Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy (fragment)

Przedstawiamy dwa fragmenty z książki „Mieszkanie na Uranie. Kroniki przeprawy” autorstwa Paula B. Preciado (fragment „Wprowadzenia” i rozdział „Tożsamość w tranzycie”), która ukazała się właśnie w tłumaczeniu Agaty Araszkiewicz nakładem Wydawnictwa Karakter. Dziękujemy za możliwość publikacji i zachęcamy do zakupu pozycji bezpośrednio ze strony wydawnictwa.

Wprowadzenie

Podczas ostatnich miesięcy moje życie na jawie było, używając eufemistycznego katalońskiego wyrażenia, „dobre, jeśli nie wchodzimy w szczegóły”, zaś moje oniryczne życie miało moc powieści Ursuli Le Guin. W jednym z ostatnich snów rozmawiałem z artystką Dominique Gonzalez-Foerster o moim problemie związanym z przemieszczaniem się: po latach nomadycznego życia trudno mi wybrać jedno miejsce na świecie, w którym miałbym osiąść. W trakcie tej rozmowy obserwowaliśmy planety krążące wolno po orbicie, jakbyśmy byli dwójką dziecięcych olbrzymów, a Układ Słoneczny – mobilem Alexandra Caldera. Wyjaśniałem jej, że na razie, aby uniknąć problemów, jakie nastręcza ta decyzja, wynajmuję mieszkanie na każdej planecie, ale na żadnej z nich nie przebywam dłużej niż miesiąc. I że pod względem ekonomicznym i emocjonalnym to sytuacja wykańczająca. Dominique, pewnie dlatego, że jest autorką projektu Exotourisme, była w tym śnie ekspertką od zarządzania nieruchomościami we wszechświecie. „Na twoim miejscu miałabym mieszkanie na Marsie i utrzymywała małe studio na Saturnie” – powiedziała, wykazując wielki pragmatyzm – „Zarzuciłabym jednak pomysł mieszkania na Uranie. To zbyt daleko”.

Po przebudzeniu zdałem sobie sprawę, że nie mam specjalnej wiedzy o astronomii i najmniejszego pojęcia o położeniu i odległości różnych planet Układu Słonecznego. Sprawdziłem za to stronę Wikipedii poświęconą Uranowi: to rzeczywiście jedna z planet najbardziej oddalonych od Ziemi. Tylko Neptun, Pluton i planety karłowate Haumea, Makemake i Eris są dalej. Przeczytałem, że Uran był pierwszą planetą odkrytą za pomocą teleskopu, osiem lat przed rewolucją francuską. Astronom i muzyk William Herschel za pomocą samodzielnie wykonanej soczewki dostrzegł go 13 marca przy bezchmurnym niebie z ogrodu swego domu pod numerem 19 przy New-King Street w mieście Bath. Mówi się, że nie wiedząc jeszcze, czy to wielka gwiazda czy kometa bez ogona, Herschel nazwał ją Georgium Sidus, planetą Jerzego, aby pocieszyć króla po utracie brytyjskich kolonii w Ameryce: Anglia straciła kontynent, ale król zyskał planetę. Dzięki Uranowi Herschel mógł żyć z hojnej królewskiej renty rzędu dwustu funtów rocznie. Z powodu Urana porzucił muzykę i miasto Bath, gdzie był dyrygentem, i przeniósł się do Windsoru, aby król mógł upewniać się co do swojego nowego podboju, patrząc nań przez teleskop. Historia głosi, że z powodu Urana Herschel oszalał i poświęcił resztę swojego życia na budowę największego teleskopu w XVIII wieku, nazwanego przez Anglików „potworem”. Mówi się, że z powodu Urana Herschel nigdy więcej nie zagrał na oboju. Umarł w wieku osiemdziesięciu czterech lat: tyle samo lat potrzebuje Uran, aby okrążyć Słońce. Opowiadano, że tuba teleskopu miała tak dużą średnicę, że rodzina Herschela użyła jej jako refektarza na jego własnym pogrzebie.

Fizycy nazywają Uran „gazowym gigantem”. Składa się z lodu, metanu, amoniaku i jest najzimniejszą planetą w Układzie Słonecznym, z wiatrami, których prędkość może przekraczać dziewięćset kilometrów na godzinę. W skrócie trudno powiedzieć, że panują tam warunki sprzyjające życiu. Dominique miała więc rację: powinienem porzucić pomysł mieszkania na Uranie. 

Sen działa jednak jak wirus. Od tamtej nocy, gdy nie śpię, wzbiera we mnie poczucie, że mam mieszkanie na Uranie, i jestem coraz bardziej pewny, że właśnie tam chcę żyć. (…)

W Palazzo Vecchio we Florencji możemy zobaczyć scenę, którą Giorgio Vasari stworzył w  XVI wieku – przedstawia ona Kronosa kastrującego kosą swego ojca Urana. Z amputowanych genitaliów Urana wyłoniła się Afrodyta, bogini miłości… co może sugerować, że miłość bierze się z odłączenia partii genitalnych od ciała, przemieszczenia i eksterioryzacji siły genitalnej. 

Ta forma nieheteroseksualnego poczęcia, cytowana w Uczcie Platona, zainspirowała niemieckiego prawnika Karla-Heinricha Ulrichsa do stworzenia w 1864 roku terminu „uranista”, na określenie tego, co nazywał miłościami „trzeciej płci”. Chcąc wyjaśnić pociąg jednych mężczyzn do innych, Ulrichs, za Platonem, dzieli podmiotowość na dwie części. Oddziela duszę od ciała i wytwarza takie wyobrażenie połączenia dusz i ciał, które pozwala mu upominać się o godność tych, co kochają się wbrew prawu. Oddzielenie duszy i ciała odtwarza w porządku doświadczenia binarną epistemologię różnicy płci: istnieją tylko dwie opcje. Uraniści nie są, powiada Ulrichs, ani chorymi, ani kryminalistami. To kobiece dusze zamknięte w męskich ciałach, przyciągane przez inne męskie dusze. (…)

Ulrichs nie deklaruje tego jako prawnik lub naukowiec: wypowiada się w pierwszej osobie. Nie mówi „uraniści istnieją”, ale „jestem uranistą”. Potwierdza to po łacinie 28 sierpnia 1867 roku – po tym, jak skazano go na więzienie i zakazano jego książek – na zgromadzeniu pięciuset prawników, posłów niemieckiego parlamentu i bawarskiego księcia. Cóż, idealna publiczność na takie wyznania. Do tego czasu Ulrichs ukrywał się za pseudonimem Numa Numantius. Od tego dnia przemawia jednak we własnym imieniu, śmie kalać imię ojca. W swoim dzienniku Ulrichs przyznaje, że jest przerażony. Że, na kilka chwil przed wystąpieniem na scenie wielkiej sali teatru Odeon w Monachium, marzy, żeby uciec i nigdy nie wrócić. (…)

Ulrichs wspomina w swoim dzienniku, że sędziowie i parlamentarzyści zasiadający w sali Odeonu w Monachium krzyczeli niczym gniewny tłum, słysząc jego mowę: Zamknijcie obrady! Zamknijcie obrady! Ale odnotowuje także jeden lub dwa głosy, które podniosły się, by powiedzieć: Pozwólcie mu kontynuować! Wśród chaosu i zgiełku przewodniczący wychodzi z teatru, ale część parlamentarzystów zostaje. Głos Ulricha drży. Oni słuchają. 

Co to jednak znaczy mówić w imieniu tych, którym odmówiono dostępu do rozumu i wiedzy, w imieniu nas, którzy byliśmy uważani za psychicznie chorych? Jakim głosem możemy mówić? Czy jaguar lub cyborg mogą użyczyć nam głosu? Mówienie to wymyślanie języka przejścia, niczym wysyłanie głosu w międzygwiezdną podróż: to tłumaczenie naszej różnicy w języku normy, podczas gdy nadal, w tajemnicy, praktykujemy dziwne bla-bla-bla, którego prawo nie rozumie. 

Ulrichs był zatem pierwszym obywatelem Europy, który publicznie oświadczył, że chce mieć mieszkanie na Uranie. Był pierwszym chorym psychicznie, pierwszym przestępcą seksualnym obnażającym kategorie, które skonstruowały go jako chorego seksualnie i kryminalistę. Nie powiedział: „Nie jestem sodomitą”. Przeciwnie, bronił prawa do uprawiania sodomii między mężczyznami, wzywając do reorganizacji systemów znaków i modyfikacji rytuałów politycznych, które definiowały społeczne uznawanie ciała za zdrowe lub chore, legalne lub nielegalne. Wynalazł nowy język i nową przestrzeń wypowiedzi. W każdym słowie, z którym Ulrichs zwracał się z Urana do monachijskich prawników, rezonuje przemoc wytworzona przez binarną epistemologię Zachodu. Cały wszechświat przecięty na pół i tylko na pół. W tym systemie wiedzy wszystko ma jedno miejsce i jego przeciwieństwo. Jesteśmy ludźmi lub zwierzętami. Mężczyzną albo kobietą. Żywym lub umarłym. Jesteśmy kolonizatorem lub skolonizowanym. Organizmem lub maszyną. Zostaliśmy podzieleni przez normę. Przecięci na pół i zmuszeni do pozostania po jednej albo drugiej stronie pęknięcia. To, co nazywamy podmiotowością, to tylko blizna, która powstała po wielorakiej różnorodności tego, czym moglibyśmy być, i która ciągle wskazuje na ranę po tym pęknięciu. To na tej bliźnie ufundowaliśmy prawo własności, rodzinę, dziedziczenie. To na tej bliźnie piszemy swoje imię i potwierdzamy tożsamość płciową. (…)

Jak w ogóle można – jak możecie? jak możemy? – zorganizować cały system widoczności, reprezentacji, nadawania suwerenności i uznania politycznego według takich kategorii? Czy naprawdę wierzycie, że jesteście mężczyzną lub kobietą, że jesteśmy osobami homoseksualnymi czy heteroseksualnymi, interpłciowymi czy transpłciowymi? Czy te rozróżnienia was nie niepokoją? Czy im ufacie? Czy naprawdę w nich tkwi sens waszej tożsamości? Jeśli po usłyszeniu któregokolwiek z tych słów czujecie drżenie w gardle, nie uciszajcie go. To różnorodna wielorakość kosmosu próbuje dojść do głosu przez waszą klatkę piersiową niczym przez teleskop Herschela. 

Pozwólcie mi powiedzieć wam, że homoseksualność i heteroseksualność nie istnieją poza binarną i hierarchiczną taksonomią, która ma na celu zachowanie dominacji pater familias nad reprodukowaniem życia. Homoseksualność i heteroseksualność nie istnieją poza kolonialną i kapitalistyczną epistemologią, która uprzywilejowuje seksualne praktyki reprodukcyjne jako strategie zarządzania populacją, reprodukcji siły roboczej, a także reprodukcji populacji, która będzie konsumować. Reprodukuje się kapitał, a nie życie. Te kategorie to mapa narzucona przez władzę, a nie prawdziwy obszar życia. Ale jeśli homoseksualność i heteroseksualność, interpłciowość i transpłciowość nie istnieją, to kim jesteśmy? Jak mamy kochać? Spróbujmy to sobie wyobrazić. 

I teraz wraca mój sen i rozumiem wreszcie, że moja kondycja osoby trans to nowa forma uranizmu. Nie jestem mężczyzną nie jestem kobietą nie jestem heteroseksualny nie jestem homoseksualny nie jestem biseksualny. Jestem dysydentem systemu rodzaj–rodzaj (gender–gender)1. Jestem wieloraką różnorodnością kosmosu zamkniętą w politycznym i epistemologicznym reżimie binarności, krzyczę przed wami. Jestem uranistą zamkniętym w granicach technonaukowego kapitalizmu.

Nie przynoszę wam żadnych wieści z marginesu, jak Ulrichs przynoszę wam kawałek horyzontu. (…)

Ateny, 5 października 2018

Tożsamość w tranzycie

Osoba staje w bramce wejściowej lotniska lub na granicy, w recepcji hotelu, przy kasie wypożyczalni samochodów… Pokazuje paszport, a stewardessa, sprzedawca, recepcjonista, administrator lub celniczka ogląda dokument, następnie patrzy na ciało stojące przed nim i mówi: „To nie pan! To nie pani!”. Wtedy ujawnia się systemowa wada wszystkich prawnych i administracyjnych konwencji, które tworzą żywe polityczne fikcje. Aparat społeczny do produkcji tożsamości załamuje się w zwolnionym tempie, a jego techniki (fotografie, dokumenty, oświadczenia itp.) upadają, jedna po drugiej, jak na ekranie gry wideo, na którym miga oślepiający sygnał game over. Przestrzeń przez chwilę wypełnia lodowata, wittgensteinowska cisza. Poczucie bycia poza grą językową: strach przed przekroczeniem granic tego, co społecznie zrozumiałe; fascynacja możliwością obserwowania z zewnątrz, a dokładniej z progu przejścia – czyż nie składają się, choćby przez chwilę, na aparat, który konstruuje nas jako podmiot? 

To może być scena z koszmaru lub gwałtowny moment patafizycznej2 fikcji. Jest to jednak częste zjawisko w życiu codziennym osoby trans oczekującej na prawną zmianę tożsamości. Na okrzyk „To nie pan!” czasami chcę odpowiedzieć: „Oczywiście, że to nie ja! Proszę pokazać mi swój paszport i powiedzieć, czy to pan czy nie”. Ale znów jesteśmy wbici w role, urzędnik i ja, odtwarzając główną scenę z Hegla: niepodległość i podporządkowanie samoświadomości; dominacja i niewola. Nie udaję mądrzejszego. Wiem bardzo dobrze, że w tej scenie przypada mi rola niewolnika, a nie pana. Powracam do początku procesu rozpoznania: granice gry językowej są tworzone przez instytucje, izolację i karę. 

Zaprzeczam temu, czego nauczyła mnie queerowa dekonstrukcja, i ponownie potwierdzam społeczny mechanizm wytwarzania: wyjaśniam, wymachując listem od mojego prawnika, że błędnie przypisano mi płeć żeńską przy urodzeniu i że moja prośba o uznanie męskiej tożsamości jest przedmiotem procedury w hiszpańskim sądzie. Przechodzę. Jestem w tranzycji. Jestem w poczekalni pomiędzy dwoma wykluczającymi się systemami reprezentacji. 

Tranzycja to nazwa nadana procesowi, który ma oznaczać przejście od kobiecości do męskości (lub odwrotnie) przez medyczno-prawną procedurę uzgodnienia płci. Mówi się: „Jestem w trakcie tranzycji”. Po hiszpańsku będzie tu imiesłów. Te dwa wyrażenia opisują transformację z jednego stanu do drugiego, jednocześnie uwydatniając tymczasowy, a zatem prowizoryczny charakter procesu. Tymczasem proces tranzycji nie oznacza przejścia od kobiecości do męskości (te dwie płcie nie mają bytu ontologicznego, tylko biopolityczny i performatywny), ale w rzeczywistości przejście od jednego mechanizmu wytwarzania prawdy do drugiego. 

Osoba trans jest prezentowana jak wygnaniec, który zostawia za sobą płeć przypisaną mu przy urodzeniu (podobnie jak porzuca się naród) i szuka uznania jako potencjalny obywatel tej drugiej płci. W kategoriach polityczno-prawnych status osoby trans jest porównywalny ze statusem migranta, wygnańca i uchodźcy. Wszyscy oni są w tymczasowym procesie zawieszenia swojego statusu politycznego. W przypadku osób trans, podobnie jak w przypadku ciał migrantów, postuluje się biopolityczne schronienie: osoby te chcą być podmiotami systemu połączeń semiotycznych, który daje życiu sens. 

Brak prawnego uznania i wsparcia biokulturowego odbiera suwerenność ciałom trans i ciałom migrantów i umiejscawia je w pozycji wysokiego społecznego ryzyka. Innymi słowy: gęstość ontologiczno-polityczna ciała trans czy ciała migrującego jest niższa od gęstości ciała obywatela, którego rodzaj (gender) i narodowość są uznane przez konwencje administracyjne zamieszkiwanych przez niego państw narodowych. Posługując się terminami Althussera, możemy powiedzieć, że osoby trans i migranci znajdują się w paradoksalnej sytuacji, kiedy proszą o uznanie swej podmiotowości te same aparaty państwowe, które je wykluczają. Tak jakbyśmy prosili o uznanie (i tym samym poddaństwo), aby móc wymyślać formy wolnego społecznego zniewolenia.

To, czego poszukują osoby trans i migranci, prosząc o uzgodnienie płci lub azyl, to protezy administracyjne (nazwiska, prawo pobytu, dokumenty, paszporty itp.) oraz protezy biokulturowe (żywność, lekarstwa, składniki biochemiczne, schronienie, język, autoreprezentacja itp.) niezbędne do skonstruowania siebie jako żywych fikcji politycznych. 

To, co nazywamy „kryzysem uchodźczym” lub „problemem” osób trans, nie zostanie rozwiązane poprzez budowanie obozów dla uchodźców lub klinik uzgodnienia płci. Kryzys przeżywają bowiem systemy wytwarzania prawdy, obywatelstwa politycznego i technologie państwa narodowego, a także epistemologia binarnej płci. W konsekwencji to cała przestrzeń polityczna musi rozpocząć tranzycję.

Kassel, 28 maja 2016

  1. W książce słowo „genre” tłumaczę zamiennie jako rodzaj i gender, starając się uprzywilejowywać słowo „rodzaj”, w którym łatwiej można uchwycić plastyczność i organiczność ciała. (Jeśli nie zaznaczono inaczej, przypisy pochodzą od tłumaczki).
  2. Patafizyka to pseudonauka wymyślona przez Alfreda Jarry’ego, autora Ubu Króla.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *