Formuła relacji w Człowieku bez właściwości: Ulrich a Moosbrugger

Związek zależności pomiędzy tytułowym bohaterem Kopisty Bartleby’ego Melville’a oraz adwokatem, w którego biurze pracuje Bartleby, wymyka się zwyczajowej typologii. Oparta na formule „Wolałbym nie” („I prefer not to”) relacja intensyfikuje się w miarę, jak narasta pragnienie oddziaływania pracodawcy na pracownika. Przebiega niejako poza językiem: nie ma w niej miejsca ani na otwarte spotkanie, ani na dialog. Jest za to głęboka chęć penetracji świata drugiego, identyfikacji, która ma, według Deleuze’a, opierać się na psychozie, i która zakłada nie tyle podobieństwo co „absolutne przyleganie”1. To właśnie Deleuze, w swoim eseju Barteleby albo formuła, podjął się analizy tej relacji, eksponując w pierwszej kolejności metodę, którą posługuje się milczący skryba. Nawiązując do uwypuklonych przez niego zależności bezpośrednio wynikających z koncepcji formuły, chciałabym prześledzić, w jaki sposób przebiega inna porównywalna moim zdaniem do opisanej wyżej zależność kształtująca się w dziele Roberta Musila, Człowiek bez właściwości.
Czterotomowe, niedokończone dzieło Roberta Musila, którego pierwszy tom2 ukazał się w roku 1930, oscyluje wokół figury politycznie neutralnego człowieka potencjalnego, matematyka Ulricha, który zostaje zaangażowany w działalność Akcji Równoległej. Przedsięwzięcie to ma na celu wypromowanie wielkiego jubileuszu Cekanii (Austrii), siedemdziesiątej rocznicy wstąpienia na tron cesarza Franciszka Józefa, konkurencyjnego w swoim założeniu dla obchodów uroczystości niemieckich, związanych z trzydziestoleciem panowania Wilhelma II. Prace Akcji Równoległej oscylują wokół enigmatycznej „wielkiej idei”, która ma uwznioślić projekt, ale której nikt nie jest w stanie bliżej sformułować. Akcja Równoległa staje się tym samym tłem dla przedstawienia spektrum ludzkich postaw, mętnych i niejasnych w swoich motywacjach (chociaż o nieskończonym, jak w przypadku protagonisty, potencjale), ponieważ nie znajdują one twardego oparcia w samej naturze człowieka. Siłą rzeczy niejasne pozostają również granice pomiędzy dobrem i złem, moralnością a jej brakiem, poczytalnością a niepoczytalnością, słowem stosunek między ciałem a duszą, do którego oceny nikt nie czuje się kompetentny: „My, lekarze, nie jesteśmy kompetentni, bo wina, poczytalność itd., nie są pojęciami medycznymi, sędziowie również nie, bo bez znajomości najważniejszych stosunków między ciałem a duszą także nie da się o takich sprawach orzekać” (Musil IV: 320–321)3.
– Relacje ludzi bez właściwości –
Ulrich jest więc tytułowym człowiekiem bez właściwości, to znaczy trzydziestoletnim, dobrze sytuowanym mężczyzną, zdolnym i wykształconym, przed którym rozpościera się gąszcz dróg i możliwości, z których niestety żadna nie okazuje się dość wyraźna, aby móc z całą świadomością nią podążyć. Wydawać by się mogło, że kiedy mowa o Ulrichu-człowieku bez właściwości, przedmiotem dociekań powinna być w pierwszej kolejności więź łącząca go z jego siostrą Agatą. Istotnie relacja Ulricha i Agaty dominuje dzieło zarówno za sprawą intensywności wytwarzającego się pragnienia przylegania, jak i poprzez swój androgyniczny, sięgający daleko poza incest wymiar. W przypadku tej pary Inny (czy też Inna) jest nam tak bliski, że nie może być nikim innym, niż moim krewnym, krwią z mojej krwi. Relacja krwi jest z kolei podstawą dla wprowadzenia zakazu (podobną rolę może odrywać tożsamość płci), a wypływające stąd napięcia niwelują nawiązanie kontaktu opartego na otwartości. Musil wykazuje, że bezpośredni kontakt nie powinien mieć miejsca: dowodem będzie destrukcyjny charakter zawiązanej w końcu, w pełnym tego słowa wymiarze, więzi. Inny w żadnym wypadku nie powinien był stać się tym samym. Wzajemne stawanie się Ulricha i Agaty obnaża się jako destrukcyjne już poprzez jego przeniesienie na płaszczyznę materialną. Mozolnie budowany przez nich dialog zostanie zredukowany do powierzchni ciała. Ich dążenie do bezkompromisowego przylegania, zupełnie obce etycznej fenomenologii Levinasa, zniweluje cierpliwą obserwację i szansę na wzajemne, niepozbawione szacunku dla inności poznanie. I chociaż inność, podążając za Levinasem, manifestuje się właśnie za pośrednictwem tego fragmentu naszego ciała, jakim jest twarz, to sam jej ogląd musi egzekwować oddalenie. Zbliżenie tych dwoje wyklucza zatem rzeczywisty progres relacji, a zamiast tego niesie ryzyko nieskończonego odurzania się, czy też oślepiania wzajemnym blaskiem, a w końcu odejścia od podejmowania dalszych bezskutecznych prób wzajemnego poznania. W końcu sama figura człowieka bez właściwości, w perspektywie skonkretyzowania się w relacji (za sprawą obrania jednej, ryzykownej, ale na pewnym etapie arbitralnej drogi) staje się paradoksalnie jeszcze bardziej zawoalowana i mglista. Możemy zatem wysnuć wniosek, że dla Musila tożsame – mowa tutaj nie o relacji ja (tożsamego) z Innym, ale z samym jego powieleniem – nie powinno być obiektem dociekań ani tajemnicą, do której zgłębienia dążymy, ale wynikać bezpośrednio z naszej natury.
Związek łączący Bartleby’ego z adwokatem zasługuje moim zdaniem na porównanie ze zdecydowanie bardziej subtelną, daleką od złamania najbardziej pierwotnego z zakazów, zawiązującą się w powieści Człowiek bez właściwości zależnością: Ulricha i seksualnego mordercy Moosbruggera. O tyle subtelną, że Moosbrugger nie zdaje sobie sprawy z istnienia swojego sprzymierzeńca, a ich wspólne stawanie przebiega poza bezpośrednim kontaktem. Wystarczy sobie jednak uświadomić symboliczny wymiar obu figur, aby zdać sobie sprawę z zachodzącego oddziaływania. Ulrich jest absolutnym stadium wielu ludzi bez właściwości – doskonałym przedstawicielem swojej epoki. I w tym sensie Moosbrugger musiał na swojej drodze zetknąć się z wieloma bardziej lub mniej doskonałymi Ulrichami, a każda z tych postaci musiała sobie na swój sposób poradzić z przytłaczającym istnieniem Moosbruggera. Jako reprezentant społeczeństwa i urzędnik, Ulrich jest także przedstawicielem prawa, które Moosbrugger swoim istnieniem podważa. Społeczeństwo opiera się Moosbruggerowi, który wydaje się podejmować próby złamania jego struktury. Moosbrugger obiera przy tym różne strategie, sprowadzające się do dwóch podstawowych postaw: szaleńca i poczytalnego4. Przede wszystkim jednak pragnie wymknąć się klasyfikacji:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]
[…] do nikogo nie żywił tak intensywnej nienawiści, jak do psychiatrów, którym się zdawało, że można jego bardzo skomplikowaną osobowość zbyć kilku obcymi terminami, jak gdyby było to dla nich czymś całkiem powszednim (Musil I: 100).
Moosbrugger zdaje sobie sprawę, że wydarzyło się coś poza porządkiem i ogólnie przyjętą normą. Czy narrator mówi tutaj o samej wyjątkowości postaci Moosbruggera (o tym, za jakiego rodzaju postać chce uchodzić), czy może już sam akt zbrodni miałby być czymś niemożliwym do sklasyfikowania, prowokacją, a nawet próbą podania w wątpliwość społecznej machiny? W momencie zbrodni, kiedy „nie dostrzegł niczego, przeciwko czemu mógłby skierować swoją olbrzymią siłę”, „zaczął odczuwać strach przed tym niesamowitym, co się jeszcze nie stało” (Musil I: 102). A więc jeszcze przed samym aktem doświadczył owego „niesamowitego”. Tym samym nie rozumie, w jaki sposób ktoś mógłby to sprowadzić do powszedniości. Podczas kiedy bierny opór Bartleby’ego wzbudza szaleństwo społeczeństwa5, szaleństwo Moosbruggera nie jest w stanie wywołać społecznego wstrząsu. Moosbrugger zdaje sobie z tego sprawę. Wie, że budzi zainteresowanie, że jest sensacją chwili. Ale wszystko zamyka się w ironicznych zdaniach, tak jak te, które wypowiadają wieczorem mężowie do swoich żon: „co byś teraz zrobiła, gdybym był takim Moosbruggerem?” (Musil I: 95). Efekt, który pragnie osiągnąć, wymyka mu się. Mamy zatem do czynienia z relacją przebiegającą na granicy społecznego ładu, a także, jak to dokładniej zobaczymy w kolejnych akapitach, poza symbolicznym, możliwym do wyrażenia porządkiem języka.
– Między szyderstwem a ciszą –
Kontakt z instancjami prawa budzi kategoryczny sprzeciw Moosbruggera, który przybiera względem nich konsekwentną postawę. Moosbrugger robi coś, czego nigdy w kontakcie z pojedynczymi przedstawicielami społeczeństwa, a już na pewno nie ze swoimi ofiarami, nie robił: próbuje wejść w dialog, aby w ich oczach zaistnieć. W szpitalu psychiatrycznym największy podziw budzi w nim doktor Pfeiffer, który jasno deklaruje „osobiście pragnę być dobry nie w sensie moich prywatnych uczuć, ale w sensie uczuć społeczeństwa” (Musil IV: 3225). Na idei prawa projektuje zatem Moosbrugger swojego drugiego, przez którego pragnie zostać zaakceptowany. Stawiając się na równi z nim, nadaje sobie i swoim działaniom wymiar idei. Prawo jawi mu się dwojako: z jednej strony jako struktura podtrzymująca społeczną machinę, z drugiej jako coś, co nadaje (a przynajmniej nadać może) kształt, za sprawą skazania bądź uniewinnienia, jego indywidualnemu istnieniu. Sama idea prawa pozostaje dla niego nieuchwytna. Nie tylko zresztą dla niego, jeśli przyjrzeć się oświadczeniu Pfeiffera:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]mimo całej pompatyczności naszego sądownictwa i jurysprudencji, mimo wszelkiego rozszczepiania włosa na czworo, mimo naszych peruk z takich właśnie rozszczepionych włosów wszystko w końcu sprowadza się do tego, że sędzia powiada: «Ja bym tego nie zrobił», a my, psychiatrzy, dodajemy: «Nasi umysłowo chorzy również by się tak nie zachowali» (Musil IV: 321).
A mimo to, wiedząc, że pojęcia, którymi społeczeństwo może w tych kwestiach dysponować „nie są jeszcze dostatecznie jasne (Musil IV: 321)”, Moosbrugger właśnie z Prawem chce nawiązać więź, oczekując niemal, że jego sformalizowany drugi stanie w jego obronie. I chociaż dostęp do wielkiej idei prawa, na którą chciałby wpłynąć, pozostaje zamknięty, Moosbrugger nieudolnie, nie mając pojęcia jak, próbuje na nie oddziaływać.
Na nieszczęście dla niego może w tym wszystkim mieć do czynienia tylko z jednostkami, pojedynczymi przedstawicielami społecznego konstruktu. Tak samo dzieje się w momencie zbrodni, kiedy wbrew sobie musi skonfrontować się z próbującą nawiązać z nim dialog przeciętną owego społeczeństwa przedstawicielką:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]I tam przy żelaznym moście zaczepiła go owa dziewczyna. Była jak te, które sprzedają się mężczyznom na błoniach, bezrobotna służąca, która uciekła z posady […]. Moosbrugger odtrącił ją i przyspieszył kroku, ale ona skamlała, aby wziął ją ze sobą do domu. Moosbrugger szedł jednak prosto przed siebie, skręcił na rogu i w końcu kluczył bezradnie w różne strony. Stawiał wielkie kroki, a ona dreptała u jego boku. Przystanął, i ona też przystanęła, jak cień. Tak, jak gdyby ciągnął ją za sobą. Uczynił jeszcze jedną, ostatnią próbę, odwrócił się i splunął jej w twarz. Ale i to nie poskutkowało (Musil I: 101).
Snujący się po nocy Moosbrugger czuje się prześladowany. Nie może spokojnie pogrążyć się w swojej nicości. „Mam tylko jednego powiernika”, mówi Kierkegaard, „to cisza nocy. A dlaczego cisza nocy jest moim powiernikiem? Bo milczy”6. Moosbrugger pragnie milczenia. Nie odtrąca kobiety słowem, a jedynie gestem. Mowa jest dla niego problematyczna, język osacza go, Moosbrugger opłakuje „swoje wychowanie, które nie nauczyło go należytego formułowania własnych doświadczeń” (Musil I: 342). Jednocześnie lęk budzi w nim nieusuwalna obecność kobiety. Podejrzewa, że kryje się za nią mężczyzna („A w ogóle czy ona sama nie wydała mu się przebranym mężczyzną?” (Musi I: 101)), który czeka tylko na odpowiedni moment, żeby go wyśmiać. Moosbrugger boi się słownego ataku: boi się szyderstwa.
Dlaczego kobieta budzi jego lęk? Być może dlatego, że reprezentuje tutaj tylko zmaterializowaną, najbardziej odpychającą i niemożliwą do uniknięcia społeczną energię, coś, czego Moosbrugger nie potrafi wyjaśnić, co jednak tłumaczy, dlaczego za wszelką cenę unika konfrontacji. Nawet jeśli Moosbrugger pragnie spokoju (w ostateczności śmierci), to nie jest w jego możności wieczne unikanie kontaktu ze strukturą społeczną, tak, jak nie jest możliwe, by wiecznie unikał kobiet. One „przyczepiają się”, obłapiają go swoimi mackami, a on w panice się broni.
– Zbrodnia bez właściwości –
W nieuniknionej konfrontacji z prawem obnaża się złożoność postaci Moosbruggera, jego ambicja oraz „bierna duma człowieka, który był często więziony”, która nie pozwala mu bać się śmierci (Musil I: 299). Kiedy Moosbrugger trafia do więzienia (a więc do samego wnętrza systemu, którego wcześniej żadną miarą nie mógł przyswoić, zrozumieć ani z którym nie potrafił współgrać), uspokaja się, a nawet w pewien sposób staje się szczęśliwy. Cieszy się myślą, że to wrogie państwo w końcu się nim zajmuje: „Moosbrugger rozkoszował się tą troską, aczkolwiek surową, jak dziecko, któremu udało się zmusić matkę, aby choć z gniewem, jednak się nim zajęła” (Musil I: 335). Ten seksualny morderca jest więc społecznym odrzuconym, niekochanym bękartem, który odnajduje ukojenie dopiero wróciwszy na łono tej, która go odepchnęła – macierzy państwa. Więzienie to „jedyne miejsce odpowiednie dla sprawiedliwego człowieka” – te słowa Thoreau cytuje Deleuze komentując los, jaki spotkał Bartleby’ego7. Stan zawieszenia, w którym Moosbrugger trwa poza więzieniem, doprowadza go do obłędu. Wolność w społeczeństwie nie daje ubogiemu cieśli punktu oparcia dla egzystencji. Dopiero w więzieniu osiąga rzeczywisty stan zerowy: dopiero tutaj zostaje potraktowany jak obywatel, z którym trzeba się odpowiednio – nieważne, czy dobrze czy źle – obejść. Tutaj materializuje się jego istnienie, znika lęk, a uwydatnia się ambicja oraz satysfakcja z bycia dostrzeżonym, z zaistnienia w oczach innych. Dlatego Moosbrugger chełpi się tym i zależy mu na zaimponowaniu. Nie znosi szyderstwa i śmiechu, chce być traktowany na serio. Jest nośnikiem idei, której jednostki nie są w stanie zrozumieć; ponieważ ma do czynienia zawsze z człowiekiem, zrozumiany zostać nie może.
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Czuł, jak czują ludzie prości, że należałoby ludziom wykształconym poobcinać języki. […] Wpatrywał się w twarz lekarza […], w jakby wyschniętą od wewnątrz twarz kapelana oraz w surowo-pogodną, biurokratyczną twarz naczelnika. Dostrzegał, że każda z nich patrzy na niego inaczej, i czuł, że we wszystkich tych twarzach jest coś dlań niedostępnego, a im wspólnego, co przez całe życie było mu wrogie (Musil I: 334).
Poczucie obcości w kontakcie z jednostką budzi w nim chęć unicestwienia jej. Moosbrugger plasuje się ponad jednostkami, w szeregu idei. Wydaje się więc że, podobnie jak Bartleby, jest on niezrozumiałym bytem naturalnym, pozycjonującym się zawsze w opozycji do ustanowionego porządku (w tym wypadku do porządku dominujących jednostek). Być może i tutaj sprawdziłaby się formuła „wolałbym nie”, być może uchroniłaby go na jakiś czas przed destrukcyjną energią. Podobnie, jak Bartleby, Moosbrugger nie posiada preferencji, jest bytem obojętnym. Pragnie jedynie być poza. Wobec braku magicznej formuły jego działania pozostają chaotyczne. Potrafi np. zrozumieć, kiedy komisarz policji prosi go, żeby „nie pozbawiał go sukcesu” (Musil I: 300). Wszystko, czego się dopuszcza, nawet to, co odczuwa, dzieje się nie tyle bezwiednie, co na oślep, w poszukiwaniu relacji bezpośredniej, nie podszytej ironią czy drwiną, poza językiem. „[G]dyby ludzkość jako całość mogła śnić, musiałby z tego wyłonić się Moosbrugger” (Musil I: 106) – konstatuje Ulrich, jednak sen ludzkości musi się indywidualizować.
Relacja, która ustanawia się pomiędzy Ulrichem a Moosbruggerem, ma charakter o tyle absurdalny co jednostronny. Moosbrugger jest przedmiotem fascynacji Ulricha jeszcze na długo przed pojawieniem się w powieści Agaty. Spragniony powszechnej uwagi Moosbrugger nawet sobie nie wyobraża, jak głęboko we wnętrzu Ulricha udało mu się zamieszkać. Momentem rozmyślań o Moosbruggerze jest np. moment poprzedzający zerwanie z kochanką, kiedy w głowie człowieka bez właściwości pojawiają się głosy:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Podziw Ulricha wzbudzało szczególnie to, że Moosbrugger bronił się widocznie według ledwie dostrzegalnego ale z góry ułożonego planu. […] Jeśli go dobrze zrozumiano, żądał nawet, aby popełnione przez niego przestępstwo uznano za przestępstwo polityczne, i wywierał niekiedy wrażenie, że walczy nie o siebie, ale o takie, a nie o inne ujęcie sprawy z jurystycznego punktu widzenia. Natomiast taktyka stosowana przez sędziego była zwykła, polegająca na doszukiwaniu się we wszystkim niezdarnie chytrych wysiłków mordercy, aby uwolnić się od odpowiedzialności (Musil I: 103-104).
Widać tutaj kontrast pomiędzy strategiami oddziaływania Moosbruggera, a przeciętnymi działaniami państwowego urzędnika (sędziego). Widać też jednak wyraźny brak konsekwencji działań obłąkanego. A więc dlaczego Ulrich nie jest w stanie uwolnić się spod jego wpływu, skąd tak silne oddziaływanie? Dlaczego jest w stanie położyć dla niego na szali swoją pozycję i dalsze polityczne powodzenie, kiedy w czasie pierwszej wizyty u hrabiego Stallburga spontanicznie, niemal bez udziału świadomości, objawia chęć ocalenia tej dziwnej istoty i prosi hrabiego o wstawiennictwo (Musil I: 115)?
– Moosbrugger jako nośnik idei –
Warto zwrócić uwagę na walkę Moosbruggera o „inne ujęcie sprawy”: Moosbrugger nie potrafi wyrażać siebie, dlatego wydaje się kluczyć wokół pewnego centralnego punktu, szukając do niego dojścia na różne sposoby. Niczym podmiot lacanowski, jest uwięziony w obcej mowie, posługuje się nie swoim a obcym językiem, który wzmaga jego poczucie bezsilności. Próbuje powiedzieć i nazwać, ale każde jego słowo wydaje się być eksperymentem i krokiem w tył, a nie zbliżaniem się do sensu.
Język jest pierwszą przestrzenią zawiązania się relacji Moosbruggera ze światem, prawem, jednostką. O tyle, o ile Bartleby zamyka swoje językowe istnienie w jednej, porównywalnej do milczenia czy do muzyki8 formule, o tyle Moosbrugger zupełnie nie potrafi posługiwać się językiem. Bartleby znalazł i zindywidualizował zaklęcie, które chroni go przed kontaktem i istnieniem, a być może zapewnia istnienie rzeczywiste. Moosbrugger zdaje się swojej formuły nieustannie szukać. Nauczył się kilku sztuczek, które sprawiają, że w oczach niektórych uchodzi za inteligentnego. Mimo to w krytycznych momentach gubi się, przeczy sam sobie. W oczywisty sposób, z czego sam zainteresowany zdaje sobie sprawę, brak umiejętności wysławiania się wiąże się z brakiem wykształcenia. Przez to Moosbrugger cierpi i naraża się na szyderstwa. Nie potrafi domagać się swoich praw, ponieważ nie potrafi ich sprecyzować. Jednak jako byt obojętny, Moosbrugger nie potrzebuje władać językiem po to, aby wyrazić pragnienia, których nie posiada, tym bardziej po to, aby tłumaczyć się ze swoich działań. Pozostaje jedynie pragnienie oddziaływania, zmuszenie innych do odczucia swojego indywidualnego istnienia. Język jest narzędziem, które powinno mu to umożliwić. Miałoby to miejsce, gdyby Moosbruggerowi chodziło wyłącznie o jego indywidualność, o pojedyncze zaistnienie. Do tego też doszedłby obierając którąkolwiek z zarysowanych dróg.
Czym jest więc „inne ujęcie sprawy”? Uchwyceniem sedna, bezpośrednim jego dotknięciem. Tym sposobem Moosbrugger może stać się dla nas nośnikiem idei, wielkiej i nieuchwytnej, podobnej do tej poszukiwanej przez Akcję Równoległą. W swoich okresach milczenia, kiedy to rzeczywiście słyszał „głosy”, „Moosbrugger myślał lepiej od innych, gdyż zarówno na zewnątrz jak i wewnątrz. Coś myślało w nim wbrew jego woli. Mawiał, że się te myśli dla niego robi” (Musil I: 340). Milczenie zakreśla przestrzeń absolutu. Język, mówił Kierkegard, „zawiera refleksję i z tego powodu nie może wyrazić bezpośredniości”9. Język nie może być narzędziem Moosbruggera. Jego wielka myśl pozostaje dla języka nieuchwytna. To poniekąd tłumaczy także, dlaczego społeczeństwo chce się z nim rozprawić po linii najmniejszego oporu, stosując nieadekwatne środki prawno-psychologiczne czy ironię: Moosbrugger przeszywa je swoim istnieniem, a jednocześnie nie daje mu się uchwycić. Przeszywa jego egzystencję jak ostry dźwięk, słyszalny jednak dla tych, którzy godzą się go usłyszeć, tak jak to się dzieje w przypadku Ulricha.
– „Ten morderca jest muzykalny!” –
Predyspozycja nośnika idei wiąże się ściśle z predyspozycją do muzyki. „Muzykalność” Moosbruggera zauważa w rozmowie z Ulrichem Klarysa („Trzeba dla Moosbruggera koniecznie coś zrobić. Ten morderca jest muzykalny!” (Musil I: 301)), chociaż żadne z nich nie jest w stanie wytłumaczyć, co by to właściwie miało znaczyć. Tymczasem, jak wykazuje Kierkegaard w Albo-albo, „[n]ajabstrakcyjniejszą ideą, jaka daje się pomyśleć, jest genialność zmysłowa. Jakie medium może ją przedstawić? Jedynie i wyłącznie muzyka”10. Nie ma tu miejsca na język, który daje tylko pośrednie formy wyrazu, zupełnie nie satysfakcjonujące Moosbruggera. Genialność zmysłowa byłaby z kolei, zgodnie z myślą filozofa, bezpośrednim odczuwaniem, zanim jeszcze zdąży zmaterializować się w pragnienie czy pożądanie. W pewnym sensie więc także stanem zawieszenia pomiędzy czymś zupełnie niewyrażalnym a tym, co zostaje wyrażone jeśli nie nieudolnie, to jednowymiarowo.
„Chociaż słońce tu nie dochodzi, przenikają tu dźwięki”11, mówi Kierkegaard, a muzyka (dźwięk), jest tym, co wszędzie dociera. Ulrich z kolei słyszy ją i przyjmuje: tak jak adwokat dla Bartleby’ego, jest „widzącym”12. Kiedy Moosbrugger nawiedza go w postaci „głosów”, jak we wspomnianym wyżej momencie rozstania z kochanką, kiedy snuje wizję podglądania jednej z rozpraw sądowych Moosbruggera, Ulrich zupełnie nie ma pojęcia, czy w rozprawie uczestniczył, czy czytał o niej tylko w gazecie, czy może rozprawa w ogóle nie miała miejsca, a została tylko przez niego wyobrażona. To istnienie Moosbruggera w świadomości Ulricha na granicy snu i jawy nadaje Mosbruggerowi ponadmaterialnego wymiaru. Według Kierkegaarda muzyka neguje indywidualizację: „ponieważ jest o wiele bardziej abstrakcyjna niż język, nie wypowiada tego, co poszczególne, lecz to, co ogólne, w całej jego ogólności, ale wypowiada tę ogólność nie w abstrakcjach refleksji, lecz w konkretnej bezpośredniości”13. Przede wszystkim też dominuje tego, który staje się jego nośnikiem, przekształcając jego egzystencję: tak, jak Kierkegaard próbuje uchwycić Don Juana Mozarta w terminologię sił i energii życiowej („Taka jest jego idealność, taką się bez przeszkód mogę cieszyć, ponieważ muzyka nie przedstawia mi go jako osobę czy jednostkę, lecz jako siłę”14; „W Don Juanie zaś ton zasadniczy jest zasadniczą siłą całej opery, a siłą tą jest Don Juan. Don Juan z kolei, będąc w istocie swej życiem, nie charakterem, jest czymś absolutnie muzycznym”15). Oczywiście Moosbrugger w żadnym stopniu nie uosabia energii życiowej, ale wręcz przeciwnie, destrukcyjną energię śmierci. Podobnie jednak jak w przypadku Don Juana (życie Don Juana jest „całą potęgą zmysłów zrodzoną w lęku”16), jego siłę generuje lęk. Z kolei Deleuze i Guattari wykazują, że muzyka jest tym, co pozwala zarysować indywidualne terytorium i jednocześnie uchronić wielkie siły przed wchłonięciem: „Składowe głosowe i dźwiękowe mają tutaj zasadnicze znaczenie. Dziecko nuci pod nosem, by zebrać siły do wymaganej od niego pracy w szkole. Gospodyni domowa podśpiewuje sobie bądź włącza radio, zaprzęgając w swej pracy wszelkie siły do walki z chaosem”17. Muzyka wytwarza bezpieczną przestrzeń dla tego, kto się ku niej zwraca. W Moosbruggerze tkwi jedynie jej potencjalność, a siła, nad którą miałby zapanować, okazuje się go przerastać. Ulrich okazuje się niezbędny, aby te cechy w ogóle zostały dostrzeżone.
– Dusza bez właściwości (zakończenie) –
Pozbawiony właściwości Ulrich zdoła w końcu oderwać się od Moosbruggera, na kształt zresztą wszelkich innych zawiązywanych przez niego relacji. Moment, w którym była kochanka Ulricha, Bonadea, próbuje wrócić do łask sekretarza Akcji Równoległej właśnie za sprawą okazania zainteresowania mordercy, jest właściwie już wyzuty z wcześniejszych żarliwych uczuć i przemyśleń, które zastępuje zimna kalkulacja matematyka: „A teraz chcę ci wytłumaczyć – zwraca się Ulrich do Bonadei – dlaczego można żywić dla Moosbruggera najróżniejsze uczucia, ale mimo to nie da się nic dla niego zrobić. W gruncie rzeczy bowiem wszystkie takie przypadki są podobne do wystającego końca nitki i kiedy się za nią pociągnie, cała tkanina ładu społecznego się pruje” (Musil I: 374). Ten właśnie wystający koniec nitki, pięta achillesowa systemu, okazuje się kluczowy dla zrozumienia, jak bardzo kruchy jest obowiązujący porządek. Dlatego rozsądnym społecznym przedstawicielom nie pozostaje nic innego, jak owego końca nitki ignorowanie. Sam Ulrich na krótko przed spotkaniem z Bonadeą w pewien sposób podświadomie zdał sobie sprawę, jak niebezpieczne mogło się okazać poddawanie się wpływom postaci mordercy:
[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Ulrich szedł powoli w jej [alei] kierunku. I wtedy unosząca się pomiędzy koronami drzew ciemność przypomniała mu nagle w fantastyczny sposób olbrzymią postać Moosbruggera, a nagie drzewa wydały mu się dziwnie cielesne, odrażające i śliskie jak robaki, choć mimo to chciało się je objąć i z twarzą zalaną drzwiami paść przed nimi na kolana. Ale Ulrich tego nie uczynił. Sentymentalizm takiego odruchu odepchnął go w tym samym momencie, w którym go odczuł (Musil I: 366).
Kilka linijek dalej narrator sugeruje nam także, że Ulrich, zresztą w piżamie, przechodniom mógł wydać się obłąkany i dlatego z obranej drogi w końcu zawrócił. Co znaczy, że udało mu się odzyskać zdrowy rozsądek i uwolnić spod dziwnego wpływu; co może także oznaczać, że sam Ulrich przeląkł się niepewnego stanu szaleństwa i postawił na przetarte, chociaż niezmiennie kompromisowe ścieżki. Od tego momentu Moosbrugger rozmywa się stopniowo w świadomości Ulricha, który zdołał dokonać na nim procesu klasyfikacji i zamknąć w pewne społeczne, chociaż dla Moosbruggera z całą pewnością krzywdzące, wzorce. Mimo to postaci Ulricha i Moosbruggera pozostają ze sobą ściśle sprzęgnięte: Ulrich nie tylko pozwolił się uwieść, ale także odnalazł głębię bytu naturalnego postaci Moosbruggera. To on jako pierwszy umożliwił Moosbruggerowi bezpośrednie zaistnienie, tak jak Bartleby’emu zapewnił je przełożony. W obu przypadkach drugi-przedstawiciel określonej struktury okazał się niezbędny, aby mogło wytworzyć się oddziaływanie na całość społecznego konstruktu. „Co pozostaje z duszy, gdy traci ona wszystkie właściwości, co chroni ją przed roztopieniem się w tyglu całości?”, pyta Deleuze w swoim eseju o Bartlebym i zaraz znajduje odpowiedź: „Tym, co pozostaje, jest właśnie jej oryginalność, dźwięk, który każda dusza wydaje, niczym refren na krańcach mowy”18. Kierkegaard z kolei stwierdza: „tam, gdzie kończy się mowa, zaczyna się muzyka”19. Jeśli Moosbrugger rzeczywiście próbuje, rezygnując z języka, ale za to oscylując na „krańcach mowy”, przekazać pewną ideę, to jedynie Ulrich bezpośrednio jej doświadcza, dostrzegając – chociaż tylko przez chwilę – w Moosbruggerze postać więcej niż niezwykłą, używając terminologii Gilles’a Deleuze’a: oryginała20.
źródło grafiki użytej w nagłówku: https://upload.wikimedia.org/wikipedia/commons/1/1d/Bic%C3%AAtre_au_XVIIIe_si%C3%A8cle.jpg
- G. Deleuze, „Barteleby albo formuła”, w: H. Melville, Kopista Barteleby. Historia z Wallstreet, tłum. A. Szostkiewicz, Warszawa 2009, s. 81.
- Wszystkie cytaty zaczerpnięte z tomu pierwszego za: Musil R., Człowiek bez właściwości I, tłum. K. Radziwiłł, K. Truchanowski, J. Zeltzer, Warszawa 2002.
- Wszystkie cytaty zaczerpnięte z tomu czwartego za: Musil R., Człowiek bez właściwości IV, tłum. K. Radziwiłł, K. Truchanowski, J. Zeltzer, Warszawa 1971.
- Pokrywa się to z ogólnym spostrzeżeniem Michela Foucaulta (Historia szaleństwa), według którego szaleństwo u progu XX wieku traci swoją ciągłość. Podmiot szaleństwa może doświadczać kryzysów, które to nie muszą być tożsame z jego zwyczajowym stanem.
- G. Deleuze, dz. cyt., s. 68.
- S. Kierkegaard, Albo – albo, t. I, tłum. J. Iwaszkiewicz, K. Toeplitz, A. Buchner, Kraków 1976, s. 36.
- G. Deleuze, dz. cyt., s. 100.
- Tamże., s. 71.
- S. Kierkegaard, dz. cyt., s. 76.
- Tamże., s. 60.
- Tamże, s. 45.
- G. Deleuze, dz. cyt., s. 87.
- S. Kierkegard, dz. cyt., s. 107.
- Tamże, s. 121.
- Tamże, s. 136.
- Tamże, s. 148.
- G. Deleuze, Tysiąc plateau, tłum. anonimowe, Warszawa 2015, s. 378.
- G. Deleuze, dz. cyt.: „Barteleby albo formuła”, s. 99.
- S. Kierkegaard, dz. cyt., s. 74.
- G. Deleuze, dz. cyt., s. 90.