Wykłady Gilles’a Deleuze’a (15.02.1977)

 Przedstawiamy tłumaczenie transkrypcji wykładu, który Gilles Deleuze wygłosił 15 lutego 1977 roku na Uniwersytecie Vincennes Saint-Denis (Paris VIII). Oryginalny tekst pochodzi ze strony www.webdeleuze.com i został przygotowany przez Richarda Pinhasa, któremu uprzejmie dziękujemy za zgodę na wykorzystanie tego materiału.
Wykład należy do cyklu poświęconego studiom przygotowawczym do napisania drugiego tomu Kapitalizmu i schizofrenii. Z uwagi na nawiązania do poprzednich spotkań (niestety niezarejestrowanych przez Pinhasa) treść pierwszych akapitów może być szczególnie niejasna dla czytelników nieoswojonych z myślą Deleuze’a. Sytuacja klaruje się jednak wraz z kolejnymi wprowadzanymi przez filozofa przykładami i dystynkcjami pojęciowymi. Materiał ten powtarza, ale przede wszystkim rozszerza i uszczegóławia niektóre kwestie omówione później przez Deleuze’a i Guattariego w Tysiącu plateau.
Z uwagi na prośbę Richarda Pinhasa tłumaczenie to nie może być przedrukowywane w innych miejscach (w szczególności wymagających płatnego dostępu).

Aparat władzy – maszyna abstrakcyjna, stawanie-się-niedostrzegalnym, długość i szerokość, haecceitas [ecceité] – płaszczyzna spójności, Spinoza

Chciałbym, żeby te zajęcia miały charakter przegrupowujący i bibliograficzny. Cały semestr był poświęcony próbie rozróżnienia dwóch form segmentowości [segmentarité]1 albo dwóm typom wielości [multiplicité]2. Występuje tu siedem różnych kierunków. Pierwszy jest biograficzny. Drugi punkt widzenia lub problem dotyczy organizacji; trzeci – centralizacji; czwarty – znaczeniowości [signifiance]; piąty – towarzyskości; szósty – upodmiotowienia; siódmy – planowania [planification].

Pierwsza grupa: biografia. Chodziło o to, że tym, co liczy się w czyimś życiu, w życiu jednostki lub grupy, jest pewien zespół [ensemble]3, który można nazwać kartografią. Kartografia jest utworzona z linii; innymi słowy jesteśmy utworzeni z linii i linie te różnią się z jednostki na jednostkę, z grupy na grupę, choć mogą mieć też odcinki wspólne. Zastanawialiśmy się, co może znaczyć ta linearna kompozycja. Chciałbym was uwrażliwić na nakładanie się tych różnych przedziałów. Linie zakładają już to, co nazywałem płaszczyzną spójności lub płaszczyzną kompozycji; znajdują się na płaszczyźnie – trzeba wytyczyć samą tę płaszczyznę jednocześnie z liniami. Czym jednak są te linie składowe [composantes]? [Powiedzmy] raz jeszcze: nie są to punkty, odrzuciliśmy ideę, że kiedykolwiek moglibyśmy wyznaczyć punkt [faire le point]4. Wyznaczanie punktu przeciwstawiliśmy kreśleniu linii. W zeszłym roku sięgnąłem po bardzo szczególną dziedzinę literacką: nowelę. Podjęliśmy się badania morfologicznego, którego zresztą nie przeprowadziliśmy, chociaż mogliśmy, porównującego morfologię noweli i morfologię baśni. Odnaleźliśmy następnie ów wątek w związku ze stawaniem-się-zwierzętami [devenirs animaux]. Wszystko po to, by stwierdzić, że splątanie jest wszędzie. Albo jeszcze morfologia powieści. Morfologia noweli wydawała mi się wzorcowa, ponieważ jej problemem jest właśnie kreślenie linii. Co do bibliografii, to wybraliśmy, jako przykład szczególnie nas dotyczący, Fitzgeralda. W nowelach Fitzgeralda bardzo dobrze widać, jak pojawiają się co najmniej dwie linie, być może trzy, być może więcej. Próbowaliśmy je scharakteryzować. Otrzymaliśmy jedną linię segmentowości sztywnej, poznaczoną przez cięcia oraz dystrybucje binarności: młody/biedny/bez talentu itd., a więc linię segmentowości sztywnej, na której mogliśmy umieścić – nie jako wyczerpującą figurę, lecz jako pewną figurę wśród innych – parę, z jej maszyną binarną, z właściwą jej binarnością. [Mamy] więc linię segmentowości sztywnej, poznaczoną przez cięcia znaczące: „oto byłem bogaty” lub „oto moje małżeństwo miało się dobrze”, z organizacją binarności oraz wzorcową binarnością pary. Później znaleźliśmy dużo subtelniejszą linię leżącą poniżej, linię segmentowości elastycznej lub delikatnej, albo molekularnej, i nie była to już linia cięcia, lecz pęknięcia [felure]. Małe pęknięcia, które nie pokrywają się z cięciami. Mikropęknięcia segmentowości molekularnej. Na owej linii segmentowości molekularnej znaleźliśmy inną figurę niż parę, będącą maszyną binarną albo elementem pewnej maszyny binarnej, znaleźliśmy figurę dużo bardziej niepokojącą: sobowtóra [double]5. Później natomiast znaleźliśmy linię, której wcale nie szukaliśmy. To wyjątkowo ciekawe. Nie jest to ani linia cięcia, ani pęknięcia, ale jakby linia ujścia czy zerwania, która miała skrajną postać już nie pary ani sobowtóra, lecz potajemności [clandestin]. Ta trzecia linia, której się nie spodziewaliśmy, bardzo nas mimo wszystko ucieszyła, ponieważ zdawała sprawę z czegoś, z czym mieliśmy kłopot, a mianowicie z dwuznaczności segmentowości elastycznej, molekularnej. Segmentowość elastyczna wciąż tak naprawdę oscyluje między linią sztywną i linią ujścia. Gdy zmierza ku linii sztywnej, sama się usztywnia, a gdy zmierza ku linii ujścia, czyli ku granicy, traci charakter segmentowy, przybiera inne oblicze.

Wpadliśmy na dwa praktyczne ujęcia płaszczyzny [plan]: raz była to płaszczyzna organizacji, innym razem płaszczyzna spójności, immanencji lub kompozycji, i bynajmniej nie chodzi o to samo praktyczne rozumienie słowa plan6. Znów odkryliśmy dwa bieguny, rozumiejąc przy tym, że nasze segmentowości czy wielości oscylują – mogą równie dobrze zmierzać ku płaszczyźnie na pierwszy, jak i na drugi sposób. A poza tym [zauważyliśmy] także, że jest to bardzo skomplikowane. Również w życiu grupy czy jednostki moment, w którym płaszczyzna twardnieje, przechodzi z jednego bieguna na drugi, całe to wahanie może wytłumaczyć wiele rzeczy. A więc życie jest utworzone z linii. Musicie znaleźć wasze linie, a wasze linie nie istnieją wcześniej, nie są z góry ustalone… celem prawdziwej analizy jest wykonanie tej kartografii. Gdy później, w związku z płaszczyzną spójności, będzie mowa o długości i szerokości, będzie to niewątpliwie odsyłać do linii, które nakreślają się na tej płaszczyźnie. Długość i szerokość będą pojęciami odsyłającymi do całej kartografii. Z punktu widzenia prawdziwej analizy niczego się jeszcze nie zrobiło, o ile pozostaje się w dziedzinie przedstawień, o ile pozostaje się w dziedzinie uczuć przenikających kogoś; wszystko zaczyna się dopiero w momencie, gdy nakreśla się linie abstrakcyjne, z odpowiadającymi segmentowościami, cięciami, pęknięciami, zerwaniami. Jeśli ktoś zamierza grać na pianinie lub gdy ktoś zaczyna kochać zwierzę, lub gdy zaczyna je nienawidzić, zarówno nasze miłości, jak i nienawiści muszą być dystrybuowane według linii, i to nie linii figuratywnych. Tak naprawdę wydaje mi się, że operacja analityczna musi być rzetelną kartografią – a czym byłby tutaj impas? Gdy sięgnięcie do współczesnej psychoanalizy, to mam wrażenie, że ona wciąż prześlizguje się nad tym problemem. Psychoanalitycy prześlizgują się nad problemem linii i kartografii i ciągle go zapoznają. Weźcie teksty Freuda. Na czym polega problem małego Hansa? Nie można powiedzieć, żeby był to problem rodzinny. Oczywiście, pojawiają się ojciec i matka, ale tylko po to, by zatkać segmenty, by je przerwać. Tym, czego potrzeba, jest kartografia, i Freud nie przestaje jej wytwarzać, gdy wciąż mówi, że problemem Hansa jest przede wszystkim wyjście z pokoju. Na czym polega problem tego dzieciaka? Na zdobyciu ulicy, i jest to problem właśnie kartografii, problem linii. Co mianowicie się dzieje? Problemem Hansa jest zdobycie budynku: wyjść ze swojego mieszkania i pójść spać z małą dziewczynką, u niej, mieszkającej wyżej lub niżej; i właśnie tu następuje cięcie – daje się złapać rodzicom. Szkicował swoją linię i nagle ściana – segmentowość sztywna. Jego drugi ruch to dziewczynka mieszkająca naprzeciwko – kartografia małego Hansa staje się dokładniejsza. Mieszkanie, budynek, kawiarnia vis-à-vis. Trzeba przejść przez ulicę. Znów daje się złapać; matka mówi mu wręcz, że jeśli opuści mieszkanie, to już nie wróci. Później następuje cała historia konia, stawanie-się-koniem małego Hansa; otóż chodzi o scenę, która wydarzyła się na ulicy. Ciągnący ciężki ładunek i upadający koń próbuje się podnieść, otrzymuje uderzenia batem. Jest piękna karta tego rodzaju u Dostojewskiego, a także Nietzschego, tuż przed jego wielkim kryzysem, i u Niżyńskiego, dokładnie w tym samym momencie. Koń upada na ulicę, koń jest chłostany – nie ma tu żadnego fantazmatu. Jest ulica jako linia do zdobycia i zarazem niebezpieczeństwa tego podboju, a w tym wszystkim jeszcze stawanie-się-zwierzęciem zmuszonym do tego przejścia. Mały Hans daje się zatkać z każdej strony.

Co jest potrzebne, żeby uszczelnić te linie ujścia, żeby narzucić [Hansowi] segmentowość sztywną, żeby wprowadzić cięcia wszędzie tam, gdzie szkicuje on linię? Dwie rzeczy: instancja władzy – rodzina, i maszyna abstrakcyjna – psychoanaliza. W istocie, gdy tylko rodzice zaczynają działać, zaraz przestają i dają się zastąpić przez maszynę abstrakcyjną reprezentowaną przez profesora Freuda. Tę parę: aparat władzy–maszyna abstrakcyjna napotykaliśmy również w odniesieniu do każdej innej rzeczy. Gdy tylko pojawia się jakiś aparat władzy, pojawia się też maszyna abstrakcyjna, i na odwrót. Choć nie jest to takie pewne, być może istnieją bowiem maszyny abstrakcyjne zupełnie innego typu. Wydaje się jednak, że są maszyny abstrakcyjne na usługach aparatu władzy, mówiące: „o, aparacie władzy, czy weźmiesz mnie jako maszynę abstrakcyjną?”. Ale dlaczego maszyny abstrakcyjne muszą być na usługach aparatów władzy? Oto moja pierwsza kwestia dotycząca segmentowości. Nowele wydają mi się zasadniczo dotyczyć tych linii, które przecinają się i krzyżują na poziomie życia.

Pytanie: Jak sobowtór przeciwstawia się parze?

Gilles: W punkcie, w którym jesteśmy, chciałbym, żeby to ten, kto stawia pytanie, sam na nie odpowiedział. Jeśli moje pojęcia dla was rezonują, to macie w tym względzie tyle samo pomysłów co ja. Parę rozumiem tak: jest to maszyna binarna połączalności [conjugalité]7, która opiera się na cięciach znaczących w segmentowości typu sztywnego. Co do sobowtóra, nie chodzi o to, czy mamy do czynienia z tym samym czy z innym; wydaje mi się natomiast, że przechodzi on przez linie pęknięć segmentowości elastycznej. Sobowtór jest zawsze w miarę dogodną nazwą dla zarysowania procesu stawania-się, gdy próbuje się przeciwstawić historię i stawanie. Historia kogoś to nie to samo co jego stawanie-się. Sobowtór to na przykład stawanie-się-kobietą jakiegoś człowieka [homme] lub jego stawanie-się-zwierzęciem. Sobowtór w żadnym razie nie jest odbiciem [reflet]; mam do zrobienia jakiegoś sobowtóra w tej mierze, w jakiej czymś się staję, stawanie się jest zawsze czymś co do zasady mniejszościowym. Zawsze chodzi o stawanie się jakiejś mniejszości. Ostatecznie ta sama osoba może być tą, która należy do pary i która jest elementem pewnego sobowtóra, po prostu ta sama osoba pełni dwie funkcje na jednej lub drugiej linii. Co więcej, na drugiej linii przestaje już być osobą. A potajemny – czego dokonuje on na linii ujścia, dlaczego jest potajemny? Ponieważ jest niedostrzegalny. Jest stawaniem-się-niedostrzegalnym. Procesy stawania-się-zwierzętami prowadzą ostatecznie do stawania-się-niedostrzegalnym. Czym jest owa potajemność? Nie jest to sekret – sekret należy całkowicie do segmentowości sztywnych. Potajemny to ostatecznie to samo co stawanie-się-molekularnym, gdy problem nie dotyczy już osoby [personne], personologii. Gdy znajdujemy się w punkcie, w którym Virginia Woolf mówi: nie jestem już tym czy tamtym. Gdy nie ma już nic więcej do ukrycia – oto jest prawdziwy sekret, jest się jak wszyscy inni [on est comme tout le monde]… Nie można nawet powiedzieć, że jest to sama forma sekretu bez treści, sekret jest tu, całkowicie wystawiony, a jednak jest to niedostrzegalność. Kiedy osoba jest wystarczająco osłabiona i wystarczająco ostrożna, żebym mógł powiedzieć: nigdy więcej nie powiem, że jestem tym czy tamtym? Widzicie, że odsyła nas to ponownie do naszych historii o płaszczyźnie kompozycji i o afektach [affects], różnicy, którą próbowaliśmy zasugerować między afektem a uczuciem [sentiment]. Czym są te bardzo szczególne indywidualności, indywidualności, które są jak najbardziej indywiduacjami, ale bez podmiotowości? Indywidualność „jakiegoś dnia”, „jakiejś wiosny”, „ jakiejś godziny piątej wieczorem” itd.

Pytanie: [Niesłyszalne, dotyczące płaszczyzny].

Gilles: Sekret zbliża się właśnie do płaszczyzny, gdzie wszystko jest widoczne. Powstaje zatem pytanie, w czym tu sekret. Rzecz w tym, że to, co staje się widzialne, dostrzegalne na tej płaszczyźnie, jest niedostrzegalne na innej.

Richard Pinhas: Jak wyszło to na seminarium w zeszłym tygodniu, mój problem dotyczy ekspresji. Wypowiedziałeś zdanie, które zarezonowało: „co za straszna piąta wieczorem”. Każdy ma swoją straszną piątą wieczorem, ale na płaszczyźnie kompozycji czy na płaszczyźnie niedostrzegalnej tym, co zachodzi, są wydarzenia, choćby całkiem nieznaczące, jedno małe słowo, jakaś forma, i ostatecznie sądzę, że to, co liczy się na poziomie płaszczyzny spójności i produkuje wydarzenia, może być w jakimś szczególnym „czasie”. Chciałem wiedzieć, czy dla ciebie ta płaszczyzna spójności lub kompozycji, czy widzialny i dostrzegalny rezultat będzie jakąś serią wydarzeń albo rezonowaniem wydarzeń.

Gilles: Dobrze, bo dzięki temu nie muszę rekapitulować. Nie widzę możliwego życia bez zespołów molowych. Jeszcze raz, nigdy nie chodziło o stwierdzenie: rozsadźcie segmentowość sztywną, a będziecie szczęśliwi, nic podobnego, to by nas wszystkich wykończyło. Organizm czy organizacja ciała to organizacja molowa i jest oczywiste, że nie chodzi o powiedzenie: rozpieprzcie wasz organizm, a będziecie szczęśliwi. Jak mówiliśmy, nasz temat płaszczyzny spójności, stosunku płaszczyzny kompozycji łączy się tu ze śmiercią. Umrzecie i tyle. Ogólnie jest to problem przedawkowania.

Uwaga: [Niesłyszalna].

Gilles: To, o czym tu mówimy, jest w pełni konkretne. Nie ma intensywności abstrakcyjnych. Chodzi o to, czy jakaś intensywność komuś pasuje i czy może on ją wytrzymać. Intensywność jest zła, radykalnie zła, gdy przekracza władzę tego, kto jej doświadcza, jest zła, nawet jeśli jest najpiękniejszą z rzeczy. Intensywność pozostaje zawsze w relacji do innych intensywności. Intensywność jest zła, gdy przekracza odpowiadającą jej zdolność do bycia pobudzanym [pouvoir d’être affecté]. Nawet słaba intensywność może czasem być dla kogoś rujnująca. Konstytucja czyjejś płaszczyzny spójności lub kompozycji to właśnie intensywności, które może on znieść. Jeśli jakaś intensywność nie jest dla niego, to ma przerąbane: albo robi z siebie małpę czy clowna, albo go to rozpieprza. Kartografia to wiedza o tym, jaka jest twoja linia. Wrócę do historii o dwóch koncepcjach płaszczyzny.

Wyobraźmy sobie świat uformowany z cząstek na jakiejś płaszczyźnie. Cząstek przemierzających płaszczyznę. Te cząstki… Na razie wygląda to tak, jakbym opowiadał jakąś historyjkę. Te cząstki grupują się zgodnie z ruchami, stosunkami ruchów i spoczynków, lub też – co wychodzi na jedno – stosunkami prędkości i powolności; uważa się, że przynależą one jednostce – nie mówię „podmiotowi” ani „osobie” – o ile pozostają w takich czy innych relacjach prędkości i powolność lub ruchu i spoczynku. Przypuśćmy, że stosunek ruchu i spoczynku8 ulega zmianie, przechodzą one wówczas w inną jednostkę. To jest punkt pierwszy. Długością ciała będę nazywał zespoły cząstek, które do niego przynależą i pozostają w określonym, właściwym dla tego ciała stosunku ruchu i spoczynku, prędkości i powolności. Jeśli jednostkę scharakteryzujemy przez bardzo złożony stosunek ruchu i spoczynku, który grupuje, jako jego własną, nieskończoną mnogość cząstek, to powiemy również, że tym stosunkom odpowiadają – jako stopnie mocy [puissance] – pewne zdolności [pouvoirs]. Zdolności do czego? Stopień mocy, który odpowiada pewnemu stopniowi prędkości i powolności, ruchu i spoczynku, te stopnie mocy to właśnie zdolności do bycia pobudzanym. Nie chodzi tu już, jak przed chwilą, o stosunek ruchu i spoczynku między cząstkami ekstensywnymi, określającymi długość, tylko zdecydowanie bardziej o części intensywne, o afekty, do których ktoś jest zdolny [capable], skorelowane z częściami, które je tworzą zgodnie z określonymi stosunkami prędkości i powolności. Nazwę zatem szerokością ciała tę zdolność do bycia pobudzanym. Zauważycie, że nie czynię aluzji ani do form, ani do podmiotów. Jednostka nie jest ani formą, ani podmiotem, tymczasem coś jest jednostkowe, gdy można określić jego długość i szerokość. Długość byłaby przy tym określona przez stosunki ruchu i spoczynku, prędkości i powolności, które łączą się z jego cząstkami składowymi, tymi częściami części. Z drugiej strony chodziłoby natomiast wyłącznie o szerokości, czyli afekty, które spełniają pewien stopień mocy lub zdolność do bycia pobudzanym jednostek wcześniej określonych w kategoriach ich długości.

Każde ciało miałoby więc długość i szerokość. Co to za historia? To coś, z czym jest nam po drodze, dokładnie tak samo jak ze światem proponowanym przez Spinozę. Widzi on świat dokładnie tak samo. Tak naprawdę mówi nam, że każde ciało jest w nieskończoność składane z nieskończonej liczby części, które nazywa ciałami najprostszymi. Co sprawia, że te ciała najprostsze, że taki nieskończony zespół przynależy raczej do tej jednostki niż do innej? [Spinoza] mówi, że owe ciała najprostsze, owe cząstki pozostają zawsze w pewnym stosunku ruchu i spoczynku, prędkości i powolności, i że właśnie ten stosunek charakteryzuje jednostkę. Tak więc jednostka nie jest określana przez jej formę, czy to biologiczną, czy istotową, czy w jakimkolwiek znanym sensie słowa „forma”, jednostka jest określona przez mniej lub bardziej złożony stosunek, to znaczy zespół stosunków, utworzonych [faits] z ruchów i spoczynków, prędkości i powolności, zgodnie z którymi przynależy jej owa nieskończona mnogość części. Ostatecznie każda jednostka jest zbiorowością, każda jednostka jest sforą.

Naprawdę jest to podstawowa fizyka. Z innej strony jednostka to zdolność do bycia pobudzanym. Nie określamy jej zatem ani przez jakąkolwiek formę, ani przez jakikolwiek podmiot. Czym jest koń? Moglibyście powiedzieć, że koń jest z jednej strony pewną formą, z drugiej – podmiotem. Dobrze wiadomo, kto w ten sposób określa konia. Forma byłaby zbiorem [l’ensemble] określających ją cech, zwanych szczególnymi, gatunkowymi [générique] lub przygodnymi; forma konia jest szczegółowo określana przez naturalistów. Z drugiej strony jest to podmiot: ten oto koń, i cała tradycyjna koncepcja… Raz jeszcze, tym, co filozofia nowożytna zmieniła w całej swojej historii, jest stosunek między podmiotem i formą. Cóż, taki jest ten sposób myślenia; możecie powiedzieć: „widzę formę” lub „widzę podmiot”, i występuje tu dopełnienie formy, która formuje substancję lub podmiot. Tymczasem my próbujemy zaproponować coś innego; po pierwsze, koń nie jest formą, lecz zespołem = x cząstek. Samo x jednak nie wystarcza, co zatem określa ów zespół? Pewien stosunek ruchu i spoczynku, prędkości i powolności. Mówiąc: nieskończoność cząstek podporządkowanych stosunkom ruchu i spoczynku, prędkości i powolności, nie wskazuję na żadną formę, a poza tym mówię, że jest to zdolność do bycia pobudzanym, stopień mocy konia; nie odnoszę się do żadnej subiektywności.

Spinoza wprowadza swoje wielkie pytanie – chodzi nie o to, jaka jest forma jakiegoś ciała, ale o to, do czego jakieś ciało jest zdolne [qu’est-ce que peut un corps]. To jego fundamentalne pytanie: do czego zdolne jest ciało?

A najlepsze jest to, że wszystko ma tu charakter skrajnie konkretny. Pozostawia on to jednak w ukryciu. W jego sposobie przedstawiania zawsze daje o sobie znać pierwsza zasada; u Spinozy brzmi ona, jak wiadomo: jest tylko jedna substancja. Od razu widzimy, co to konkretnie znaczy – chodzi o walkę z religią. Nie jest to niewinne twierdzenie. Tak naprawdę filozofa nie poznaje się po pierwszej zasadzie, tylko po piątej lub szóstej. Tu zaś Spinoza zadaje pytanie: do czego zdolne jest ciało? Niczego byście mnie nie nauczyli, gdybyście mi powiedzieli, że jakieś ciało ma takie a takie formy i funkcje. Musielibyście mi powiedzieć, do czego to ciało jest zdolne. Powiecie, że to to samo! Bynajmniej. Z pewnością wszystko się miesza, w końcu nasze zdolności [capacité] zawsze odpowiadają naszym organom lub funkcjom, ale wszystko się zmienia, gdy mówię: organy i funkcje, które mam, są tu tylko jako realizujące [effectuant] moją zdolność do bycia pobudzanym, jako jej efektory [effectueurs]; lub też gdy mówię, że wpierw określa mnie zdolność do bycia pobudzanym, a o organach i funkcjach powiemy później. Albo też mówię na odwrót. Jest to coś całkiem różnego, gdy mówię: na podstawie organów i funkcji zwierzę jest zdolne [capable] do tego a tego. Wydaje się to możliwe do uzgodnienia, ale tak naprawdę nie liczy się tu logika – ludzie, którzy zawsze zajmowali się tylko organami i funkcjami zwierząt, nigdy nie zajmowali się afektami, a ci, którzy zajmują się afektami, pozostają bardzo obojętni względem organów i funkcji, do tego stopnia, że musieli stworzyć inne słowo dla oznaczenia tego, czym się zajmowali. Nazwali to etologią: nie jest to badanie sposobów życia zwierząt, ale zdecydowanie bardziej badanie afektów, do których zwierzę jest zdolne. Spinoza tytułuje swoją książkę „ETYKA”, a nie „moralność”. Etyka, etologia. Do czego zdolne jest ciało; w domyśle: co może ono znieść?

Nazywam więc długością ciała stosunki prędkości i powolności, które ustalają się między nieskończonością jego części składowych i które przynależą do niego tylko pozostając w określonych stosunkach prędkości i powolności, ruchu i spoczynku. Mamy do czynienia z tą samą jednostką o tyle, o ile globalny stosunek ruchu i spoczynku, prędkości i powolności utrzymuje się. Co to znaczy stawać-się-zwierzęciem? Nie znaczy to naśladować, chociaż trzeba naśladować, bo trzeba się na czymś oprzeć. Stawanie-się-koniem? Stawanie-się-psem? Co znaczy dla Kafki stawanie-się-robakiem? Jeśli to zaczyna działać, to nie wówczas, gdy naśladujemy. Czy mogę – przy pewnej szerokości i pewnej długości ciała – nadać moim częściom składowym stosunek ruchu i spoczynku, prędkości i powolności, który odpowiada temu [stosunkowi] u konia, a w konsekwencji czy afekty, które mnie wówczas wypełniają, są czy nie są afektami konia? To w ten sposób zdefiniowaliśmy płaszczyznę spójności albo kompozycji – przez owe szerokości, z ich procesami stawania się, z ich przejściami, przejściem od jednej długości do innej, od jednej szerokości do innej. I właśnie na tej zasadzie nową długość i szerokość przyjęło ciało kapitana Ahaba. Ostatecznie również Ahab umiera – umiera przez swoją płaszczyznę spójności, płaszczyznę oceaniczną. Na płaszczyźnie spójności lub kompozycji z jednej strony są tylko stopnie prędkości i powolności określające długości, z drugiej zaś afekty lub części intensywne określające szerokości. Nie ma ani formy, ani podmiotu.

Afekty polegają zawsze na stawaniu się.

Pytanie: [Niesłyszalne, dotyczące czasu].

Gilles: Czemu nie, ale czas zmierzony to czas segmentowości; istnieje coś takiego jak czas procesów molowych. Jeśli mówisz, że płaszczyzna spójności jest czasem, to jest to czas oswobodzony od pulsacji opartej na cięciu bądź odmierzaniu.

Richard: Dokładnie w takim sensie, w jakim mówił Robert. Co dzieje się na poziomie płaszczyzny kompozycji? Po pierwsze tworzy się ona według swoich układów [agencements] i równocześnie z tymi układami, nie ma abstrakcyjnej płaszczyzny kompozycji poza jej układami, tak naprawdę jest ona ściśle z nimi współczesna, wyprodukowana w tym samym czasie. Są to przy tym zarazem układy i spotkania [rencontres]. Będziemy mieli spotkania, ogólnie rzecz biorąc, z jednej strony z cząsteczkami, z drugiej zaś – z procesami stawania się. Tym, co – jak widać dobrze w muzyce – wydawało się najważniejsze, było występowanie pewnych prędkości przepływu [ecoulement], które różnią się i które mogą rezonować – można to uchwycić na poziomie bardzo fizycznym, ale jest to zbyt techniczne, by to tutaj rozwijać. Dostrzegamy jednak, że rezonowanie dźwięków, rezonowanie alikwotów jest wywołane przez różnice prędkości. A przynajmniej możemy je pojmować w ten sposób. Ostatecznie zaś te różnice prędkości wywołują nie czas – nie ma jakiegoś czasu, który byłby płaszczyzną kompozycji, lub adekwatności płaszczyzny kompozycji i czasu – lecz, przeciwnie, stworzenie na poziomie samej płaszczyzny kompozycji pewnej mnogości uczasowień [temporalités] o różniczkowych prędkościach przepływu. Kładę nacisk na wielość różnych płaszczyzn czasowych, z ich liniami urzeczywistniania się zdarzeń [d’effectuation d’evenements], które rezonują i które różnią się w zależności od linii, oraz na to, że gdyby to wszystko zredukować do jedności będącej Czasem, byłaby to operacja podobna do tego, co z czasem zrobił Einstein, mianowicie uprzestrzennienie czasu lub coś analogicznego. Powiedziałbym więc, że czas jest określony przez afekty i kompozycje afektów. Na przykład wchodzisz tu w pewien wtorkowy ranek i znajdujesz młodą dziewczynę, blondynkę z niebieskimi oczami, która wyznacza szczególny czas…

Gilles: Płaszczyzna kompozycji czy spójności nigdy nie istnieje uprzednio; wydarza się [se passe] dopiero wówczas, gdy rzeczywiście nakreśla ją jakaś grupa jednostek bądź indywiduacji [groupe d’individus ou des individuations]. Jest to absolutna płaszczyzna immanencji, ale ta immanencja jest właśnie immanentna wobec stopni prędkości i powolności, wobec ruchów i spoczynków, wobec zdolności do bycia pobudzanym, które konstruują ją krok za krokiem. Jako pewna przestrzeń jest ona dosłownie konstruowana krok za krokiem, nie posiada bynajmniej formy przestrzeni euklidesowej, która istniałaby przed figurami, jest to przestrzeń zupełnie innego rodzaju, konstruowana z otoczenia na otoczenie [de voisinage en voisinage]9, i to dlatego w każdym [***]10 może się rozpaść. To drugi biegun płaszczyzny [plan] można by przedstawić jako istniejący uprzednio, z rozwijającymi się na nim ludźmi i grupami.

Co do odróżnienia dwóch koncepcji płaszczyzny, to potraktujmy je jako punkt wyjścia. Jeśli bowiem akceptuje się ideę, że płaszczyzna spójności lub kompozycji określa się przez szerokość i długość oraz że tylko przez długość i szerokość określane są znajdujące się na niej ciała, to powiedziałbym, że jedynymi zmiennymi [variables] do rozważenia są prędkość, powolność, afekty [affects], zdolność do bycia pobudzanym [pouvoir d’être affecté], i że w pewnym sensie wszystko jest zarazem zbiorowe i zindywidualizowane. Każdy stosunek ruchu i spoczynku, każdy stosunek prędkości i powolności daje się bowiem zawsze doskonale zindywidualizować: taki a taki stopień prędkości, ten konkretny stopień; każdy afekt daje się zindywidualizować. Żeby nie mylić tego z jednostkowością podmiotu, potrzebne było pewne słowo: haecceitas. Jest to dosłownie fakt bycia tym, fakt bycia pewnym tym, stopniem mocy. Gdy przed chwilą ktoś mówił: „to jest czas”, to byłoby właśnie to, pod warunkiem że chodzi o czas wyzwolony, tak jak mówił o nim John Cage.

Richard: Trzeba by spróbować narysować na tablicy rodzaj diagramatyzacji czasu, którą Cage przedstawia w formie „figurowanej” i która jest możliwa do wykonania.

Gilles: Tak, to jest to pewna kartografia. Schemat Cage’a dla muzyki elektro-akustycznej.

Richard: Zamiast następstwa mierzalnego w czasie linearnym lub diachronicznym (nuty) będziemy mieli rodzaj ruchu, który wytycza pewną trasę [tracé], i mam wrażenie, że diagram wyprodukowany w ten sposób przez Cage’a służy produkcji różnych, czy też różniczkowych, czasów realizacji, które są czasami otwarcia [ouverture], czasami nieograniczającymi, być może z jakimiś punktami orientacyjnymi [reperes].

Gilles: Żeby opisać rolę dyrygenta, Cage stosuje wyrażenie „chronometr o zmiennej prędkości”, zarzucając dyrygentowi klasycznej orkiestry bycie chronometrem prędkości jednostajnej. Ponieważ ten sam ruch dzieła może być zagrany z zupełnie różnymi prędkościami, Cage przewiduje nawet zatrzymanie chronometru.

Richard: Tylko mała uwaga. Na płaszczyźnie kompozycji czy diagramu, którą wyznacza Cage, nie ma żadnego wymiaru, który byłby uprzednio określający lub dominujący, a w związku z tym mógłby w dowolnym momencie stanowić oś uwarstwienia. Najważniejsze jest coś innego, zarówno na poziomie kompozycji, pisma, jak i na poziomie wykonania i jego prędkości. Wszystko jest możliwe, a zarazem jest też diagram, który pozostaje do określenia, chociaż chwila jeszcze nie nadeszła… Problem Cage’a nigdy nie jest problemem powierzchni inskrypcji.

Gilles: Jest oczywiste, że na płaszczyźnie spójności nie ma ani przeszłości, ani przyszłości; występuje tu wyłącznie stawanie się. To coś bardzo różnego. Szukamy rezonansu słów. Na płaszczyźnie kompozycji nie ma ani przyszłości, ani przeszłości, ponieważ ostatecznie nie ma historii, jest tylko geografia.

Głos z sali: Bardzo ważne jest, by mówić o rzeczach pośrednich, ze środka [du milieu].

Gilles: Dobrze, powiedzmy o nich. Na chwilę obecną na płaszczyźnie kompozycji mamy jedynie prędkości, powolności i afekty. Ani formy, ani podmiotu. Te zespoły afektów, te stosunki prędkości i powolności są jednocześnie w pełni zindywidualizowane. Nie przysługuje im w ogóle typ indywiduacji jakiegoś podmiotu; posłużyliśmy się tu słowem haecceitas – są to haecceite. Weźmy teraz owe stopnie prędkości i powolności, które przechodzą jedne w drugie, które przekształcają się w razie potrzeby pomiędzy obszarami zakłóceń lub ponad dziurą, dziurą ciszy [trou de silence] – na płaszczyźnie spójności macie dziury, macie cisze, zakłócenia – we wszystkich tych przypadkach układy szerokości-długości należą do różnych ośrodków [millieux]. Wśród haecceite, długości i szerokości ciała występują szczególne haecceite, które są ośrodkami przewodzącymi: afekty przenoszą się w pewnym środku. Istnieją haecceite szczególnego rodzaju, które nie są po prostu długościami i szerokościami, lecz czynnikami [facteurs]11 albo stosunkami między długościami i szerokościami, ośrodkami przewodzącymi ich przekształceń, tak że na płaszczyźnie spójności, która staje się coraz bardziej zaludniona, ukażą się zimy, wiosny i lata, dni, które same będą haecceite: ta oto wiosna, ten oto dzień. Ciała mają indywidualność tego samego rodzaju co dzień, pora roku, godzina.

W tekstach Moranda nie występuje absolutnie nic, co by się rozwijało; to prawdziwa płaszczyzna spójności, płaszczyzna niejako stała, gdzie słowa-cząstki przelatują z różnymi prędkościami. To właśnie nazywam trzeźwością. To właśnie jest mniejszościowe [mineur] użycie języka, właśnie gdy nie ma już rozwoju, nie ma organizacji, jest kompozycja, na stałej płaszczyźnie, z prędkościami względnymi i szerokościami różniczkowymi. Czy, w zupełnie innej dziedzinie, nie tyczy się to również sfery społecznej?

Oczywiście pole społeczne ma płaszczyznę organizacji, ale czy nie jest ono zarazem drążone, w sposób immanentny, przez płaszczyznę spójności lub kompozycji? Rzeczy dziejące się na owych dwóch płaszczyznach mają przy tym inny charakter; to, co będzie miało pewną formę i postać [figure] na płaszczyźnie organizacji, będzie pracowało w zupełnie innej formie i pod zupełnie inną postacią na płaszczyźnie spójności. I nie możemy nawet powiedzieć, że jedno jest dobre, a drugie złe. Nie możemy nic zrobić bez przejścia przez zespoły molowe. Ruch Wyzwolenia Kobiet (Mouvement de libération des femmes, MLF) nie istniałby, gdyby – na innej płaszczyźnie, płaszczyźnie społecznej immanencji – nie wyłaniały się pewne zjawiska lub mikrozjawiska zupełnie innej natury, procesy, które nazwałbym procesami stawania-się, stawania-się-kobietami, które Ruch jest czasem w stanie wydobyć. Kobieta ma swoje stawanie-się-kobietą tak samo jak mężczyzna, a wszystko to należy do płaszczyzny spójności. Obie tworzą się oczywiście jednocześnie. Ciągle występują napięcia, rzeczy, które przychodzą z płaszczyzny spójności i które są nieznośne na innej płaszczyźnie, albo rzeczy, które opuszczają płaszczyznę organizacji i które są nieznośne itd. Między dwiema płaszczyznami będziemy mieć do czynienia ze stosunkami siły.

Płaszczyzna spójności niczego nie zatrzymuje w swoich układach; nie znaczy to jednak, że formy i podmioty nie istnieją! Jeszcze raz, jeśli wypchniecie drzwiami formy i podmioty, to i tak wrócą oknem: jeśli zlekceważycie organizację organizacji organizmu, to będzie to śmierć. Chodzi tylko o to, że należą one do innej płaszczyzny, na płaszczyźnie kompozycji zamiast podmiotów lub form znajdziecie dziury, zakłócenia, luki, a z rzeczy pozytywnych: szerokości, długości, afekty, eksperymenty. Nie możecie się obejść bez podmiotu, interpretacji, ale po prostu nie należy to do płaszczyzny spójności. Co do jednostki, to nie jest to płaszczyzna istniejąca uprzednio, konstruuje się ona regionalnie, kawałek po kawałku, jeden fragment, potem drugi – a przy tym może być tak, że nie jest to już ta sama jednostka, to samo haecceitas. Jakieś haecceitas może tworzyć jeden fragment, a inne drugi, po czym może być tak, że albo to dla nich nie działa i jest między nimi dziura, albo też wszystko układa się dobrze i mamy kompozycję dwóch stopni prędkości. Ustala się jakaś kompozycja prędkości, albo przekształcenie bądź obieg afektów, jest to jednak konstrukcja lokalna. Przestrzeń riemannowska to przestrzeń, która tworzy się lokalnie, z lokalnych części, i w ten sam sposób tworzy się płaszczyzna spójności. Jeśli występują tu pewne zagrożenia, to jest tak z dwóch powodów: płaszczyzna spójności będzie katastrofalna, jeśli zniszczy inną płaszczyznę, ale zarazem będzie katastrofalna za sprawą niebezpieczeństw, które są właściwe tylko dla niej. Jak wówczas, gdy ogólny system złączeń nie może się wyłonić, jego lokalna konstrukcja nie odbywa się wystarczająco długo. W każdym razie na takiej płaszczyźnie znajdziecie tylko to: prędkości, powolność, ruch, spoczynek, haecceite, afekty. Gdy znajdujecie inną rzecz, mówicie sobie, że to jakaś mieszanina – wśliznęło się tu coś z innej płaszczyzny.

Tłumaczenie: Jakub Dadlez

Redakcja naukowa: Michał Herer i Cezary Rudnicki

  1. Pojęcie stosowane w socjologii i antropologii, służące opisowi podziałów w grupach społecznych, m.in. w odniesieniu do struktur plemiennych. Odnosi się do słów segment („odcinek”, „segment”) i segmentaire („odcinkowy”, „podzielony na segmenty”) – co bliskie jest też znaczeniu matematycznemu czy anatomicznemu. Warto zauważyć, że Deleuze starał się pojęciu segmentarité nadać czynny, procesualny charakter, toteż równie uprawniony byłby przekład „usegmentowienie”. [Przypisy pochodzą od tłumacza].
  2. Pojęcie matematyczne, bliskie multiple, czyli dosłownie „wielokrotność” (por. najmniejsza wspólna wielokrotność). Nie jest to jednak multiple w potocznym rozumieniu, tj. „wielorakość”, ale raczej „mnogość”. Ważne, by nie popaść w dychotomię jedności (Un) i wielorakości (Multiple).
  3. Można by to również oddać jako „mnogość” – w odniesieniu do teorii mnogości (fr. théorie des ensembles).
  4. Wyrażenie faire le point znaczy również – mniej dosłownie – „określić pozycję”, „podsumować”, „postawić kropkę”.
  5. Chodzi tu również o podwojenie, pomnożenie przez dwa.
  6. Słowo plan znaczy zarówno „płaszczyzna”, jak i „plan”. W tym miejscu chodzi raczej o to drugie, co trudno byłoby oddać w języku polskim.
  7. Słowo conjugal znaczy również „małżeński”, co odsyła do „łączenia węzłem małżeńskim”.
  8. Deleuze mówi tu: „ruchu i powolności” – uznaliśmy to za przejęzyczenie [przyp. red.].
  9. Chodzi o matematyczne pojęcie otoczenia. Por. http://encyklopedia.pwn.pl/haslo/otoczenie;3952707.html (data dostępu: 18.01.2016).
  10. Nagranie niewyraźne.
  11. Podobnie jak w języku polskim słowo facteur znaczy po prostu „czynnik”, ale też składową działania mnożenia.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *