Krystian Szadkowski, „Uniwersytet jako dobro wspólne.” – recenzja

W swojej pod wieloma względami proroczej książce Kondycja Ponowoczesna Jean-Francois Lyotard opisał stan postmodernistycznej nauki i wiedzy. Uważał, że w społeczeństwach wysokorozwiniętego kapitalizmu stanowią one pragmatycznie nastawione dziedziny aktywności. Produkcja wiedzy staje się kluczowym aspektem w współczesnej produkcji kapitalistycznej. Najbardziej znane twierdzenie Lyotarda o „upadku wielkich narracji” można zinterpretować jako tezę dotyczącą sposobów istnienia wiedzy. Owo hasło opisuje sytuację, w której totalizacja wiedzy naukowej (tworzenie globalnych, połączonych systemów obiegu wiedzy) nie może być już dłużej łączona z żadną totalizacją wiedzy narracyjnej (metanarracją, wielką opowieścią o postępie czy emancypacji ludzkości).

Dziś, kilkanaście lat po śmierci francuskiego filozofa, możemy przeczytać, w artykule poświęconym raportowi „Global Higher Education Market 2016–2020”, że:

[icon]brook-icon-quotes-left[/icon][n]arody zaczynają rozumieć, że koniecznym warunkiem zachowania wysokiego poziomu konkurencyjności jest wytworzenie długoterminowo dostępnej i wykwalifikowanej kadry pracowniczej. Dlatego tak ważną rolę pełni dziś szkolnictwo wyższe, które jest niezbędnym elementem w innowacyjnego rozwoju kapitału ludzkiego, który z kolei jest kluczową częścią każdej gospodarki która chce osiągnąć zrównoważony wzrost.1

Wcześniej autor artykułu odnotowuje, że sam sektor szkolnictwa wyższego prawdopodobnie odnotuje w latach 2016-2020 dwunastoprocentowy wzrost. Wydaje się zatem, że – tak jak przewidział to Lyotard – nauka nie potrzebuje już żadnej oddzielnej legitymizacji, staje się po prostu kolejnym sektorem gospodarki. Jej uprawomocnienie stanowi to, w jakim stopniu łączy się z innymi sektorami, rozbudzając ich produktywną moc. Dziś jednak jesteśmy w stanie postawić pytania, które raczej nie mogły przyjść Lyotardowi do głowy: co jeżeli integracja wytwarzania wiedzy z systemem produkcji kapitalistycznej oznacza nie tylko delegitymizację metanarracji, ale też delegitymizację całego systemu produkcji kapitalistycznej z którym została zintegrowana? Co jeżeli produkcja oparta na wiedzy jest niekompatybilna nie tylko z XVIII- i XIX-wiecznymi koncepcjami nowoczesności, ale i koncepcją kapitalizmu z XXI wieku?

– Prognozy, perspektywy, propozycje –

Wydana pod koniec 2015 roku książka Uniwersytet jako dobro wspólne jest próbą analizy sektora szkolnictwa wyższego z perspektywy teorii dobra wspólnego. Jej autor, Krystian Szadkowski, wskazuje w jaki sposób można patrzeć na zachodzące globalne przemiany tego obszaru z punktu widzenia, który umożliwia nie tylko opis neoliberalnych tendencji tych przemian, ale i krytykę wielu ich aspektów bez popadania w przebrzmiały socjalistyczny konserwatyzm, umieszczający centrum oporu w państwie narodowym. Założeniem wyjściowym Szadkowskiego – bynajmniej nie kontrowersyjnym i jasno wynikającym z przytoczonych danych – jest fakt globalizacji uniwersytetu (s. 41–61, 111–145)2. Otwierają się ponadnarodowe sieci wymiany i współpracy naukowej, zarazem jednak powstają także systemowe „grodzenia”3 wartościowych zasobów (przez bardzo wysokie opłaty za dostęp).

Książka składa się z trzech części. Pierwsza z nich przedstawia obecny stan polemik i badań nad zagadnieniami dotyczącymi szkolnictwa wyższego. Poświęcona jest przede wszystkim problematyczności rozróżnienia na to, co prywatne i publiczne (s. 17–85). „Hybrydyzacja” tych porządków prowadzi do sytuacji, w której związane z nimi kategorie przestają być użyteczne do opisu funkcjonowania szkolnictwa wyższego. Część druga, moim zdaniem najciekawsza, przedstawia opis relacji szkolnictwa wyższego z kapitałem. Autor wskazuje na niewystarczalność liberalnej perspektywy badawczej opierającej się na badaniu relacji między parami pojęć państwo-rynek, sfera prywatna-sfera publiczna czy polityka-ekonomia, Następnie, przez wprowadzenie Marksowskiego pojęcia „subsumcji”, stara się wykorzystać myśl niemieckiego filozofa do analizy szkolnictwa wyższego. Efektem tego zabiegu jest wskazanie tych relacji pomiędzy kapitałem i szkolnictwem wyższym, których nie jest w stanie uchwycić teoria liberalna. Szadkowski unika przy tym naiwnego determinizmu ekonomicznego oraz innych marksistowskich klisz (np. dopatrywania się wszędzie tego samego wzorca bezpośredniego wyzysku pracy). Część trzecia i ostatnia jest próbą sformułowania – w oparciu o pewną już istniejącą tendencję (s. 279) – pozytywnej propozycji teorii dobra wspólnego jako nowej formy produkcji w szkolnictwie wyższym. Teoria dobra wspólnego ma być alternatywą dla integracji szkolnictwa wyższego z kapitałem, który nie rozwija produktywności, lecz ją hamuje. Nie należy mylić wpływu finansowania i wpływu podporządkowania kapitałowi.

– Uniwersytet publiczny, uniwersytet przedsiębiorczy –

W polskich realiach uniwersytet przedsiębiorczy, wydaje się wzorcem nowoczesnej uczelni, do którego przykrojone miałby zostać instytucje akademickie. Zarządzanej w innowacyjny sposób, przynoszącej duże dochody, dynamicznie się rozwijającej oraz gwarantującej wysoki poziom kształcenia. Z drugiej strony, uczelnia państwowa wciąż jest w naszym kraju dominującą i cieszącą się największym prestiżem formą szkoły wyższej. Książka Szadkowskiego, choć deklaratywnie nie zajmuje się polskim uniwersytetem, pozwala wpisać dotyczące go dyskusje i pomysły w szerszy kontekst. Ponadto chroni przed błędem rzutowania bardzo specyficznej sytuacji polskiej na pole międzynarodowe. Głównym celem recenzowanej tu książki jest opis przemian globalnych, choć większość uwagi poświęcona jest hegemonowi w tym polu, czyli szkolnictwu anglosaskiemu. Niemniej Szadkowski stara się nakreślić także szerszą perspektywę, pozwalającą na zadanie pytań o to, dokąd zmierza polski uniwersytet? w jakim celu i na jakich zasadach integrować go z globalnymi obiegami wiedzy i kooperacji? o co warto walczyć, a które wysiłki są spóźnionym biegiem donikąd?

W pierwszej części Uniwersytetu jako dobra wspólnego autor mapuje obecny stan badań nad szkolnictwem wyższym w głównym nurcie tej dziedziny nauki. Liberalni teoretycy uniwersytetu, dla których najważniejsze są takie dychotomie jak państwo-rynek czy publiczne-prywatne, stawiają pytania o źródła finansowania szkolnictwa (podatki, czesne, prywatni inwestorzy, przychody z patentów i publikacji etc.), zarządzanie instytucją (demokratycznie wybierani rektorzy, rady nadzorcze) czy kwestię własności na uniwersytecie (własność intelektualna, dobra publiczne, inwestycje uniwersyteckie, działalność giełdowa) (s. 22–23). Są to przede wszystkim problemy rodzące się w trakcie integracji tego, co publiczne oraz tego, co prywatne; trudności będące efektem prób przystosowania logik funkcjonowania dwóch, na wielu poziomach niezgodnych, typów instytucji. Najważniejszym nurtem myślenia o polityce publicznej mówiącym o roli państwa w tym procesie jest tzw. Nowe Zarządzanie Publiczne4. Wedle tej koncepcji państwo nie stanowi – zgodnie z neoliberalnym mitem – państwa minimalnego, lecz pewien określony typ mechanizmu ewaluacji i kontroli. Można powiedzieć, że badacze głównego nurtu wskazują na trend dostosowywania instytucji państwowych do współpracy z prywatnymi firmami poprzez modyfikowanie ich metod funkcjonowania oraz przystosowanie – w obrębie zarządzania publicznego – do logiki wolnorynkowej. Z drugiej strony, także prywatni inwestorzy domagają się odpowiednich dla swoich celów instytucji państwowych i międzynarodowych. Brytyjski badacz, jeden z najczęściej cytowanych w Uniwersytecie jako dobru wspólnym, Simon Marginson wskazuje na konieczność istnienia mechanizmów regulowania globalnej sfery szkolnictwa wyższego (s. 38–39) postulując także powrót do publicznego charakteru uniwersytetów (s. 107). Co jednak miałaby aktualnie oznaczać taka globalna sfera publiczna i kto miałby ją organizować? Czy możemy o niej mówić dziś, gdy nawet badania liberalnie nastawionych badaczy głównego nurtu wykazują, że instytucje państwowe są coraz silniej sprzężone z kapitałem? W zasadzie trudno taką sferę byłoby odróżnić od globalnego rynku usług edukacyjnych i produkcji wiedzy.

– Kapitalizm akademicki –

„Uniwersytet to nie firma”5 ani też fabryka. Kapitalizm nie wkracza bezpośrednio do świata akademickiego. Dobrze nam znane, masowe zjawisko „przemiału studentów” wiąże się raczej z takimi procesami jak próby maksymalizacji zysków z czesnego, drenaż dotacji państwowych obliczanych w oparciu o ilość studentów czy też coraz silniejsza obecność kapitału finansowego w szkołach wyższych i jednostkach badawczych. Najlepiej dostrzegalnym symptomem wspomnianej obecności kapitału są globalne rankingi (takie jak słynny ranking szanghajski, który od 2003 roku budzi wśród akademików wielkie emocje). Naukowcy marzą o publikowaniu w wysoko punktowanych czasopismach, a władze uniwersyteckie walczą o wyższe pozycje na listach. Wraz z pojawieniem się pierwszych rankingów uniwersyteckich w latach 80-tych XX wieku wielu ustawodawców, media i opinia publiczna uwierzyło, że istnieje obiektywna miara wartości publikacji naukowych. Miałaby ją stanowić liczba cytowań. Fakt, że co roku na najważniejszych listach – takich jak wspomniany ranking szanghajski – pojawiają się niemal te same, głównie amerykańskie uczelnie (oraz kilka brytyjskich), tylko unaocznia globalną hegemonię USA w obrębie nauki (s. 125). Podobnie wygląda sytuacja najczęściej cytowanych badaczy – przewaga USA w ratingu Highly Cited Researchers, nad zajmującą drugie miejsce Wielką Brytanią, jest ponad pięciokrotna (s. 131), reszta pozostaje daleko, daleko w tyle. Oczywiście same w sobie klasyfikacje te nie tworzą zysków dla uniwersytetów, jednak generują profity dla połączonego z rankingami kapitału. Przykładowo, są one miarą, która pozwala ustawić ceny i czerpać zyski z gwałtownie rozrastającego się rynku wydawniczego. Chodzi tu nie tylko o sprzedaż publikacji, ale przede wszystkim o dostęp do baz danych i sieci obiegu wiedzy. Nie da się dziś tworzyć nauki bez podłączenia do takich baz danych, tak jak nie da się dziś przeprowadzać nowatorskich eksperymentów chemicznych, bez bardzo kosztownej aparatury i personelu. Sam rynek wydawnictw naukowych jest zdominowany przez kilku wielkich graczy (Reed-Elsevier, Taylor & Francis, Wiley-Blackwell, Springer i Sage), którzy wspólnie tworzą oligopol (s. 163–174). Podobnie pozycjonowanie na listach ratingowych: pozwala ono na ustalenie wysokości czesnego i rozwój rynku na kredyty studenckie. Kapitalizm, czy to w formie nowej polityki rządowej czy prywatyzacji, czy też wprowadzania mechanizmów wolnorynkowych lub do nich zbliżonych (quasi-rynkowych) penetruje świat akademicki. Nie oznacza to jednak, że uniwersytety zamieniają się kapitalistyczne przedsiębiorstwa. Sprawa jest nieco bardziej skomplikowana. Do opisu tych złożonych relacji, w które wplatane są uczelnie i pracownicy akademiccy na całym świecie, autor używa Marksowskiego pojęcia subsumcji pod kapitał.

Proces subsumcji to proces podporządkowania pracy kapitałowi. W literaturze marksistowskiej parą pojęć opisującą fazy podporządkowania kapitałowi produkcji jest para „subsumcja formalna” i „subsumcja realna”. Ta pierwsza ma miejsce, gdy kapitałowi podporządkowane są przed- czy nie-kapitalistyczne formy pracy (niezorganizowane przez samego kapitalistę, jak np. wówczas, gdy kapitalista nabywa zboże wyprodukowane przez chłopów pańszczyźnianych). Druga natomiast, gdy same formy pracy są wynikiem działania kapitalisty, gdy tworzy on, a przede wszystkim organizuje w odpowiedni sposób (tak, aby wytwarzało zysk) miejsce pracy np. buduje fabrykę. Obok tych dwóch rodzajów Krystian Szadkowski wprowadza dodatkowo pojęcie subsumcji idealnej, czyli pseudo-podporządkowania. Występuje ono wówczas gdy, kapitalista wcale nie zamienia danej formy czy miejsca pracy w zakład kapitalistyczny, a zarazem działa ono „tak jakby” było zakładem kapitalistycznym. Jak pisze sam autor: „Mamy zatem do czynienia z czysto ideologiczną formą subsumcji, której podstawowym polem odniesienia są sfery dyskursu i społecznych wyobrażeń” (s. 197). Rozróżnienie form podporządkowania kapitałowi, czyli subsumcji, pozwala – zdaniem autora – na lepsze zrozumienie roli kapitału w przekształceniach szkolnictwa wyższego. W szczegółach skomplikowana, jednak prosta do uchwycenia i przekonująca teza, mówi że szkolnictwo wyższe nie jest broniącą się przed prywatyzacją częścią domeny publicznej. W rzeczywistości podlega ono specyficznej formie podporządkowania kapitałowi, jego logice. Zarówno od strony polityki państwowej, czyli zarządzania środkami, własnością oraz instytucjami publicznymi, jak i ze strony wpływu prywatnych korporacji mamy do czynienia z kompleksową strategią zarządzania. Zamiana uniwersytetów w fabryki czy przedsiębiorstwa z wielu powodów mijałaby się z celem. Szkoły wyższe, pomimo coraz większego dziś nacisku na konieczność sprawnego pozyskiwania funduszy oraz gwarancji zysków dla inwestorów, pełnią także wiele innych, nieekonomicznych funkcji. Jedną z ważniejszych jest produkcja i dystrybucja prestiżu (jak pokazują analizy Pierre’a Bourdieu, m.in. w napisanej z Jean-Claudem Passeronem Reprodukcji). Za prestiż oczywiście nic nie kupimy, o czym gorzko mogą przekonać się prekarni twórcy kultury zmuszeni nieraz pracować za mikro-porcje prestiżu. Jednak bez odpowiedniego poziomu jego zakumulowania nie możemy liczyć na otrzymanie wynagrodzenia za swoją „twórczą” pracę: czy to w polu sztuki czy szkolnictwa wyższego. Jednakże walka o prestiż wśród akademików nie przekłada się bezpośrednio na zyski ani dla nich, ani dla kapitalistów. Aby móc je czerpać trzeba przystosować szkolnictwo wyższe do celów, które są mu z gruntu obce, czyli do zysków czerpanych przez kapitał. To formatowanie autor nazywa właśnie idealną formą subsumcji pod kapitał (czy też hybrydyczną postacią, łączącą jej różne rodzaje subsumcji – s. 218) bądź odciąganiem od działalności akademickiej renty, przez właścicieli bądź inwestorów (nie mających nic wspólnego, poza funduszami, z instytucjami). Szkolnictwo wyższe nie zostaje zamienione w przedsiębiorstwo, ale zostaje przystosowane do obecnie istniejących form produkcji.

– Wspólnotowa produkcja wiedzy –

Ukazana w książce perspektywa badawcza, którą przedstawiłem tutaj jedynie szkicowo (ze względu na jej specjalistyczny charakter), pozwala sformułować bardzo wyraźne diagnozy. Umożliwia dostrzeżenie tych aspektów globalizacji i cyfryzacji szkolnictwa wyższego oraz wiedzy akademickiej, które nie sprowadzają się do walki pomiędzy tym, co publiczne i tym, co prywatne. Działalność uniwersytecka zostaje w niebezpośredni sposób podporządkowana logice obowiązującego dziś reżimu produkcji kapitalistycznej (w związku z czym mówi się o tzw. kapitalizmie kognitywnym), który nie jest tożsamy z logiką produkcji wiedzy i nie bierze jej sobie za cel. Czynione przez ostatnie dekady wysiłki dążą jednak do zrównania tych logik (ten właśnie proces ujmowany jest przez autora za pomocą pojęcia subsumcji pod kapitał). Fakt, że podporządkowanie takie jest możliwe nie oznacza jednak, że logiki te są ze sobą kompatybilne. Logice kapitalistycznej autor przeciwstawia, w części trzeciej, propozycję logiki dóbr wspólnych, opierając się m.in. na analizach dóbr wspólnych jako dóbr niekonkurencyjnych, tworzonych przez kooperację i niewyczerpywalnych (a wręcz pomnażanych przez użycie).

To właśnie z logiką formowania się produkcji opartej na dobrach wspólnych sprzeczna jest narzucona na nią czy podłączona do niej logika kapitału. Trzeba postawić ważne pytanie o znaczenie tego stwierdzenia. Nie oznacza ono, że produkcja wiedzy stała się jakąś sferą autonomiczną w której wszystko robi się samo i za półdarmo. Oznacza to jednak, że chociaż logiki te są do pewnego stopnia kompatybilne ze sobą, to jest to związek o szkodliwym dla nauki charakterze.

Cały problem zostaje podsumowany przez autora w ostatnim rozdziale. Rozróżnia on tam sprzeczności pozorne, czyli takie relacje sił, w których gra toczy się jedynie o uzgodnienie przeciwstawnych członów sprzeczności (np. między tym, co publiczne i prywatne) oraz sprzeczności realne, które są wyrazem rzeczywistego konfliktu między logiką kapitału i logiką dobra wspólnego (s. 265–275). O ile samo rozróżnienie wydaje się istotnym wkładem autora, wskazującym gdzie rozwiązań szukać i na co nie warto tracić czasu, o tyle sama przedstawiona w książce teoria dobra wspólnego budzi we mnie wiele wątpliwości. Nieliczne podane przykłady empiryczne i brak realnej teorii niekapitalistycznej dystrybucji wartości sprawia, że teoria dóbr wspólnych jawi się jako alterglobalistyczny sentymentalizm, w którym niezależne kooperatywy, osiągające mimo niewielkich nakładów nieraz zdumiewające efekty, wywalczą alternatywną przyszłość samą swoja efemeryczną obecnością. (Niestety w tym miejscu książka Szadkowskiego podobna jest tej, którą napisał autor przedmowy, czyli Jan Sowa. Jego, skądinąd naprawdę wartościowa, Inna Rzeczpospolita jest możliwa została nieco przesadnie, ale zasadniczo słusznie, skrytykowana przez Marcina Zaroda w numerze 1(5)/2015 „Praktyki Teoretycznej” właśnie za braki materiału empirycznego i wyciąganie zbyt pochopnych wniosków). Uderzający jest „empiryczny niedowład” części trzeciej poświęconej właśnie teorii dóbr wspólnych, szczególnie po lekturze dwóch wcześniejszych, doskonalone udokumentowanych części. Co więcej brak konkretnego wskazania czym dobra wspólne mogą realnie być jest tym bardziej niepokojący w świetle fiaska i kompletnej korupcji modelu tzw. nowej ekonomii6, która po tragicznym upadku w ostatnich dekadach powraca dziś, jako farsa. Teoria przedstawiająca agresywny kapitalizm jako noszące znamiona dobra wspólnego projekty ekonomiczne, posługująca się nie tylko skorumpowaną retoryką ale i przechwyconymi zasobami oraz pomysłami podłączonymi do kapitalistycznych obiegów wartości.

Książka, jako całość jest z pewnością obowiązkową pozycją dla każdej czytelniczki pragnącej zorientować się w niezwykle złożonej problematyce kształtu współczesnego globalnego uniwersytetu. Możemy sięgnąć także do poszczególnych jej części jako dobrych opracowań pewnych określonych problemów. Przyjęta przez Szadkowskiego perspektywa, zgodnie z którą dynamika rozwoju globalnego systemu produkcji wiedzy, „globalnego uniwersytetu” jest możliwa do wyjaśnienia jako antagonizm między produkcją opartą o dobra wspólne, a kapitałem, który jest formą panowania nad nimi, jest ciekawą kontrpropozycją dla liberalnych ujęć problematyki szkolnictwa wyższego.

  1. http://www.prnewswire.com/news-releases/global-higher-education-market-2016-2020—market-breakdown-by-institutional-learning–self-paced-learning-300230310.html [dostęp 23.03.2016]
  2. Wszystkie numery stron, podane w nawiasach okrągłych, odsyłają do: K. Szadkowski, Uniwersytet jako dobro wspólne. Podstawy krytycznych badań nad szkolnictwem wyższym, Warszawa 2015.
  3. Często w literaturze marksistowskiej używa się metafory „grodzenia” w odniesieniu do procesów podporządkowania jakiś dóbr kapitałowi. Metafora ta odwołuje się przede wszystkim do procesu grodzenia ziemi jako metodzie koncentracji ziemi oraz walki z wiejską wspólnotą w Anglii jako części procesu formowania się kapitału. Proces ten rozpoczął się w średniowieczu, a skończył w XIX wieku.
  4. Krzysztof Czarnecki w swoim artykule Nowe Zarządzanie Publiczne a reforma szkolnictwa wyższego w Polsce wyróżnia cechy charakterystyczne tego modelu zarządzania: a) wprowadzenie dyskursu „nowej ekonomii instytucjonalnej” opartej na ideach konkurencyjności, wyboru użytkownika i motywacji bodźcami b) wprowadzenie menadżeryzmu i kultury biznesowej c) wertykalne sterowanie sektorem i osłabienie zarządzania kolegialnego d) koncentracja środków finansowych w najlepszych ośrodkach badawczych i akademickich. 
  5. Hasło ruchu studenckiego powstałego na Uniwersytecie Warszawskim „Uniwersytet Zaangażowany”.
  6. Por. artykuł Mikołaja Ratajczaka przedstawiający w przystępny sposób czym jest „kapitalizm kognitywny” w numerze 1(5)/2015 „Praktyki Teoretycznej”. Omawia on w nim między innymi temat włączenia tej teorii i aktywności ekonomiczno-społecznej z nią związanej „w tryby” kapitalizmu.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *