Związki przyjaźni – Edward Abramowski

związki przyjaźni

– Przedmowa redaktora –

Od pewnego czasu daje się zauważyć wzrastające – ponownie! niczym w ramach jakiegoś cyklu – zainteresowanie myślą Edwarda Abramowskiego. Dość wymienić zredagowany przez Remigiusza Okraskę (naczelnego „Nowego Obywatela”), wydany w 2012 roku zbiór pism Braterstwo, solidarność, współdziałanie. Edward Abramowski jako wizjoner spółdzielczości czy powołane do istnienia we wrześniu tego roku Stowarzyszenie imienia Edwarda Abramowskiego. Również my sami, przed niemal dwu laty (w styczniu 2015 roku), opublikowaliśmy na Machinie Myśli artykuł poświęcony koncepcji nowej etyki, sformułowanej przez autora Zmowy powszechnej przeciwko rządowi. Ponadto wydaje się, iż powoli odżywa w Polsce ruch kooperatystyczny, którego jednym z patronów, czy wręcz „ojców założycieli”, jest właśnie Abramowski. Zamieszczonym poniżej przedrukiem krótkiego artykułu pt. Związki przyjaźni chcielibyśmy dołączyć się po raz kolejny (i nieostatni) do tego renesansu – czwartego już, idąc tropem Giełżyńskiego1 – myśli polskiego filozofa i działacza robotniczego. Najpierw jednak kilka słów wprowadzenia.

Rozwój myśli wspólnotowej przechodził u Abramowskiego (ur. 17 sierpnia 1868, zm. 21 czerwca 1918 roku) kilka etapów. Początki były może niezbyt imponujące: popularyzujące ideę samopomocy teksty na łamach tygodnika „Zorza” miały nieco naiwny oraz nieco nieprzyjemny posmak moralizatorstwa. Co jednak należy wyraźnie podkreślić, Abramowski nie tylko pouczał innych, ale starał się również wprowadzać swoje idee we własne życie2. Zaangażował się również, wciąż jako młodzieniec, w działania grup lewicowo-rewolucyjnych. W 1889 roku, w wieku niespełna 21 lat, współtworzy Polską Socjalno-Rewolucyjną Partię „Proletariat” (tzw. II Proletariat). Zaczyna pisać rozprawy naukowe, teksty propagandowe, ale kontynuuje również działalność publicystyczną. To w tym okresie (a dokładniej, ok. roku 1891-1892, wraz z publikacją tekstów Co nam dają kasy fabryczne? oraz Nowy zwrot wśród farmerów amerykańskich) zaczyna się kształtować jego koncepcja spółdzielczości3. Abramowski dostrzega w samopomocy skuteczne narzędzie walki z kapitalizmem. Zadaniem takich inicjatyw, jak prowadzenie przez samych robotników kas zapomogowo-oszczędnościowych, jest służenie finansowemu wsparciu robotników oraz gromadzenie funduszy na wypadek strajku.

Początek kolejnego etapu wyznacza powstanie artykułu Etyka a rewolucja (ok. 1897-1988 roku). Jest to moment, w którym Abramowski dystansuje się wobec marksizmu, pod którego wpływem dotąd pozostawał, i wyraźnie zbliża się do anarchizmu (choć sam wolał określenie „socjalizm bezpaństwowy”). Dokonując, na potrzeby tej przedmowy, pewnego uproszczenia, można powiedzieć, iż wedle klasycznego socjalizmu i komunizmu kapitalizm sam sobie przygotowuje warunki własnego zniesienia. Rozwój kapitalizmu wymaga coraz większej koncentracji i lepszej organizacji pracy, czego efektem jest proletaryzacja coraz większej części populacji. To zaś – znalezienie się w tej samej pozycji klasowej – rodzi pomiędzy robotnikami (proletariuszami) wspólne interesy, przeciwstawne interesom kapitalistów. W efekcie możliwe staje się samozorganizowanie się/zorganizowanie populacji i przejęcie – w akcie rewolucyjnym – władzy w państwie (co jest istotne o tyle, że obecnie państwo służy interesom klasy kapitalistów) oraz przemiana ustroju społecznego w socjalistyczny, a następnie komunistyczny.

Abramowski nie ignoruje wpływu warunków ekonomicznych, zwraca jednak uwagę na to, że może być on również dokładnie odwrotny, od tego, co zakładają socjaliści i komuniści. Proletariusz, zamiast łączyć się więzami solidarności z innymi proletariuszami, może chcieć raczej samemu stać się przedsiębiorcą i przejść do klasy kapitalistów. Mówiąc językiem bardziej współczesnym: samo niezadowolenie z warunków życiowych nie sprawia, że pragnienie nastraja się rewolucyjnie (pragnie innych stosunków społecznych); o wiele częściej jest ono uwiedzione przez sposób życia warstwy uprzywilejowanej. W efekcie pragnienie nie nakierowuje się na przekształcenie struktury społecznej, ale jedynie na zajęcie innego miejsca w strukturze obecnie istniejącej. Dlatego, zdaniem Abramowskiego (choć wciąż tłumacząc go na współczesną pojęciowość), konieczna jest praca nad samym pragnieniem, nakierowanie go na inne możliwości życiowe (solidarność) i inne przyjemności (niż ekonomiczne)4. Taką pracę nad pragnieniem autor Etyki a rewolucji nazywa pracą moralną. Jego zdaniem fundamentalnym zadaniem socjalizmu i komunizmu jest nie rewolucja biurokratyczna (przejęcie władzy w państwie), lecz rewolucja moralna: zastąpienie w duszach ludzkich etyki własnościowo-policyjnej etyką komunistyczną. Taka rewolucja musiałaby być jednak rewolucją przebiegającą „od dołu”, nie zaś narzucaną „z góry”. Nie może więc mieć swojego źródła w zarządzeniach państwowych (np. dyktacie partii komunistycznej, która przejęła władzę na drodze wyborów lub zamachu stanu)5. Abramowski poszukuje zatem takiej formy stowarzyszania się, która miałaby wpływ na całą jednostkę oraz wszystkie dziedziny życia. Nie chodzi przy tym o zagarnięcie ich – jednostki i całości życia – przez coś zewnętrznego, lecz, przeciwnie, o zaszczepienie koncepcji oddolnej organizacji (a raczej: wielości oddolnych organizacji) oraz samopomocy w sferach poza-ekonomicznych. Zakłada w tym okresie „koła etyków” oraz stowarzyszenia, które nazywa „komunami”6. Mają one być miejscem ćwiczenia się w komunistycznym sposobie życia, tzn. ćwiczenia się w nowej moralności. Należy wyraźnie podkreślić, że dla Abramowskiego „komunizm” nie oznacza – jak dziś dla większości z nas – totalitarnego państwa i absurdalnie rozrośniętej biurokracji. Jest czymś dokładnie przeciwnym. O ile etap zainteresowania samopomocą to przede wszystkim poszukiwanie skutecznego narzędzia do walki z kapitalizmem, o tyle etap „kół etyków” oraz „komun” to próba zmierzenia się z inną przeszkodą: państwem. Autor Zmowy powszechnej przeciwko rządowi dostrzega bowiem drugiego wroga ludu pracującego – i ludzkości w ogóle – właśnie w państwowym molochu, z konieczności dążący do zagarnięcia i odgórnego sterowania (planowania) wszystkimi dziedzinami życia. Moloch, który wprowadza „rewolucję” za pomocą policyjnej pałki i jedną klasę uciskających (kapitalistów), zastępuje drugą (biurokratami). Zadaniem „komun” jest natomiast wypracowanie sposobów poza-państwowego, a nawet przeciw-państwowego organizowania życia. Komuny mają edukować, dbać o sprawy pracownicze, rozwiązywać konflikty pomiędzy jednostkami itd., a to wszystko na warunkach ustalanych wspólnie, demokratycznie przez ich członków, a nie poprzez narzucanie bezosobowego prawa.

Walka przeciw kapitalizmowi i walka przeciw państwu nie są jednak dwiema różnymi walkami. Niedługo później – i to byłby trzeci etap – Abramowski zostaje teoretykiem i organizatorem ruchu spółdzielczego. Kooperacja to nowa (a może nie tyle nowa, co będąca konsekwentnym rozwinięciem poprzednich) idea, której podporządkowuje swoje życie. O tym, jak wielkie nadzieje z nią wiązał, niech zaświadczy tytuł jednego z napisanych w tym okresie tekstów: Zasada respubliki kooperatywnej. Odmalowywał w nim wizję republiki, w której wszystkie instytucje państwowe zostałyby przejęte przez (nie-terytorialne) kooperatywy, zaś samo państwo zredukowane do niezbędnego minimum. Jednym z ciekawszych pomysłów z tego okresu jest być może koncepcja spółdzielni spożywców (lub, jak powiedzielibyśmy dziś, konsumentów). Można o nich pomyśleć – przynajmniej częściowo – jako o odwrotności monopoli kapitalistycznych. Efektem zmonopolizowania rynku przez przedsiębiorstwo jest – jak wiadomo – możliwość ustalania dogodnej dla przedsiębiorstwa ceny oraz wielkości produkcji. Nie tylko ogranicza to możliwość wyboru, przed jaką staje konsument, ale przede wszystkim bardzo często oznacza dla niego niekorzystne ceny. Abramowski w pewnym sensie proponuje podobną taktykę, tyle że stojącą po stronie konsumpcji, a nie produkcji. Konsumenci mogą organizować się w duże grupy (owe spółdzielnie spożywców), w efekcie czego będą mogli negocjować wysokość cen z przedsiębiorcą. Wyobraźmy sobie, że mieszkańcy jednego dużego osiedla zakładają tego typu kooperatywę i następnie formułują żądanie wobec właściciela okolicznego sklepu mięsnego: „Albo będziesz nam sprzedawał wyroby po niższej cenie, albo wszyscy pójdziemy kupować do konkurencji i zostaniesz bez klientów”. Abramowski idzie jednak dalej i pokazuje, że organizowanie się w spółdzielnie spożywców pozwala w wielu wypadkach pominąć sprzedaż detaliczną i kupować po o wiele niższych cenach bezpośrednio u hurtownika. Ale i hurtownika można pominąć, dogadując się od razu z producentem. Ostatecznym etapem tej strategii byłoby – jak sugeruje Oskar Lange7 – przejęcie produkcji (kooperatywy wykupują bankrutujące przedsiębiorstwa), a przynajmniej zracjonalizowanie jej: dostosowanie do rzeczywistych potrzeb konsumentów. Że nie była to tylko pewna utopijna wizja, ale powoli wprowadzana w życie strategia8 niech zaświadczy fakt, że współtworzone przez polskiego filozofa Towarzystwo Kooperatystów „obrosło setkami dobrze prosperujących spółdzielni, zrzeszeń i agend gospodarczych”9. Warto przy okazji zaznaczyć, że jest to kolejny punkt rozbieżności z tradycyjnym marksizmem. O ile socjaliści i komuniści proponowali zaatakowanie kapitalizmu od strony produkcji (np. przez strajki w miejscach pracy), o tyle Abramowski proponuje podjęcie walki od strony konsumpcji.

Idea Związków Przyjaźni stanowi swego rodzaju zakończenie tego etapu poszukiwań Abramowskiego oraz ukoronowanie jego próby pomyślenia wspólnoty. Po raz kolejny nie była to jednak tylko abstrakcyjna idea, ale coś, co wcielano w życie.

[icon]brook-icon-quotes-left[/icon]Trzecim polem aktywności, przenikającym się zresztą z kooperatyzmem, były Związki Przyjaźni, stanowiące kontynuację „komun” i „kół etyków”. […] Nie wiadomo ilu Polaków, zazwyczaj z umysłowej elity, przewinęło się przez Związki Przyjaźni; na pewno setki, może tysiące. Wiadomo jednak z pamiętników i osobistych wspomnień o ludziach tamtego pokolenia, że etos tych związków trwał wśród znacznej części inteligencji o wiele dłużej, niż one same. Wygasł dopiero po II wojnie10.

Zamieszczonym poniżej przedrukiem tekstu Abramowskiego chcielibyśmy jeszcze raz rozbudzić ten etos a także pokazać pragnieniu inną możliwość. Impulsy antypaństwowe nie są bowiem czymś rzadkim, być może nawet od dłuższego czasu nasilają się. Zarazem jednak, przynajmniej w Polsce, niemal w całości zagarnął je dyskurs libertariański. Oferuje on jednak wyzwolenie od państwa za cenę samotnego stanięcia naprzeciw sił kapitalizmu. Anarchizm – czy też „socjalizm bezpaństwowy” – pokazuje, że nie trzeba płacić tej ceny.

Cezary Rudnicki

– Związki przyjaźni –

– I –

Ci, którym nie daje spokoju nędza ludzka i upadek ojczyzny, stoją często wobec pytania, gdzie i czym jest ta potęga wybawicielska, za pomocą której można by życie uczynić lepszym i szlachetniejszym. Szukamy jej na wszystkich polach pracy, a zarazem czujemy instynktownie, że jest jakaś jedna, najważniejsza rzecz, podstawowa, która, gdyby została znaleziona i zdobyta, rozstrzygnęłaby wszystkie zagadnienia i dała oręż prawdziwy, niezwyciężony, do zwalczania zła. Instynkt ten nie jest złudzeniem naszym. Taka potęga jest do wzięcia i jest pośród nas, a nazywa się przyjaźnią.

Naród, w którym uczucia przyjaźni są rozwinięte, gdzie zamiast sobkostwa i egoizmu panuje przyrodzona potrzeba wzajemnej pomocy, bezinteresownego wspomagania się na wszystkich polach życia — naród taki znalazł już moc niezwyciężoną, rozwiązał zagadkę wolności i dobrobytu. Tak samo i pojedynczy człowiek. Jeżeli biadamy dzisiaj nad upadkiem moralności, nad znikczemnieniem serc i umysłów, nad zanikiem szlachetności i rycerskości duszy, nad upadkiem żywej religii — to wiedzmy o tym, że to wszystko stąd tylko wynika, że dzisiejszy człowiek jest tak mało uzdolniony do przyjaźni, że walka o chleb i cała ta atmosfera kapitalizmu, wśród której żyje, robi go egoistą i od małego dziecka tłumi w nim miłość ludzi. Nie będzie to żadną przesadą, jeżeli powiemy, że nie co innego, jak tylko samolubstwo zabija religię, i że dla odnalezienia Boga w sobie trzeba przede wszystkim umieć kochać ludzi. Jest to odwieczna, lecz zbyt zapomniana dzisiaj idea Chrystusa. Jego jedyne przykazanie społeczne, które nam zostawił.

Jakie spustoszenie w życiu i w ludziach sprawia zanik przyjaźni, to możemy zobaczyć wszędzie, naokoło siebie, patrząc na nędzę, ciemnotę, wyzysk i krzywdy, na te powszednie straszne rzeczy, do których tak przyzwyczailiśmy się, że prawie nie zwracamy na nie uwagi.
I może zbyt często zapominamy także, że z tych małych, drobnych, osobistych bied ludzkich, które spotykamy na każdym kroku, tworzy się ta wielka rzecz, którą odczuwamy jako upadek i poniżenie Ojczyzny; że z tych małych krzywd, które sobie nawzajem wyrządzamy, dla interesu, ze spokojnym sumieniem, powstaje właśnie owa wielka krzywda całości — bezsilność narodu.

Niech jednak tylko ożywią się gdzie i poczną działać uczucia przyjaźni, a ta ciemna zmora nędzy ludzkiej ustępuje i słabnie. Wtedy zjawiają się związki dla obrony przed wyzyskiem, zjawiają się kooperatywy spożywcze, spółki włościańskie, kasy wzajemnej pomocy, towarzystwa opieki nad dziećmi, towarzystwa oświatowe, szkolne, dobroczynne itd. Wykwitają one silne i jasne wszędzie, gdzie tylko w samolubstwie ludzkim uczyniony został choćby najmniejszy wyłom. To, co kapitalizm i niewola niszczy, mianowicie dobrobyt i szlachetność życia — to ratuje i buduje na nowo kooperatyzm, współdziałanie przyjaźni ludzkich; tworzy ono nie tylko nowe warunki społeczne, ale usiłuje także stworzyć i nowy typ człowieka, człowieka wolnego i silnego przez to, że jest w gromadzie, że rozumie i odczuwa przyjaźń. Są to dwie potęgi, dwie moce zła i dobra, które zmagają się ze sobą o panowanie nad światem. Jedna — przez egoizm — szerzy ciemnotę i nędzę, druga — przez przyjaźń — szerzy wolność i siłę.

– II –

Jeżeli zrozumieliśmy, jak ważną rzeczą jest uzdolnienie ludzi do przyjaźni; jeżeli zobaczyliśmy, że od tego głównie zależy nie tylko dobro jednostki, ale i potęga narodu — to musimy przede wszystkim postawić sobie pytanie, jak uczyć przyjaźni, jakimi drogami można ją umacniać, szerzyć i rozwijać wśród ludzi.

Nie będziemy tutaj zastanawiali się nad tym, czy człowiek z urodzenia jest egoistą czy też nie; jest to kwestia jałowa. Możemy natomiast z łatwością przyjąć, jako zasadę, to, co doświadczenie życiowe nasuwa: że są egoiści z urodzenia, dla których odczuwanie przyjaźni jest bardzo trudne, tak samo jak są ludzie z natury uzdolnieni do niej. Nie wiemy i nie możemy nigdy wiedzieć, jaki typ przeważa, których więcej się rodzi; wiemy natomiast inną rzecz, najbardziej nas obchodzącą, że egoizm jest ludziom szczepiony w ciągu całego życia, począwszy od dzieciństwa, szczepiony przez wychowanie i przez warunki społeczne, przez konkurencję, przez ciężką walkę o chleb, przez panowanie pieniędzy, przez cały system niewoli. Jest to ogromna hodowla i szkoła egoizmu, w której kształcą się wszyscy; a pod te wpływy dostają się oczywiście nie tylko egoiści z urodzenia, ale i przeciwne im typy; i trzeba naprawdę wielkiej mocy przyrodzonego uczucia przyjaźni dla ludzi, ażeby ono nie uległo tym wpływom, nie zostało stłumione i zabite.

Otóż tej hodowli egoizmu trzeba przeciwstawić życiową także szkołę przyjaźni; trzeba stworzyć takie ogniska, które by w ludziach od dzieciństwa rozwijały przyjaźń, uczyły jej praktycznie, wpajały niepostrzeżenie, ale też mocno, iżby to uczucie wsiąkało w krew człowieka, stawało się jego własną naturą. Podobnie jak warunki społeczne dzisiejsze stwarzają atmosferę moralną taką, w której człowiek żyjąc, uczy się egoizmu, oszukiwania i krzywdzenia, często nawet bezwiednie — podobnie muszą powstać instytucje, rodzaj wielkiego zakonu ludzi dobrej woli, któryby dał społeczeństwu nową, odradzającą atmosferę przyjaźni i w niej wychowywał ludzi od dziecka, walcząc z tamtą.

Nie ulega wątpliwości, że wszystkie kooperatywy i towarzystwa dobroczynne są taką szkołą przyjaźni; że ludzie uczą się w nich, nie wiedząc często o tym, nowego także życia moralnego, życia, w którym nie tylko myśli się o sobie, ale i o innych. Pomimo to, stowarzyszenia te nie wystarczają jeszcze.

W kooperatywach bowiem wszelkiego rodzaju, interes ekonomiczny musi z konieczności rzeczy grać główną rolą i bardzo często idea moralna kooperatyzmu jest zapomniana. Człowiek wstępuje do kooperatywy przede wszystkim dla własnego interesu, a tylko niektórzy robią w niej więcej, niż własny interes wymaga. Nie czynię z tego zarzutu kooperatywom, gdyż one, jako instytucje ekonomiczne, muszą dbać przede wszystkim o swój materialny rozwój, o swoją potęgę finansową, bo inaczej nie spełnią swego zadania społecznego. Ale obok tego musi być także i owo ognisko moralne, gdzie dokonuje się odrodzenie duchowe człowieka, gdzie kształci się kooperatysta prawdziwy, człowiek nowy. To jest zadanie instytucji, które bym nazwał związkami przyjaźni.

– III –

Związki Przyjaźni wyobrażam sobie jako związki sąsiedzkie, których zadaniem jest pomoc wzajemna we wszystkim. Dla człowieka, który doń należy, Związek powinien stać się jakby wielką rodziną. Uprzytomnijmy sobie, ile zdarza się w życiu wypadków, kiedy pomoc ludzi otaczających, sąsiadów, nawet pomoc chwilowa i dorywcza, rozstrzygać może o losach całego istnienia, jednostki i rodziny; pomoc gospodarska w wypadkach choroby, pożaru lub innej klęski; zaopiekowanie się dziećmi opuszczonymi; czasowa zapomoga pieniężna; opłata szkoły; ochrona moralna przed nałogiem pijaństwa; pomoc w sporach i zatargach; pomoc prawna; ujęcie się w razie krzywdy ze strony pracodawcy; ratowanie przed lichwą itd. Zadania czynności obrończej i pomocniczej Związku trudno jest nawet wyliczyć, gdyż samo życie człowieka, zarówno na wsi, jak i w mieście, nasuwa jak najbardziej różnorodne okoliczności, kiedy pomoc innych ludzi byłaby często decydująca i zbawienna. Czyż każdy z nas nie zna takich wypadków, że np. człowiek umiera dlatego, że nie miał pomocy lekarskiej; że wpada w sidła lichwiarskie, bo nie znalazł ani rady, ani pomocy; że dziecko staje się kaleką lub włóczęgą, bo nie było komu nim się zaopiekować, i tyle innych.

Ale Związki Przyjaźni nie byłyby zmuszone działać we wszystkim same. Do pomocy swojej musiałyby mieć instytucje kooperatywne i dobroczynne, rozporządzające odpowiednimi środkami. W wielu razach uratowanie człowieka przez Związek zasadzałoby się właśnie na umożliwieniu mu korzystania z kooperatywy pożyczkowej, spożywczej lub rolnej; albo z towarzystwa dobroczynnego; albo z instytucji szkolnych, wychowawczych, oświatowych. Związek Przyjaźni spełniałby w tych razach głównie tylko rolę pośrednika, doradcy, inicjatora. W tych zaś wypadkach, gdzie pomoc musi być natychmiastowa i doraźna, Związek działa sam, własnymi siłami, jako instytucja stojąca najbliżej osoby wspomaganej, znająca osobiście jej potrzeby, charakter i życie.

Tym sposobem Związek spełnia swoje potrójne zadanie: osobiste, społeczne i moralne. Pod względem osobistym — przeprowadza reformę zasadniczą w życiu człowieka, czyniąc to, że człowiek przestaje być osamotniony i bezbronny w ciężkich dniach życia, że znajduje gromadę przyjaciół, która mu udziela rady i pomocy, obrony przed wyzyskiem i krzywdą, siły moralnej i wiary w jutro.

Pod względem społecznym — Związek staje się z natury rzeczy krzewicielem kooperatyzmu we wszystkich dziedzinach, gdyż w działaniu swoim musi stale korzystać z jego instytucji, nakłaniać ludzi, by wstępowali do nich, a nawet sam stwarzać kooperatywy, których w danej miejscowości nie ma. Pod względem moralnym wreszcie — Związek, przyzwyczajając ludzi do czynów przyjaźni bezinteresownej, do pomocy sąsiedzkiej szczerej i bezpośredniej, do życia dla innych, reformuje nie tylko samo życie na bardziej sprawiedliwe i bardziej pogodne, ale i duszę człowieka; stwarzałby on właśnie tę atmosferę moralną, w której ginie samolubstwo, bezreligijność, karierowiczostwo, służalczość, w której rozwijają się uczucia przyjaźni i godność ludzka, Chrystusowa religia miłości i woli.

– IV –

Funkcjonowanie Związków Przyjaźni wyobrażam sobie w taki sposób: Powinny to być Związki sąsiedzkie, działające na małej przestrzeni, tam, gdzie się ludzie znają wzajemnie; wieś, miasteczko, osada fabryczna, powinny mieć każde swój osobny, miejscowy Związek; w dużych miastach — musiałyby być ograniczone do jednej dzielnicy, do jednego fachu, do przedsiębiorstwa skupiającego dużo ludzi (jak warsztaty, fabryka itp.), albo nawet do jednej kamienicy, gdzie często zamieszkuje po kilkadziesiąt rodzin robotniczych. Każdy taki Związek miejscowy powinien mieć jak największą samodzielność, nie zależeć bezpośrednio od żadnego centralnego zarządu, i tylko przez zjazdy regulować swą działalność wspólnie z innymi związkami. Nie powinno w nim być żadnego biurokratyzmu, jak najmniej urzędników, biurowości w ogóle; powinien zachować przede wszystkim swój czysty typ związku ludzi dobrej woli, czyniących dobro bezinteresownie, pomagających, nie jak urzędnicy towarzystw dobroczynnych, lecz tak, jak pomagają przyjaciele.

Każdy Związek miejscowy powinien mieć swą kasę: małe opłaty miesięczne lub roczne członków tworzyłyby fundusz, z którego Związek czerpać będzie na potrzeby doraźnej pomocy. Oprócz takiej kasy Związek powinien mieć stałą instytucję sądu rozjemczego, wybieranego co pewien czas przez ogół członków, a którego zadaniem będzie rozstrzyganie wszelkich sporów pomiędzy członkami oraz szerzenie wśród ludzi zwyczaju załatwiania swoich spraw polubownie, jako zwyczaju wielce pożytecznego dla obywatelskiego i moralnego rozwoju ludzi.

Ponieważ kooperatywy i wszelkie w ogóle instytucje stowarzyszeniowe są niezbędne dla skutecznej działalności Związków Przyjaźni i ponieważ są dalszym ciągiem ich roboty — przeto Związek powinien stać się zarazem inicjatorem i krzewicielem kooperatyzmu, i roztaczać swą opiekę nad stowarzyszeniami miejscowymi, dbając ciągle o ich doskonalenie wewnętrzne i rozwój. W stosunku do nich Związek Przyjaźni powinien odgrywać rolę stróża idei i moralności kooperatywnej i dbać o to, aby instytucje kooperatywne nie zapominały o swych istotnych celach społecznych, reformatorskich. Gdzie zaś takich instytucji nie ma, Związek powinien sam rozwinąć pracę około powołania ich do życia. Znając dobrze stan rzeczy w danej okolicy i potrzeby jej mieszkańców, będzie mógł najłatwiej dopilnować tego, aby istniejące luki w jej życiu społecznym zostały wypełnione. Pod tym względem — ideałem i celem społecznym Związku Przyjaźni powinno być, aby każda okolica miała swoje kółko rolnicze, udoskonalające uprawę ziemi; swą kooperatywę spożywczą, organizującą handel miejscowy w rękach ludzi; swą kasę pożyczkowo-oszczędnościową, chroniącą ludzi od lichwy i dającą fundusze na przedsiębiorstwa zrzeszone; swój związek robotników — broniący od wyzysku i krzywdy; jak również aby miała swoje szkoły, czytelnie, ochrony dla dzieci, słowem to wszystko, co zabezpiecza od nędzy i ciemnoty, co narodowi daje potęgę, zdrowie, wolność.

Możemy więc streścić zadanie Związków Przyjaźni w dwóch głównych punktach: 1. chronienie człowieka, wspólnymi siłami stowarzyszonych, przed nędzą, wyzyskiem, krzywdą i ciemnotą, tak jak się chroni przyjaciela i brata; oraz 2. tworzenie i szerzenie życia kooperatywnego ludzi we wszystkich formach, w gospodarstwie, handlu, przemyśle, finansach i oświacie.

Obie te czynności, ściśle zespolone ze sobą, zlewają się w jedno zadanie wychowania narodowego, mającego odrodzić i człowieka, i Ojczyznę.

Myśli te podaję do dyskusji ogółu w tej nadziei, że znajdą się ludzie, którzy podejmą ideę Związków Przyjaźni, wyszukają dla niej odpowiednie formy prawne i wprowadzą w życie. Rzecz ta wymaga jeszcze przedyskutowania różnych punktów, wyjaśnienia różnych stron praktycznych, przezwyciężenia rozmaitych przeszkód, zewnętrznych i moralnych, z jakimi spotyka się zawsze każda idea nowa, mająca wejść w życie. Ale wejść musi. Dość już długo debatowaliśmy nad sprawą odrodzenia moralnego i nad niemocą ludu — czas zacząć czynić, a powołani do tego w pierwszym rzędzie są kooperatyści, bo oni pierwsi pokazali w praktyce, czym jest pomoc wzajemna.

– Posłowie: Zróbcie to razem –

Niezwykłą zaletą pomysłów Abramowskiego jest to, iż mimo pozornej utopijności oraz śmieszącej dziś emfazy, z jaką o nich pisał, dają się one łatwo wcielać w życie. Pomyślmy o grupach przyjaciół, z pewnością większość z nas do jakiejś należy: na osiedlu, w którym mieszkamy, w miejscu pracy a może w ramach kibicowania tej samej drużynie sportowej. Jeśli jeszcze nie jesteśmy przyjaciółmi albo przyjaciółkami na całe życie to przynajmniej kumplami/kumpelami lub dobrymi znajomymi. Jako tacy i takie pomagamy sobie od czasu do czasu. Użyczymy samochodu, pomożemy wnieść ciężkie meble na czwarte piętro albo postawimy piwo, gdy komuś zabraknie drobnych. Abramowski nie proponuje nam w istocie niczego ponad te nasze codzienne gesty życzliwości. Proponuje jedynie, by rozwijać je w bardziej zorganizowany sposób.

Za przykład niech posłużą zarobki, choćby najniższa krajowa: ok. 1300 zł miesięcznie na rękę, psie pieniądze, za jakie pracuje wielu ludzi w tym kraju. Policzmy 1% tej sumy: będzie to kwota 13 zł. Czy, gdyby naszemu przyjacielowi albo po prostu dobrej znajomej zabrakło 13 zł na lekarstwa, nie pożyczylibyśmy mu/jej ich? Pewnie większość z nas po prostu by mu je/jej podarowała. Można by zatem ten gest lepiej zorganizować. Zebrać grupę dobrych znajomych i co miesiąc robić zrzutkę w postaci jakiejś niewielkiej kwoty: może to być 10 albo 20 zł, ale najbardziej sprawiedliwie będzie przeznaczyć na to 1% zarobków. Już po kilku miesiącach kwota, jaką związek przyjaźni będzie miał do dyspozycji, będzie znaczna.

Jaki jest cel tej zbiórki? Ma ona służyć wzajemnej pomocy, przede wszystkim w sytuacjach nagłych, niespodziewanych. Wszyscy członkowie związku – ponownie: większością głosów – powinni zadecydować, na co chcą przeznaczyć owe pieniądze. Poniżej kilka propozycji, którym może nawet warto przyznać priorytet:

  • pożyczka bez odsetek (aby ominąć lichwę uprawianą przez banki, parabanki oraz systemy mikro-kredytowe, popularnie zwane „chwilówkami”);
  • bezzwrotny, jednorazowy zasiłek dla członka związku, który właśnie stracił pracę;
  • zwrot kosztów zakupu lekarstw (za okazaniem paragonu); można tym objąć nie tylko członków związku, ale także ich małżonków/małżonki oraz dzieci;
  • dla osób pracujących na „śmieciówkach”, gdzie w przypadku choroby (nawet potwierdzonej zwolnieniem lekarskim, tzw. L4) nie dostaje się wynagrodzenia za nieobecne dni: bezzwrotna dniówka za każdy dzień choroby;
  • opłacenie, dla całej grupy, kursu podnoszącego kwalifikacje zawodowe lub rozwijającego jakieś zdolności (np. muzyczne);
  • itd.

Z pewnością domyślacie się już o co mi chodzi. Koncepcja nie jest nazbyt skomplikowana, natomiast może przynieść bardzo znaczące efekty. I to nie tylko ekonomiczne, ale przede wszystkim te polegające na uczeniu się współżycia, życia razem.

Aby nadać jeszcze większą realność temu pomysłowi, warto zaznaczyć, że bardzo podobna idea z powodzeniem funkcjonuje już od kilku lat. Mam na myśli portale internetowe w rodzaju PolakPotrafi.pl, służące społecznościowemu finansowaniu projektów. One również opierają się na mechanizmie dobrowolnych darowizn (trzeba bowiem pamiętać, że przynależność do związku przyjaźni jest dobrowolna). Wadą tego typu projektów internetowych jest jednak to, że ktoś z zewnątrz – nie należący do grupy przyjaciół, nie zaangażowany w tę „małą wspólnotowość” – ciągnie rentę od takich zbiórek. Wspomniany już portal PolakPotrafi.pl pobiera 7,4% zebranej kwoty, z kolei jedna z największych na świecie platform crowdfoundingowych, Kickstarter.com, przejmuje 5%. Natomiast w przypadku związku przyjaźni lub kooperatywy cała kwota pozostaje do dyspozycji uczestników. Ponadto internetowe inicjatywy crowdfoundingowe służą przede wszystkim finansowaniu przedsięwzięć, w wyniku których powstanie jakiś produkt (choćby opis i zdjęcia z wycieczki), który otrzymają w zamian darczyńcy. Spółdzielczość – taka, o jakiej pisał i jaką organizował Abramowski – ma natomiast służyć w większym stopniu pomocy w potrzebie (choroba, bezrobocie) i rozwijaniu więzów solidarności, niż aktywności ekonomicznej.

Trzeba mieć świadomość – i miał ją sam autor Związków przyjaźni – iż tego typu wspólnoty mogą być nadużywane. Jest to problem, którego nie da się uniknąć, ale przed którym można się zabezpieczyć. W ramach związku (zależnie od liczby osób i wzajemnego zaufania między nimi) można – demokratycznie – powołać skarbnika, księgowego, radę nadzorczą. Można również wspólnie ustalić zasady radzenia sobie z „cwaniaczkami”. Kooperatywy i związki przyjaźni mają bowiem nie tylko uczyć współpracy i solidarności, ale również samodzielnego rozwiązywania konfliktów i w ogóle wszelkiego rodzaju samodzielnej, niezapośredniczonej w organach państwowych aktywności. Ich celem jest w końcu uniezależnienie się od państwa, a w dalszej perspektywie – zmarginalizowanie go. Choć nie po to, jak pragną libertarianie, by zwyciężył najbardziej drapieżny rekin…

Cezary Rudnicki

  1. Abramowski „[p]ierwszy raz odżył wkrótce po zejściu ze świata” (W. Giełżyński, Edward Abramowski – zwiastun „Solidarności”, London 1986, s. 135), gdy po I wojnie światowej Polska odzyskała niepodległość. Wydano czterotomową edycję Pism a idee Abramowskiego popularyzowali jego przyjaciele, jak choćby pisarze – Stefan Żeromski i Maria Dąbrowska. Co jednak ważniejsze, w ubogim i zrujnowanym przez wojnę kraju na dużą skalę rozwijała się spółdzielczość, oddolnie organizowana oświata i inne inicjatywy obywatelskie – wszystko, co przez tyle lat popularyzował autor Idei społecznych kooperatyzmu. Po raz drugi odrodzenie zainteresowania myślą Abramowskiego miało miejsce przez krótką chwilę po II wojnie światowej. Program ówczesnego, cieszącego się ogromnym poparciem Polskiego Stronnictwa Ludowego zawierał zwroty niemal żywcem wyjęte z pism filozofa (patrz: tamże, s. 136). Idee Abramowskiego propagował również Jan Strzelecki, należący do Polskiej Partii Socjalistycznej. Po raz trzeci myśl ta ożywa wraz z „pierwszą Solidarnością”, na początku lat 80. Ów ruch robotniczy, nawet jeśli nieświadomie, realizował kooperatystyczne (resp. anarchosyndykalistyczne) koncepcje filozofa. A przywódcy i doradcy ruchu bardzo szybko zaczęli wprost się na nie powoływać. Giełżyński sugeruje nawet, że „i samą nazwę »Solidarność« podpowiedział Karol Modzelewski, oczytany w tym filozofie” (tamże, s. 138).
  2. Zarówno Konstanty Krzeczkowski (Dzieje życia i twórczość Edwarda Abramowskiego, Warszawa 1933), jak i Maria Dąbrowska (Życie i dzieło Edwarda Abramowskiego, Łódź 2014, broszura dołączona do nr 15 (66) „Nowego Obywatela”) wspominają o praktyce Abramowskiego, jakim było zostawianie książek w kawiarni. Tak, aby każdy, komu są potrzebne, a kogo na nie nie stać, mógł się w nie zaopatrzyć.
  3. Patrz: R. Okraska, Braterstwo ponad wszystko. Edward Abramowski jako wizjoner spółdzielczości, w: E. Abramowski, Braterstwo, solidarność, współdziałanie. Pisma spółdzielcze i stowarzyszeniowe, Warszawa 2012. Korzystam z internetowej wersji tekstu: https://pl.wikisource.org/wiki/Braterstwo_ponad_wszystko (data dostępu: 19.10.2016).
  4. Warto zauważyć, że Abramowski dostrzega to, co kilkadziesiąt lat później spostrzeże również – choć wyrazi zupełnie innymi słowami – Mario Tronti, włoski filozof i lewicowy aktywista. Kapitalistyczne stosunki produkcji determinują nie tylko produkcję towarów, ale również produkcję podmiotowości, w tym podmiotowości robotniczej. Toteż klasa robotnicza, o ile chce się wydostać spod panowania kapitału, musi rewolucyjnie odnieść się nie tylko do relacji w fabryce czy w państwie, ale przede wszystkim do własnego stylu życia.
  5. Więcej piszę o tym w: C. Rudnicki, Edwarda Abramowskiego projekt nowej etyki, https://machinamysli.org/edwarda-abramowskiego-projekt-nowej-etyki/ (data dostępu: 19.10.2016), zwłaszcza w paragrafie „Od rewolucji biurokratycznej do rewolucji moralnej”.
  6. Jak podaje Bohdan Urbankowski, do roku 1904 powstało około 70 „kół etyków”, co było, jak na ówczesne realia, wręcz masowym ruchem. (Informację podaję za: R. Okraska, Braterstwo ponad wszystko. Edward Abramowski jako wizjoner spółdzielczości, dz. cyt.).
  7. O. Lange, Idee społeczne Edwarda Abramowskiego, Poznań 2005, s. 26-29.
  8. Zrujnowana najprawdopodobniej kolejnymi wojnami światowymi, a przede wszystkim – przemianą Polski, po 1945 roku, w kolonię należącą do ZSRR.
  9. W. Giełżyński, Edward Abramowski – zwiastun „Solidarności”, dz. cyt., s. 123.
  10. W. Giełżyński, Edward Abramowski – zwiastun „Solidarności”, dz. cyt., s. 123-124.

Komentarze

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *