Nowoczesność na haju (fragment)

Prezentujemy fragment książki Michała Herera „Nowoczesność na haju. Kapitalizm, mieszczaństwo i użytek z narkotyków”, która niebawem ukaże się nakładem wydawnictwa Krytyka Polityczna. Dziękujemy za możliwość publikacji i zachęcamy do kupowania książki ze strony wydawnictwa.

Jak w ten kontekst Jüngerowskiej diagnozy epoki wpisują się jego rozważania o narkotykach? Zacząć trzeba od tego, że nie jest to jedyny kontekst, w jakim można je rozpatrywać. Przybli­żenia dostarczają na przykład bogatego materiału biograficznego, w tym wielu zabawnych anegdot, jak ta o nieoddanym salucie. Jako żołnierz-rekonwalescent Jünger, zażywszy wcześniej eter, przechadza się ulicami Hanoweru, znajdując szczególne upodo­banie w grze w „oddawanie honorów” każdemu mijanemu ofice­rowi. Wymaga to odczytywania „rang widocznych na czapkach, kołnierzach, naramiennikach” itp., które „lśniły mniej lub bar­dziej wyraźnie, ale w sposób widoczny”1. Ranny bohater czuje, że jest w stanie sprostać zadaniu, wykonując wszystko z „gład­ką zręcznością, realizując wszelkie modulacje ze zdumiewającą precyzją”. Niestety! Nie zauważa mijającego go majora sztabu generalnego, który każe mu się tłumaczyć nie tylko z braku salu­tu, ale i… broni, która została na kwaterze. Epizod potencjalnie groźny, na szczęście bez konsekwencji. Albo bad trip po zażyciu „ekstraktu z konopi” w trakcie podróży, którą na początku lat 20. odbywał z matką. Gdy po intensywnych wizjach przychodzi lęk, Ernst wpada w panikę. Wybiega ze swojego pokoju hotelowe­go „boso, w rozpiętej piżamie” i w amoku potrąca podróżnych przy recepcji, szukając pomocy. W końcu musi obudzić panią Jünger, która wzywa lekarza. Winą zostaje obciążony „karp po polsku” (tak też zatytułowany jest cały fragment), zjedzony w re­stauracji w Lipsku, lekarz zaś nieświadomie wybiera najlepszy z możliwych leków – mocną kawę, która neutralizuje działanie substancji. Wszystko zamyka sentencja: „polegać można tylko na matce”2. Prócz wymiaru anegdotycznego jest, rzecz jasna, wymiar literacki, nie tylko w sensie literackich walorów tekstu, ale też w sensie lektur, które zdają się współkształtować narko­tyczne doświadczenia Jüngera w tym samym stopniu, w jakim lektury de Nervala kształtowały jego odbiór Orientu. Ekspery­menty Jüngera z eterem były niejako przefiltrowane przez lekturę Maupassanta (którego studium poświęcone tej substancji sam przetłumaczył), tak jak zażywaniu haszyszu towarzyszyła pamięć o Baudelairze. Są to wszystko ważne tropy, tutaj będzie jednak mowa o czymś innym – o tym, jak w ujęciu Jüngera, zarówno we fragmentach, w których pisze o własnych doznaniach, jak i tam, gdzie rozważa rzecz bardziej abstrakcyjnie, używanie narkotyków staje się częścią nowej rzeczywistości historycznej.

Prawdą jest, że między pierwszą połową lat 30. a rokiem 1970, gdy ukazały się Przybliżenia (początkowo pomyślane jako hołd dla Mircei Eliadego), w Jüngerowskiej diagnozie pojawi­ły się nowe elementy, które trzeba wziąć pod uwagę. Dotyczy to zwłaszcza figury „eksploratora bezdroży” jako nowej formy podmiotowości. Wydaje się jednak, że podstawowy problem pozostaje niezmieniony. Jest to „problem urzeczywistnienia nowego ładu, to znaczy form życia robotnika”3, jak pisze Jünger w eseju o pokoju, wydanym w 1945 roku, szkicowanym jesz­cze w czasie trwania II wojny światowej. I nawet jeśli w jego późniejszych pracach sama figura Robotnika pojawia się coraz rzadziej, wciąż idzie o kwestię panowania, o to, czy ludzkość zdoła zapanować nad sferą elementarną, którą sama zmobilizo­wała za pomocą nowoczesnej techniki. Wciąż obowiązuje opis świata jako „krajobrazu warsztatowego”, w którym dokonuje się „niwelacja do gołej ziemi dawnych form życia na rzecz dynamiki procesu pracy”4. Może tylko wyraźniej niż kiedyś dochodzi do głosu przeczucie pisarza, że przełom, przezwyciężenie nihili­zmu i uprawomocnienie techniki nie wydarzy się bez nowej inspiracji metafizycznej: „Będzie to możliwe, gdy ludzie me­tafizycznie się wzmocnią w takiej mierze, w jakiej potężnieje technika”5. Jaką rolę w tym metafizycznym wzmocnieniu mogą odegrać narkotyki?

Z jednej strony użytek z substancji psychoaktywnych sta­je się po prostu częścią procesu Totalnej Mobilizacji. Jak pisze Jünger à propos prawa komunikacyjnego, „świat empiryczny codziennie przynosi nowe dowody na to, że kolizja upojenia i techniki to zderzenie wykluczających się sił”. Zarazem jednak, jak dodaje, „nie dotyczy to narkotyków w ogóle”6. „Mnożą się prace, podczas których właściwe stosowanie narkotyków jest nie tylko wskazane, ale wręcz konieczne” 7. I chociaż trudno powiedzieć, jakie konkretnie „prace” ma na myśli (dalej nie­stety ich nie wymienia), jego ogólna intencja jest jasna. Nar­kotyki zostają, tak jak wszystko inne, zintegrowane z nowym porządkiem. Nie są już czymś, co wyprowadza podmiot poza obszar i logikę pracy albo wytwarza w podmiocie napięcie między obowiązkiem pracy a pragnieniem bezproduktywnej kontemplacji. Albo raczej: pojawia się inne napięcie, samo na­leżące w całości do logiki świata pracy. Jest to napięcie między frenetyczną aktywnością, potrzebą stałego „napędu”, aby spro­stać wymogom mobilizacji, a koniecznością redukcji napięcia, uspokojenia, które przynosi regenerację sił i pozwala niebawem znów włączyć się w proces. Stąd dwoisty charakter współczesnej konsumpcji substancji psychoaktywnych, naprzemien­ne stosowanie środków pobudzających i uspokajających czy wręcz otumaniających. Znika „cicha rozkosz na krawędziach ogrodów makowych i konopnych”8. Zamiast tego pojawia się „konsumpcja substancji powodujących bezobrazowe potęgo­wanie sił życiowych”, przez co „narkotyk zostaje zredukowany do roli środka napędowego”. Zarazem potrzebny „olej do roz­chwierutanych przekładni: równie bezbarwne środki nasenne i uspokajające”9. Wynika to z „globalnego stylu” epoki, której konieczny element stanowi, po stronie podmiotu, wspomnia­na naprzemienność pobudzenia i otępienia. Równie ważna jest jednak „bezobrazowość”. Phantastica, potęgujące wyobraźnię i sprzyjające wizjom, dużo trudniej dają się uzgodnić z nowym stylem, schodzą na ezoteryczny margines. W głównym nur­cie pozostają te substancje, które można sfunkcjonalizować w ramach porządku pracy. One też stają się, tam, gdzie jest to tylko możliwe, przedmiotem produkcji i konsumpcji na skalę masową: „Wyobrażenie o masowej konsumpcji narkotyków można zyskać w fabrykach farmaceutycznych, w obliczu cen­tryfug, które w szybkim tempie produkują tabletki. Zlewa się to wszystko w wielobarwne rzeki, które rozwidlają się ponownie aż do najodleglejszych wiosek i gospodarstw domowych”10.

Z drugiej strony w tej przejściowej epoce, w rzeczywistości warsztatu daje o sobie znać potrzeba wypracowania solidniej­szych podstaw dla nowej formy życia. To nie sam proces do­skonalenia środków technicznych i nie sama wola panowania umożliwią stabilizację, okiełznanie destrukcyjnych mocy. W pi­smach Jüngera coraz częściej pojawiają się nawiązania do teo­logii, wezwanie do poszukiwania duchowych rezerw, jakie lu­dzie muszą uruchomić „po abdykacji technokratów”11. I właśnie w kontekst tych poszukiwań wpisują się niektóre z jego rozważań o narkotykach – te mianowicie, w których substancje jawią się nie tyle jako funkcjonalny element porządku, ile jako środek lep­szej, bo duchowej, a nie czysto technicznej eksploracji sfery ele­mentarnej. To tutaj istotną rolę odgrywa też pojęcie przybliżenia albo „wstępującego” (das Eintretende). W jakim sensie narkotyki pomagają człowiekowi przybliżyć się do sił elementarnych, w jaki obszar może on dzięki nim wstąpić i co wstępuje w niego wraz z nimi? U Jüngera niewątpliwie znaleźć można pewną metafizykę doświadczenia narkotycznego, w której tradycyjne metafory (jak choćby metafora drzwi albo klucza) splatają się z nowymi, dużo mniej oczywistymi. Ściślej rzecz biorąc, nieoczywiste i oryginal­ne wydaje się w jego rozważaniach przeplatanie się perspektywy metafizycznej z czymś, co – w sensie bliższym myśli Nietzschego niż Marksa – można by określić mianem „historycznego mate­rializmu”. Chodzi tu o historię tego, jak w ludzkie ciała wnikają różnego rodzaju toksyczne substancje i jak wiąże się to z inny­mi procesami historycznymi, dziejami cywilizacji, techniki itp. Jüngerowskie Przybliżenia rozumieć można jako przyczynek do tego rodzaju historii, nastręcza ona jednak poważnych trudności. „Wymiana trucizn i upojeń, a także nałogów gorączek i chorób, pozbawiona jest stałych dat, z jakimi zapadają w pamięć koro­nacje i rozstrzygające bitwy. Pozostaje ona w mrokach, w splo­cie korzeni”12. Tym zaś, co najtrudniejsze do pojęcia, a zarazem najbardziej intrygujące, jest sama relacja między „chemizmem” naturalnych bądź zsyntetyzowanych substancji a ich efektami na poziomie psychicznym. Niegdyś można było przypisywać specjal­ne moce „duchowi” rozmaitych roślin, uważać owe moce za ich własne „cnoty”13. Poznanie naukowe poucza nas jednak o tym, że wszystko rozgrywa się na poziomie powiązań molekularnych. Trzeba więc raczej powiedzieć, że w pewnych roślinach siły ele­mentarne obecne w przyrodzie występują, dzięki odpowiednim powiązaniom tego typu, w skondensowanej postaci, człowiek zaś, w zmieniających się okolicznościach kulturowych i za po­mocą rozmaitych środków technicznych („Fermentacja, desty­lacja, ekstrakcja, a w końcu uzyskiwanie promienistej materii z substancji organicznej”14) uczy się pozyskiwać je i wprowadzać w sposób kontrolowany do swojego organizmu. Chemia splata się tu więc z historią, kulturowymi rytuałami, techniką i – wresz­cie – z subiektywnym doświadczeniem i potrzebą metafizyki. Jest to metafizyka, której nie tylko nie da się oddzielić od fizycznego charakteru substancji, oddziałującej na równie fizyczny układ nerwowy („Dwa soki łączą się ze sobą: makowy oraz ten w cen­tralnym układzie nerwowym”15), ale która być może w ogóle nie wyprowadza nas poza immanencję świata. „Być może”, bowiem Jünger nie jest w tym punkcie całkiem jednoznaczny.

Siły elementarne nie wydają się należeć do sfery transcen­dencji w tradycyjnym rozumieniu. Są to moce występujące w tym, fizycznym świecie; ich transcendencja polega raczej na tym, że „są zbyt silne, zbyt gwałtowne dla naszej naturalnej zdol­ności pojmowania”, przekraczają więc nie tyle porządek imma­nencji jako takiej, ile podmiotowe granice poznania i kontroli. Zaraz jednak Jünger dodaje, że o tyle też „są widzialnymi mody­fikacjami wstępowania do nowego świata duchów”16. Czy należy to rozumieć w ten sposób, że człowiek, by nie zostać zniszczo­nym przez te siły albo by do pewnego stopnia nad nimi zapa­nować, musi jednak transcendować porządek naturalny? Wiele fragmentów w Przybliżeniach wydaje się wskazywać właśnie ten kierunek. W upojeniu anonsuje się coś z innego porządku, z innego świata, pojawia się „wskazówka, że istnieje świat cał­kiem odmienny – mroczny, mętny, wszakże szczelinami sączy się nowy blask” 17. To znów dość tradycyjny obraz – przedsionek, w którym człowiek zaczyna przeczuwać to, co poza czasem; nie mówiąc o metaforze światła oświecającego umysł, wcześniej cał­kowicie zagubiony w immanencji świata. A jednak Jünger nigdy nie pozwala sobie na niekontrolowane użycie języka starej me­tafizyki. Jest on tu niejako wzięty w cudzysłów, cytowany, po­dobnie jak inne języki i tradycje – religijne, literackie itp. W tym gąszczu odwołań i przytoczeń, jakim są Przybliżenia, trudno zi­dentyfikować miejsce, z którego mówi sam Jünger, usłyszeć jego własny głos. Nawet wydzielenie fragmentów autobiograficznych, gdzie w pierwszej osobie opowiada o własnych doświadczeniach, nie rozwiązuje problemu. Jeśli jednak czyta się tę książkę razem z innymi tekstami pisarza, zwłaszcza tymi, w których formułuje on swoje diagnozy historyczne, wyróżniony status uzyskują frag­menty dotyczące materii i skondensowanych w niej sił, tu zaś tradycyjny sens transcendencji znów zdaje się ustępować czemuś innemu. Tym, co wkracza w pole naszego doświadczenia albo do czego uzyskujemy dostęp dzięki narkotykom, nie jest inny świat lub jego daleki blask, lecz sama osnowa tego świata. Transcen­dencja w immanencji, czyli taka, która pozwala nam przekroczyć granice naszej zwykłej kondycji, ale nie wyprowadza w żadne „poza”. Właśnie tę osnowę Jünger określa mianem rastra albo splotu. Narkotyki przybliżają do „niewidzialnych struktur”18, po­zwalają zobaczyć „nici albo druty, za pomocą których poruszają się figury”19. W przybliżeniu chodzi przede wszystkim o zbliże­nie się do potencji właściwej samej materii20. Co jest zadaniem tym pilniejszym, że tkwiące w niej siły na coraz większą skalę i z coraz bardziej niszczycielskim skutkiem mobilizuje technika. Powstrzymanie tej destrukcji, a być może nawet przekształcenie jej w podstawę nowego pokoju będzie możliwe dzięki wysiłkowi „duchowemu”, jednak duch ma tu nie tyle wzlecieć ponad świat, ile raczej wniknąć do jego jądra.

Stosunku Jüngera do narkotyków nie da się zamknąć w żad­nej prostej formule, a zaproponowane tu odczytanie, odnoszące Przybliżenia do analiz zawartych w Robotniku i innych tekstach diagnozujących współczesność, jest tylko jednym z możli­wych. Wszelako, przyjąwszy tę perspektywę, trzeba na koniec przywołać także figury pojawiające się w jego późniejszych tekstach, które same zdają się wykraczać poza zarysowany tutaj schemat. Chodzi przede wszystkim o wątek „eksplora­cji bezdroży” (jak oddano w polskim przekładzie niemieckie Waldgang21) oraz nowej figury jednostkowości, z którą autor Promieniowań zdaje się w późniejszym okresie wiązać nadzieje na wyjście z impasu. Jednostka nowego typu pojawia się w rze­czywistości określonej przez zasadę pracy i ekspansję techniki, a jednak przekracza ten porządek, stanowiąc jego ostateczną rację. Kultywacja owej jednostkowości zastępuje niejako me­tafizykę sił elementarnych. Nie ma to być, rzecz jasna, dawne mieszczańskie indywiduum ani, tym bardziej, element masy (o równie mieszczańskim, zdaniem Jüngera, rodowodzie). Nie jest to jednak również reprezentant typu Robotnika22. Do tego ostatniego nie stosowało się w ogóle pojęcie wolności, chyba że w ideologicznie zabarwionym sensie wolności jako w istocie tożsamej z koniecznością24 przeciera właśnie szlaki wolności. Jego zadanie „polega na tym, że określić ma w sto­sunku do Lewiatana zakres wolności obowiązującej w przyszłej epoce” 25, a więc, jak można sądzić, w epoce, w której człowiek przestanie być jedynie dodatkiem do narzędzi, które sam wy­tworzył w swym warsztacie. Jeśli wcześniej indywidualizm łączył się u Jüngera z nawiązaniami do nie całkiem jeszcze przezwy­ciężonej tradycji romantycznej albo postromantycznej (w duchu Baudelaire’a i paryskiej bohemy) lub wyrażał się w tradycyjnych inwokacjach do „poetów i myślicieli”, eksplorator bezdroży zy­skuje rys wyraźnie polityczny. O tyle przynajmniej, o ile sensem jego postawy jest „opór” wobec nowej postaci skoncentrowanej i technicznie opancerzonej władzy. Ta władza oznacza dla ludzi nowy, niespotykany rodzaj poddaństwa, a zadaniem wędrowca, banity, jest szukanie luk w tym pancerzu. Jego działaniem rządzi zasada eksperymentu, to samotny partyzant raczej niż żołnierz; jak pisze Jünger – to wilk żyjący w potulnym stadzie. Przy czym wilki takie „są nie tylko same w sobie silne, ale niosą również za­grożenie, że przeniosą swe cechy na stado, by w końcu zaświtał złowieszczo poranek, kiedy stado staje się sforą. Jest to koszmar­ny sen władzy”26.

Jüngerowski banita albo eksplorator bezdroży nie jest posta­cią jednoznaczną. W jego postawie można widzieć prefigurację rozmaitych współczesnych zjawisk, od postanarchizmu po ru­chy spod znaku altright. Nawet jeśli obraz stada zamieniającego się w niedającą się okiełznać sforę wydaje się atrakcyjny, sama metafora wilka kryje w sobie złowrogi potencjał27. Wiele zależy też od tego, jak postrzega się „Lewiatana”, czyli formację władzy, przeciw której banita występuje, podburzając innych. Jednak niezależnie od tej wieloznaczności albo rozmaitych sposobów, na jakie można czytać Jüngera w aktualnym kontekście, ten osobliwy zwrot w stronę jednostkowości (niebędący powrotem do żadnej z wcześniej zakwestionowanych form jednostkowej egzystencji) znajduje pewne odzwierciedlenie także w jego pisa­niu o narkotykach. W oczywisty sposób te ostatnie stanowią nie tylko funkcjonalny element świata Totalnej Mobilizacji (zapew­niając naprzemiennie stan pobudzenia i otępienia) albo klucz do metafizycznej sfery elementarnej, ale także medium jednost­kowego eksperymentu, eksploracji nieznanych albo zapomnia­nych obszarów doświadczenia. W tym kontekście szczególną rolę odgrywają środki psychodeliczne na czele z LSD. Tu eksploracja czy podróż zyskuje również sens quasi-przestrzenny, odsyłający do czegoś, co można by nazwać psycho-narko-geografią28. Jün­ger klasyfikuje LSD jako narkotyk „meksykański”, chociaż zaży­wał go, wraz z jego odkrywcą Albertem Hofmannem, w szwaj­carskim Bottmingen, i bynajmniej nie próbował w domowych warunkach odtworzyć atmosfery pierwotnego rytuału. „O tym, że dominuje tu nauka ścisła, pozwalały wnioskować już choćby przygotowania: na stole stała wysoka, wypełniona destylowaną wodą menzurka”29. „Meksyk” to dla Jüngera „pojęcie duchowe”30, a nie geograficzne czy nawet kulturowe. Chodzi tu o „swoistość upojenia, dystans do świata mierzalnego i policzalnego”, wytwa­rzany przez LSD w podobny sposób jak przez substancje rytual­nie stosowane w kulturze meksykańskiej. Dystans ten sprawia, że „musimy odrzucić nie tylko samochody, samoloty, rakiety, nie tylko państwo, społeczeństwo i rodzinę, ale także własny mun­dur” 31. Znamienne słowa u kogoś, kto przez dużą część swego życia dosłownie, a przez jeszcze większą – metaforycznie chodził w mundurze i kogo postrzega się jako ucieleśnienie etosu żołnie­rza. Nie znaczy to wprawdzie, że Jünger opowiada się po stronie kontrkulturowych buntowników, którzy w tamtym czasie sto­ją już przecież na środku sceny i którzy nawet nie tyle zrzucają mundur, ile w ogóle nie chcą go zakładać. Pozostaje sceptyczny, jeśli nie wrogi wobec idei demokratycznego użytku z „meksykań­skich” narkotyków. Pewnego rodzaju elitaryzm stanowi dla niego nieprzekraczalny horyzont. Daje tu jednak o sobie znać coś, co w pewien sposób wyprowadza autora Przybliżeń poza kontekst, który ukształtował jego własną myśl.

  1. E. Jünger, Przybliżenia, s. 187
  2. Tamże, s. 279. O swoim ojcu pisze Jünger w Przybliżeniach, że upo­jenie „było dla niego czymś nieprzyjemnym […]. Horrorem była dla niego erupcja irracjonalnych pierwiastków oraz idei; brzydził się ekscesami, jak w ogóle wszystkim, co nieobliczalne” (tamże, s. 273)
  3. E. Jünger, Pokój, przeł. W. Kunicki, w: tegoż, Węzeł gordyjski. Eseistyka lat pięćdziesiątych, Wydawnictwo Arcana, Kraków 2013, s. 48.
  4. Tenże, Przez linię, przeł. W. Kunicki, w: tamże, s. 82.
  5. Tenże, Pokój, w: tamże, s. 54.
  6. Tenże, Przybliżenia, s. 29
  7. Tamże.
  8. Tamże, s. 50.
  9. Tamże, s. 46–47.
  10. Tamże, s. 50.
  11. E. Jünger, Pokój, s. 52.
  12. Tenże, Przybliżenia, s. 22.
  13. Tamże, s. 230.
  14. Tamże, s. 43.
  15. Tamże, s. 242.
  16. Tamże, s. 43.
  17. Tamże, s. 98.
  18. Tamże, s. 262.
  19. Tamże, s. 314.
  20. Por. tamże, s. 345.
  21. Tłumacz wyjaśnia przy tym, że w kulturze starogermańskiej słowo Waldgang oznaczało banicję (E. Jünger, Eksploracja bezdroży, przeł. K. Żarski, w: tegoż, Węzeł gordyjski, s. 125, przyp. 7).
  22. Tamże, s. 116.
  23. Por. E. Jünger, Robotnik, s. 16–17. Taką wolność, której „odbiciem w stalowym zwierciadle” jest „ład”, Jünger wiąże z niemieckością, prorokując, że „świat zadrży w swych posadach za każdym razem, gdy Niemiec rozpozna, czym jest wolność” (s. 17). Przy czym „za­równo wolność, jak i ład nie odnoszą się do społeczeństwa, ale do państwa, a wzorem wszelkiej struktury jest struktura wojska, a nie umowa społeczna”.. Tymczasem eksplorator bezdroży jest kimś, kto w duchu anarchicznym23Będąc jednak nie tyle anarchistą, ile „anarchą”. Te dwie figury Jün­ger przeciwstawia sobie nawzajem w powieści Eumeswil. Czytamy tam między innymi: „Niejasny idealizm anarchisty, jego dobroć bez współczucia, ale także jego współczucie bez dobroci czynią go użytecznym na wiele sposobów, także dla policji. […] Pozytywnym odpowiednikiem anarchisty jest anarcha. […] wolny człowiek jest anarchiczny, anarchista nie” (E. Jünger, Eumeswil, przeł. W. Kunicki, Korporacja Ha!art, Kraków 2018, s. 40, 41).
  24. E. Jünger, Eksploracja bezdroży, s. 145.150
  25. Tamże, s.112.
  26. Por. hasło: „Wilk” w: R.S. Rose, Krytyczny słownik mitów i symboli nazizmu, przeł. Z. Jakubowska, A. Rurarz, Wydawnictwo Sic!, War­szawa 2006, s. 277–280
  27. Por. M. Herer, K. Wolański, O Przybliżeniach Ernsta Jüngera, w: W. Chołostiakow, J. Michalczenia (red.), Ernst Jünger (18951998). Bo­jownik. Robotnik. Anarcha, Instytut Filozofii Uniwersytetu Warmiń­sko-Mazurskiego w Olsztynie, Olsztyn 2013, s. 281–283.
  28. E. Jünger, Przybliżenia, s. 372.
  29. Tamże, s. 362.
  30. Tamże, s. 367.152

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *