukowy, tak więc również sposoby na bogacenie się mamy dosyć dziecinne. Możemy tylko w bardzo ograniczonym zakresie promować oszczędność, co również jest wynikiem tych czasów. Jednakże, wydaje mi się, że nawet teraz oszczędność jest czymś ważnym? Jeśli wszyscy wkoło mają nie dość jedzenia , nie należy chyba przystawać na to, aby kilka osób zajadało się morskimi ogórkami i płetwami rekina.

„O tak! – Wykrzyknął Marks – Nie sądziłem, że na dalekim, dalekim wschodzie dwa tysiące lat temu, znajdę starego towarzysza, takiego jak ty! Twoje i moje poglądy to jedno. Jakże ludzie mogą mówić, że moja myśl nie zgadza się twoją, że jest niezgodna z charakterem tego kraju i że nie da się jej zrealizować w Chinach?„

W tym momencie Konfucjusz westchnął przeciągle. To westchnienie było naprawdę długie, tak długie, że wraz z nim uleciało otępiała energia życiowa, zalegająca w sercu przez ponad dwa tysiąclecia.

„Ech – westchnął Konfucjusz i kontynuował swój wywód – Ale gdzież można by urzeczywistnić twoją myśl! Ja na ten przykład już ponad dwa tysiące lat bez przerwy jem tutaj świńskie mięso z łbów wieprzowych podawane na zimno.”

„Jak to? Uważasz, że Chińczycy nie mogą urzeczywistnić twojej myśli?”

„Ależ może zostać urzeczywistniona! Wystarczy, że ludzie zrozumieją, a ci którzy wierzą tobie, nie będą sprzeciwiać się mnie, zaś ci, którzy wierzą mnie, nie będą sprzeciwiać się tobie.

„Aha, w takim razie muszę …”

„Co chcesz zrobić?”

„Chcę wrócić i dowiedzieć się, gdzie jest moja żona”.

Gdyby chodziło tutaj o Konfucjusza, którego za wzór stawiają sobie moraliści, to w tym momencie z pewnością wpadłby on we wściekłość przeklinając tęskniącego za żoną Marksa od najdzikszych zwierząt. Jednak ludzkie uczucia są czymś czego nie da się udźwignąć i mędrzec nic tutaj nie poradzi. Nasz Konfucjusz nie tylko nie przeklął Marksa, ale przeciwnie rzekł do niego z podziwem:

„Panie Marksie, ma pan żonę?”

„Jakże miałbym nie mieć? Moja żona i ja mamy ten sam cel, a do tego jest naprawdę urokliwa”. Marks był pozbawiony manier, gdy szło o jego żonę, nadymał ją do rozmiarów ideału, zupełnie jak swoją doktrynę.

Mistrz, zobaczywszy dumę Marksa, sam tylko westchnął przeciągle, mówiąc:

„Wszyscy mają żony, tylko ja jeden nie.”

Zi Gong, którego język swędział już dobre pół dnia, postanowił wykorzystać ten moment na poczynienie szybkiego bon-motu:

„Pośród czterech mórz wszyscy są nam żonami, czemu więc mistrz martwi się tym, że nie ma żony?”

Ostatecznie, Gong Zi jedyny uczeń Konfucjusza wart miana oratora, przemienił słowa mistrza w żart.

Marks natomiast był skonfundowany. Po serii pytań i odpowiedzi, wiedział już, że Konfucjusz jest człowiekiem wolnym od ożenku, a to sprawiło, że zaczynał rozumieć go lepiej.

Nauczyciel wraz z uczniami stali w sali świątynnej patrząc jak lektyka Marksa znika za zachodnią bramą. He Yan, który przez cały ten czas udawał głupca wreszcie odezwał się:

„Jedno słowo człowieka szlachetnego można wziąć za mądre, a inne zaś za głupie9, dziś mistrz nie jest tym samym mistrzem co dawniej. Jakie jest zatem znaczenie tego wszystkiego?

Mistrz uśmiechnął się lekko mówiąc:

„To, cośmy tu mówili to było zwykłe przedstawienie”.

Wszyscy roześmiali się na to. Pośmiali się chwilę, a następnie wrócili na swoje maty i ponownie zaczęli żuć plastry zimnego mięsa z łbów wieprzowych.

Tłum. Mateusz Janik

  1. Por. Analekta, Przeł. Katarzyna Pejda, 2018, Warszawa: PIW, 5.7; s. 56.
  2. Por. Analekta, dz. cyt., 1.1, s. 21.
  3. Por. I-cing Księga Przemian, przeł. Agna Onysymow. Warszawa 2011: Aletheia, s. 356.
  4. Por. Liji, rozdział Li Yun (https://ctext.org/liji/li-yun; dostęp 22 stycznia 2023).
  5. Por. Analektai, dz. cyt., 16. 1., s. 175.
  6. Por. Analekta, 13.9., s. 139.
  7. Por. tamże, 13.12, s. 140.
  8. Por. tamże, 6.24. s. 71.
  9. Por. tamże, 19.25., s. 207.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *