Przybliżenia (4): Nietzsche
Przedmowa: Niniejszym chciałbym przedstawić wam pewien cykl artykułów, kierujący się trafnym spostrzeżeniem jednego z moich wykładowców, że „filozofii najpierw należy nauczyć się źle”. Ktoś, kto dopiero zaczyna swoją przygodę z tą dziedziną nie jest w stanie, nawet na najlepszym wykładzie, od razu pojąć całej złożoności filozofii np. Arystotelesa, czy Kanta. Ale zarazem jak najszybciej poznać ich musi. Musi o nich słuchać i czytać, choć będzie rozumiał mało; pisać i mówić, chociaż będzie w tym wiele bzdur. Wszystko to po to, by potem znowu słuchać i czytać, pisać i mówić. Znowu i znowu. Filozofia to nie tabliczka mnożenia – nie wystarczy się jej raz na pamięć nauczyć. Filozofia wymaga nieustannego zataczania kół, a jej celem jest: rozumieć.
Z uwagi na powyższe „Przybliżenia” za zadanie stawiają sobie „zatoczyć pierwsze koło”, toteż przedstawione wiadomości i interpretacje „zawodowcowi” mogą wydać się zbyt uproszczone, czy zbyt jednostronnie przedstawione. Co więcej: będą to również odczytania stosunkowo „subiektywne”, ponieważ moim celem jest zaprezentować pewnego współczesnego filozofa, którego rozważania, bez znajomości jego poprzedników, mogłyby być zupełnie niezrozumiałe dla „amatora”.
– WSTĘP –
Poniższe „Przybliżenie” postanowiłem poświęcić tylko jednemu myślicielowi. Nie dlatego, że jest jednym z moich ulubieńców, lecz z powodu tego, że wiąże się z nim wiele nieporozumień. Jest to nazwisko stosunkowo znane, szybko przywodzące na myśl pewne skojarzenia. Znamy różne „hasła”, różne pojęcia ukute przez Nietzschego, ale na ogół nie znamy faktycznego sensu, jaki się za nimi kryje (tego, który on im nadał) i wstawiamy tam nasze własne mniemania, opinie lub potoczne wyobrażenia. „Bóg umarł” to slogan ateizmu. „Nadczłowiek” – to aryjczyk, który ma za zadanie zgładzić podludzi w komorach gazowych. „Wola mocy” to dążenie po trupach do celów, jakimi są władza i pieniądze. Spróbujmy jednak zatoczyć pierwsze koło nad samymi tekstami Nietzschego, zamiast nad naszymi wyobrażeniami o nich.
– PROBLEM –
Cóż znajdziemy, gdy otworzymy, którąś z książek tego niemieckiego filozofa? Aforyzm, maksymę, przypowieść, czasem nawet dytyramb. Często niejednoznaczne, często wzajemnie niepowiązane, często bardzo metaforyczne. Aż kusi, żeby dowolnie manipulować kolejnością tych „strof” oraz – ostatecznie – wnioskami z nich. Tak zresztą się działo: robiono z Nietzschego już to socjobiologa, już to faszystę, już to (ukrytego) apologetę chrześcijaństwa, już to egzystencjalistę, etc.
Której zatem interpretacji wierzyć lub w oparciu o co uzasadnić prawdziwość własnej? Tu wyłania się kwestia specyficznego stosunku tego myśliciela do prawdy. Nie będę jej w tym tekście rozważał – dość powiedzieć, że wielość perspektyw jest w tę filozofię nieusuwalnie wpisana. Jednak zarazem nie jest to relatywistyczna dowolność. Istnieją w poglądach Nietzschego pewne wyróżnione miejsca (można by powiedzieć: punkty osobliwe), od których uwzględnienia zależy „powodzenie” interpretacji. Jej prawomocność lub błędność, a przede wszystkim aktywność lub reaktywność (choć sens tych pojęć przyjdzie nam dopiero poznać). Właśnie kilku, z tych elementów, poświęcam poniższy tekst. O ile ich omówienie będzie już jakąś interpretacją (czasem „klasyczną”, czasem współczesną, czasem moją własną), to jednak samo wyliczenie uważam za stosunkowo neutralne.
– ŚMIERĆ BOGA –
W dziełach Nietzschego kilkukrotnie pojawiają się fragmenty obwieszczające śmierć Boga – co więcej: za każdym razem to wydarzenie ukazane jest nieco inaczej. Choćby w czwartej księdze Tako rzecze Zaratustra od Ostatniego Papieża dowiadujemy się, że Bóg sam się zabił z litości do człowieka. Zaś rozdział później Najszpetniejszy Człowiek mówi, że to on jest tym, który zabił Boga. Zaratustra powiada: „Gdy bogowie umierają, konać zwykli wieloraką śmierci.” Jedno z najszerzej znanych haseł Nietzschego w istocie skrywa w sobie mnogość znaczeń. A najmniej istotnym z nich jest ateizm. W słynnym aforyzmie 125 Wiedzy radosnej szaleniec obwieszcza śmierć Boga kpiącym z tego ludziom. Ich szyderstwo wynika z tego, że oni już nie wierzą, są ateistami. A jednak nie rozumieją tego wydarzenia.
Kwestia wiary jest tu zupełnie nie istotna – Nietzsche, w tym momencie, nie rozpatruje tego, czy dane indywiduum, czy ja, ty, albo ty wierzymy w Boga. Nie o to chodzi. Kościoły mogą być pełne – wciąż nic to nie zmienia. Nietzsche nie rozważa śmierci Boga na poziomie psychologicznym, tzn. dotyczącym przekonań indywiduum. Chodzi tu raczej o praktykę. Nie o praktykowanie wiary (tu ponownie lokujemy się w wymiarze indywidualnym), ale o pewną bardziej uniwersalną praktykę, powiedzmy: praktykę ogólnokulturową. Nietzschemu chodzi o strukturę naszej kultury w całej rozciągłości. Przez wiele wieków ludzkość żyła tak, jakby Bóg istniał: odnosiła się do niego nie tylko w czasie święta, ale i w codzienności. Bóg oznacza absolutną podstawę dla świata, prawdy i moralności. Śmierć Boga nie oznacza, że wszyscy przestali w niego wierzyć, ale że przestaliśmy, w naszej codzienności, brać go pod uwagę: kiedy ktoś zrobi coś złego nie mówimy, że grzeszy i że pójdzie za to do piekła, ale, że to niezgodne z prawem lub niehumanitarne; kiedy „tworzymy” państwo, to nie opieramy go na władzy króla – bożego pomazańca, ale na konstytucji i Prawach Człowieka; kiedy pragniemy jakichś prawd zwracamy się do naukowców, a nie teologów. Podobnie jest z naszymi indywidualnymi czynami i przekonaniami: myślę, że ci z was, którzy uważają się za osoby wierzące, częściej argumentują w oparciu o Prawa Człowieka, użyteczność społeczną czy dobre obyczaje, niż w oparciu o Słowo objawione przez Boga. Raz jeszcze podkreślam jednak, że nie ten indywidualny wymiar jest istotny. O wiele ważniejsze jest to, że nasze prawo i nasza administracja opierają się na konstytucji, a nie na Biblii czy Koranie.
By ubrać to w jakieś zgrabne hasło należy powiedzieć, że „śmierć Boga” jest diagnozą. Nie osobistym wyznaniem, nie ustaleniem dotyczącym poglądów zbioru indywiduów, lecz właśnie diagnozą dotyczącą naszej kultury.
– NIHILIZM –
Śmierć Boga nie jest jednak prostym faktem, jednorazowym wydarzeniem. Jest ona procesem, a raczej etapem pewnego procesu. Procesu, któremu na imię nihilizm. Cały ludzki, czyli kulturowo-społeczny świat, świat wartości, opierał się dotąd na Bogu. Cztery najważniejsze „kategorie” – transcendentale, jak zwali je średniowieczni scholastycy – czyli Byt, Prawda, Dobro i Piękno miały swój fundament w Bogu. Gdy Bóg umiera tracą one ten fundament, tracą wspólną i niepodważalną podstawę. Bóg był ich uzasadnieniem – bez niego przestają one być prawomocne. Nie mogę już powiedzieć „to i to jest niepodważalnym dobrem”, czy „niepodważalną prawdą”, przecież inne kultury co innego uznają za dobro, a inny paradygmat naukowy twierdzi, że co innego jest prawdą. Piękno jest tu chyba najwyrazistszym przykładem: nie mogę powiedzieć, że coś jest niepodważalnie piękne, może być co najwyżej piękne dla mnie – wy nie musicie zgadzać się z moim sądem. To samo jednak dzieje się z moralnością czy poznaniem. Relatywizm. By zapobiec temu relatywizmowi kultura próbuje różnych wybiegów. Bóg umarł, lecz pozostało miejsce po nim, miejsce na którym próbuje się umieszczać Naukę, Człowieka, Państwo czy Ekonomię. Skoro chrześcijański Bóg nie może być fundamentem dla moralności i prawa, to niech będą nim Prawa Człowieka, albo reguły wyznaczane przez rynek… To wszystko to jednak tylko chwilowe zamienniki, mające ukryć fakt, że absolutna podstawa dla naszej egzystencji, przestała istnieć.
Nietzsche pokazuje, że ostateczną konsekwencją śmierci Boga jest nihilizm – to, że najwyższe wartości tracą swoją wartość. Skoro nie obowiązują absolutnie, stają się relatywne, co oznacza, że tak naprawdę nie są istotne, nie mają żadnego znaczenia. Świat, staje się światem bez wartości. Nic nie wyznacza nam celu, nic nie określa zadań do realizowania.
Doprowadza to do powstania tego, którego Nietzsche nazywa Ostatnim Człowiekiem. Jest to specyficzny typ nihilisty: nihilista bierny. Nie wierzy on w żadne wartości, nie wierzy w sens życia i świata, nie chce tego sensu i tych wartości, ale również nie widzi powodu do tego, żeby popełnić samobójstwo – samobójstwo też nie ma sensu. Ostatni Człowiek nie chce niczego, jest nihilistą-hedonistą, który dba wyłącznie o bezpieczeństwo i komfort. „>>Myśmy szczęście wynaleźli<< – mówią ostatni ludzie i mrużą niedbale oczy.” Nie zwracają uwagi na to, czy czyjeś postępowanie jest dobre, czy złe, póki im samym to nie zagraża, np. odwołują się do Praw Człowieka, ale tylko na tyle, na ile dotyczy to ich samych – nie obchodzi ich, jeśli są łamane z dala od nich. (Wystarczy tu pomyśleć o sytuacji pracowników w chińskich fabrykach Foxconn – myślę, że kwestia jest na tyle głośna, że nie ma potrzeby jej tu wyjaśniać.)
Ten stan to jednak krańcowa, czy też skrajna postać nihilizmu – on sam pojawia się już wcześniej i przechodzi różne stadia. Jak wspomniałem: nie jest on jednorazowym wydarzeniem, lecz pewnym procesem. Na omówienie go całego potrzebowalibyśmy osobnego i o wiele dłuższego tekstu, toteż na tym poprzestanę. Zaznaczę jedynie, że Nietzsche łączył ten proces z platonizmem i chrześcijaństwem. Z platonizmem wiąże się podział świata na prawdziwy i pozorny – prawdziwym światem jest świat idei, swego rodzaju zaświaty, natomiast światem pozornym jest świat materialny, nasz doczesny świat, świat wokół nas. Podział ten przejmuje i pogłębia chrześcijaństwo – w efekcie prowadzi to do negacji wszystkiego, co związane z materią, a przede wszystkim z ciałem. Z samego chrześcijaństwa pochodzi natomiast element negacji wyższych typów ludzkich. Opowiem o tym nieco za chwilę, wyjaśniając podział na moralność panów i moralność niewolników.
– WOLA MOCY –
W tym miejscu musimy wyjaśnić czym jest wola mocy. Nie jest to pojęcie z zakresu psychologii, oznaczające pragnienie władzy, chęć politycznej dominacji, rządzę wojny i mordu. Jest to pojęcie z zakresu ontologii i mówi ono czym jest całość bytu (np. dla materialistów cały byt jest materią, dla spirytualistów – substancją duchową). A zdaniem Nietzschego jest ona właśnie wolą mocy. Takie ujęcie ma swoje źródło w długiej tradycji, wywodzącej się od Leibniza, ujmowania bytu jako woli. Nie miejsce tu na szczegółową analizę, toteż objaśnię owo pojęcie odwołując się do innego, równoważnego mu. Wola mocy to Życie (gr. zoe). Nie chodzi o poszczególne, jednostkowe życie (gr. bios), ale coś, co przenika wszystko, co istnieje, o istotę życia jako takiego. Wola mocy to zasada wzrostu i rozwoju każdego bytu. Ale z życiem, ze wzrostem i rozwojem, wiążą się też zawłaszczanie, przemaganie słabszych, twardość, narzucanie własnych form, a przede wszystkim cierpienie.
Te ostatnie aspekty sprawiają, że dla niektórych życie jest nie do zniesienia. Wola mocy może mieć różną jakość – może być zdrowa i silna, ale może też być słaba i chora. Opisany wcześniej Ostatni Człowiek jest skrajnym przypadkiem słabej i chorej woli mocy: jest to wola już tak słaba, że niczego nie chce, nie jest zdolna do życia – a więc do wzrostu, rozwoju, ale i walki, cierpienia – jest zdolna jedynie do wegetacji, do podtrzymywania swojej egzystencji. (Jak widzimy podtrzymywanie egzystencji nie jest tym samym co życie.) Również wolę kryjącą się za chrześcijaństwem Nietzsche widzi jako słabą i chorą – chrześcijaństwo nie jest zdolne do akceptacji Życia w całości, a więc takiego, w którym istnieje również wojna, przemoc, cierpienie – i dlatego wymyśla pozbawione tych aspektów zaświaty, a te elementy życia, których nie może znieść, potępia, nazywa grzechem. Zauważcie, mimo iż chrześcijaństwo potępiało życie doczesne, uważało je za pozbawione samoistnej wartości, to jednak nigdy nie stało się religią zbiorowego samobójstwa, nie stało się też religią marginesów i pustelni – wprost przeciwnie: wkroczyło do wielkiego Rzymu, przejęło tam władzę, którą następnie, stopniowo, (z lepszym lub gorszym skutkiem) próbowało rozszerzyć na cały świat. Jak wyjaśnić ten fakt? Właśnie wolą mocy. Wszystko, co żyje, wszystko, co istnieje kieruje się wolą mocy. Jednym, ale tylko jednym, z aspektów owej woli mocy jest zawłaszczanie. Chrześcijański typ życia, potępiający życie, kierował się jednak zasadami życia, tzn. woli mocy: zawłaszczał, przemagał, narzucał własną formę. Owo potępianie życia stało się tylko kolejną strategią, na dbanie o interesy własnego typu życia – dodajmy jednak, że zdaniem Nietzschego: życia chorego, nieudanego. Mówiąc inaczej: życia reaktywnego.
– AKTYWNE I REAKTYWNE –
Wola mocy ma różne jakości, wiąże się z różnymi typami życia, z których każdy funkcjonuje inaczej. Według Nietzschego są dwa takie, podstawowe typy: aktywny i reaktywny, czy też silny i słaby, albo zdrowy i chory. Gdy Nietzsche pisze „słaby”, albo „chory” to nie należy rozumieć tego w prosty sposób, jako powierzchownej kondycji fizycznej, ale w sposób głębszy – jako „reaktywny typ życia”. Analogicznie zwroty „silny” i „zdrowy” – jako „aktywny typ życia”. Aktywność to zdolność chcenia i działania z samego siebie. Siła aktywna podejmuje jakiś trud nie ze względu na zewnętrzne przyczyny, ale wyłącznie ze względu na samą siebie. Przeciwnie siła reaktywna: ona jest niezdolna działać inaczej niż w odpowiedzi na coś. Zasada jej działania pochodzi z zewnątrz. (Zauważcie: przeciwieństwem aktywności nie jest tu bierność, ale właśnie reaktywność.) Za przykład niech posłużą nam dwaj artyści: jeden maluje z wewnętrznej potrzeby, maluje bo tego chce, dzieli się też swoimi dziełami z innymi, ponieważ chce przekazać im część swojego szczęścia; drugi natomiast maluje albo dla pieniędzy, albo dla sławy, albo po to, żeby mieć powodzenie Jeden maluje to, na co ma ochotę, maluje by coś wyrazić, drugi maluje dostosowując styl do panującej mody, oczekiwań odbiorców lub naśladując kogoś sławnego. Pierwszy z nich przedstawia siły aktywne, drugi siły reaktywne. Chcę podkreślić, że chodzi tu wyłącznie o zasadę działania, nie o wartość samych dzieł. Malarz aktywny może zwyczajnie nie mieć talentu i to, co będzie aktywnie malował nie będzie przedstawiało sobą żadnej wartości estetycznej, natomiast malarz reaktywny, malujący pod publikę, może mieć doskonały kunszt, który sprawi, że jego dzieła będą pobudzały zmysł estetyczny. Pojęcia aktywności i reaktywności dotyczą wyłącznie zasady działania, tego, czy nasze czyny (i myśli) mają źródło wewnątrz nas, czy są reakcją na bodźce zewnętrzne.
Nietzsche zauważa, że życie reaktywne cierpi na urazę do życia aktywnego. Cierpi na nią albo dlatego, że samo nie może takie być, albo dlatego, że nie jest mu się w stanie przeciwstawić, gdy wchodzi z nim w konflikt. Ten specyficzny rodzaj urazy filozof nazywa resentymentem. Ów resentyment łatwo zobrazować – choć też uprościć! – przykładem słynnego, polskiego „na pewno nakradł” wypowiadanego odnośnie kogoś, kto się dorobił, kto jest zamożny: ponieważ samemu nie uczestniczy się w czymś wartościowym, to neguje się wartość tego. Nie należy jednak każdej krytyki traktować jako przejawu resentymentu. Możliwa jest krytyka jakiejś wartości nie mająca swego źródła w resentymencie.
W tym miejscu warto przejść do Nietzscheańskiej koncepcji dwóch typów moralności: moralności panów i moralności niewolników. Chociaż użyta przez filozofa terminologia jest bardzo dosadna i nawiązuje do pewnych historycznych zależności, to jednak nie o nie chodzi. Moralność panów, to moralność ludzi aktywnych – tych, którzy zasadę swojego postępowania znajdują w sobie. Osoba tego typu patrzy wpierw na siebie i stwierdza: „szanuję siebie, jestem dumny, jestem aktywny, kiedy podejmuję jakieś działanie, to robię to, czego chcę” – i wyciąga z tego wniosek: „jestem dobry, dostojny, szlachetny… i ci, którzy są tacy jak ja, również są szlachetni… zaś ten, który nie jest taki jak ja, jest lichy”. Z takiej postawy rodzi się system wartości, który Nietzsche określa mianem moralności panów. Zupełnie inną genezę ma moralność niewolników. Tworzą ją ludzie reaktywni, którzy ocenianie zaczynają nie od siebie, ale do tego, co na zewnątrz. Taka osoba spogląda na innego człowieka i stwierdza: „on jest silny, aktywny, zuchwały… zagraża mi… może być agresywny, może na mnie napaść… jest zatem zły – on i jemu podobni”. Następnie wyciąga z tego wniosek: „w takim razie ja jestem dobry”. Trzeba jednak dobrze zrozumieć tę kwestię: nie jest tak, że człowiek, który określa się mianem dobrego to taki, który powstrzymuje się od uczynków, które określa mianem złych. Jest to raczej osoba niezdolna do aktywności (nie ważne jakiego rodzaju). Ta sytuacja jest opisana za pomocą metafory orłów i owiec. Owce nazywają orły złymi, ponieważ te drapieżne ptaki polują na nie. Same siebie określają zaś jako dobre: „popatrzcie – mówią – my nie atakujemy was i nie jemy waszego mięsa”. Ale czemu tak jest? Czy owce wybrały, że nie będą polować? Nie: po prostu taka jest ich natura – są roślinożerne, a nie mięsożerne. To zaś, że orły polują na owce, zabijają je i jedzą nie wynika z tego, że są złe, ale że taka jest ich natura. Nietzschemu nie chodzi tu o żadne usprawiedliwianie złych postępków, tylko o podważenie samego podziału na dobro i zło, samej moralności. Moralność przedstawia samą siebie jako uniwersalną oraz obiektywną i w te punkty uderza właśnie Nietzsche. Pokazuje, że nie ma w tej moralności żadnego obiektywizmu, lecz że jest ona wytworem interesów pewnej „grupy”, która chce ją narzucić innym grupom, dla własnych korzyści. Moralność oparta na podziale na dobro i zło to moralność ludzi niezdolnych do aktywności, przede wszystkim ludzi uległych i skupionych na przetrwaniu. Wszystko co związane z takim typem życia, wszystko co pozwala podtrzymać taką egzystencje – altruizm, unikanie walki, posłuszeństwo – nazywają oni dobrem. Wszystko to, co czynią – czynią dlatego, że chcą, a wręcz muszą, że nie potrafią inaczej – przedstawiają oni jako cnotę; natomiast to, czego nie potrafią, co wymaga od nich wysiłku – przedstawiają jako grzech. Grzechem jest dla nich egoizm, wojowniczość i samodzielność. W ten sposób ludzie aktywni, ludzie dla których naturalne są inne rzeczy, są przez nich potępiani – wymusza się na owych aktywnych wyparcie się własnej natury i działania z nią niezgodne. A wymusza się po to, aby samemu osiągnąć korzyści, aby podtrzymać swoje reaktywne życie. Zauważcie: już samo to, co dla aktywnego jest naturalne, nosi na sobie zniesławiające piętno: słowa „egoizm” czy „wojowniczość” kojarzą nam się od razu raczej źle. Sama istota tych rzeczy zostaje zafałszowana. Dla aktywnego wojowniczość nie oznacza brutalności, czy rządzy mordu, ale raczej odwagę, zdolność do ryzyka, wręcz chęć podejmowania ryzyka, walkę z przeciwnościami losu. Fizyczne starcie z innym człowiekiem jest tylko jednym z elementów owej wojowniczości i to wcale nie najważniejszym; walka może przybierać przecież również postać sporu o poglądy w dyskusji. A jednak moralność niewolników zafałszowuje ową cechę, uwypukla w niej element fizycznej przemocy, brutalności, gwałtu. Podobnie jest z egoizmem i innymi typami aktywności.
Nietzsche zyskał złą sławę z powodu tego, co robili naziści, którym zdarzało się na niego powoływać. Nie da się ukryć, że nietzscheańska retoryka – nadczłowiek, panowie, niewolnicy itd. – jest bardzo podatna na wulgaryzację, na dosłowne potraktowanie. Dopiero po drugiej wojnie światowej, francuscy myśliciele, przede wszystkim Bataille, podjęli wysiłek, aby zrehabilitować Nietzschego. Pokazali, że faszyści, przedstawiający się jako rasa panów, tak naprawdę byli typami reaktywnymi, niewolnikami w nietzscheańskim sensie. Antysemityzm i nacjonalizm to rodzaje resentymentu, kult Führera, sztywna dyscyplina, posłuszeństwo to przypadki niewolnictwa – faszyzm był reaktywny. Dla Nietzschego panem nie jest ten, kto ma władzę, kto panuje nad innymi. Najczęściej jest zupełnie przeciwnie: niewolnikami rządzi tylko inny niewolnik.
– AFIRMACJA I NEGACJA –
Niewolnika, oprócz słabości, reaktywności i resentymentu, cechuje jeszcze negacja. Życie, w tym sensie o którym wam mówiłem wcześniej, składa się nie tylko ze wzrostu, tworzenia, dawania, radości, ale również z cierpienia, przemocy, wyzysku i śmierci. Typ reaktywny nie jest w stanie znieść życia w całości, nie jest w stanie pogodzić się z pewnymi jego elementami i neguje je. Przykładowo: chrześcijaństwo nie jest w stanie pogodzić się z cierpieniem i dlatego obiecuje pozbawione cierpienia życie wieczne w zaświatach, w niebie. Albo nasi polscy narodowcy: nie są w stanie pogodzić się z obecnością obcokrajowców czy homoseksualistów i obiecują państwo oczyszczone z takich osób 😉 Typ reaktywny cechuje się negacją, to znaczy: neguje pewne elementy rzeczywistości, neguje pewne elementy życia. Inaczej jest z typem aktywnym – on cechuje się afirmatywnością. Typ aktywny jest zdolny do afirmacji życia w całości, do afirmacji zarówno tworzenia, dawania i radości, jak i afirmacji cierpienia, przemocy i śmierci.
Panowie kojarzą się z tymi, którzy powinni panować. Jednak większość tego, co w dziejach, panowało Nietzsche zalicza do moralności niewolników: chrześcijaństwo, liberalizm, nacjonalizm, socjalizm. Najczęściej rządzą chorzy, słabi, reaktywni, niewolnicy. Jak to możliwe? Jak to możliwe, że słaby wygrywa z silnym? Niektórzy skłonni są odpowiedzieć: najwyraźniej owi słabi, gdy zbiorą się razem, stają się silniejsi od silnego i dlatego z nim wygrywają. Nie w tym jednak rzecz. By zrozumieć tę kwestię musimy zwrócić uwagę na jeszcze jedną cechę afirmacji i negacji. Afirmacja i negacja są pewnymi „operacjami” dokonywanymi na „siłach witalnych”. Afirmacja wiąże się przede wszystkim z tworzeniem, z przekształcaniem, jest mocą zmiany. Afirmacja nie jest prostacką akceptacją wszystkiego. W Tako rzecze Zaratustra Nietzsche kpi z tak rozumianej afirmacji wprowadzając postać osła. Osioł jest tym, dla którego afirmacja oznacza akceptację wszystkiego, co jest – osioł ryczy „ta-ak”, „ta-ak”, przytakując wszystkiemu, biorąc na siebie ciężar całej rzeczywistości. Jest to jednak tylko pozorna afirmacja, przesiąknięta duchem reaktywności. Prawdziwa afirmacja życia polega na włączaniu się w ruch życia, który jest przede wszystkim tworzeniem. Afirmować to (współ)tworzyć z życiem. Negacja jest natomiast blokowaniem życia, czyli blokowaniem tego twórczego ruchu. Negacja polega przede wszystkim na osłabianiu życia, na odbieraniu mu zdolności do przemiany. Negacja dąży przede wszystkim do zastoju. Negacja polega przede wszystkim na odejmowaniu. Słabi, zbierając się razem, nie tworzą większej siły, lecz odejmują silnemu jego siłę, pozbawiają go mocy. Silny nie jest tym, który włada, lecz przede wszystkim tym, który nieustannie zmienia siebie i wszystko wokół. Natomiast słaby jest tym, który pozbawia silnego tej mocy zmiany. Słaby to chory, który chce wszystko wokół zarazić swoją chorobą. Moralność reaktywna wygrywa i zaczyna dominować, ponieważ osłabia aktywnych. Aktywny dąży do metamorfozy, przemiany, pragnie podejmować ryzyko, natomiast reaktywny pragnie przede wszystkim przetrwać, podtrzymać swoją egzystencję taką, jaka ona jest. I w tym celu osłabia silnego, by ten nie stwarzał zagrożenia dla owej zastałej wegetacji.
Powiedziałem wam wcześniej, że nihilizm jest pewnym procesem. Otóż Nietzsche wiąże ten proces właśnie z negacją i jej mocą odejmowania. Ludzie reaktywni, mocą negacji, niszczą to, co aktywne i niszczą te elementy życia, które stanowią zagrożenie dla ich egzystencji. Ale logika tego postępowania doprowadza ostatecznie do tego, że siły reaktywne zwracają się przeciwko wartościom, w imię których działały: „zabijają Boga”, negują życie w jego istocie i rodzą Ostatniego Człowieka, którego istnienie jest wegetacją i unikaniem wszelkich form cierpienia. Zapanowuje nihilizm.
– PRZEWARTOŚCIOWANIE WSZYSTKICH WARTOŚCI –
Nietzsche poszukuje sposobu na wymknięcie się tej sytuacji dziejowej jaką jest nihilizm. Szuka takiego sposobu egzystencji człowieka, który pozwoliłby mu stać się całkowicie aktywnym i afirmatywnym. Widzi taką możliwość w przewartościowaniu wszystkich wartości, tzn. zamianie wszystkich panujących w kulturze Zachodniej wartości, wartości przeciwnych Życiu (ukrytych w chrześcijaństwie, humanizmie, utylitaryzmie, komunizmie, nacjonalizmie czy nawet nauce), na wartości zgodne z Życiem.
Przewartościowanie wartości oznacza także zniesienie podziału na świat pozorny i świat prawdziwy, w którym bytują wartości, którym dotąd podporządkowany był człowiek. Nie jest zatem tak, że „na miejscu Boga” zostaną ustanowione inne wartości (tak robi humanizm, osadzając na miejscu Boga Człowieka, Prawa Człowieka, albo scjentyzm osadzając na miejscu Boga Naukę). Nietzsche pragnie nie tylko usunąć Boga, ale również miejsce po Bogu, znieść podział na świat pozorny i prawdziwy, uczynić świat „płaskim”.
– NADCZŁOWIEK I WIECZNY POWRÓT –
Gdy takie przewartościowanie nastąpi, człowieka zastąpi nowy typ: nadczłowiek – ten, który zdolny jest afirmować całość rzeczywistości, całość Życia, który jest aktywny i żyje według nowych wartości „płaskiego” świata. Nie sposób określić czym dokładnie będzie nadczłowiek, ponieważ będzie to zupełnie nowa „jakość”. Jednakże można domyślać się kilku jego cech wynikających z przeciwstawienia cechom człowieka dotychczasowego. Jedną z nich będzie wspominana już kilkukrotnie afirmacja całości bytu, którego sposobem bycia jest wieczny powrót.
Koncepcję wiecznego powrotu można odczytywać na dwa sposoby – bo i dwa wymiary nadał jej sam Nietzsche – tzn. jako koncepcję ontologiczną (i to odczytanie pominę) oraz jako pewien „egzystencjalny test” na zdolność do afirmacji. Nietzsche proponuje nam, abyśmy sobie wyobrazili, że wszystko będzie wiecznie się powtarzać, że jeszcze raz przeżyjemy nasze życie w każdym calu i w każdej sekundzie takie samo (ja jeszcze raz będę pisał ten tekst, a wy jeszcze raz będziecie go czytać) i jeszcze raz, i jeszcze raz, i jeszcze… nieskończoną liczbę razy. Każde cierpienie, każdy ból, każde nieszczęście, każda błędna decyzja będą wiecznie się powtarzały. I Nietzsche pyta: jak byśmy zareagowali na taką wizję świata? Czy załamała by nas ona, czy byśmy chcieli ją od siebie oddalić? Czy też przytaknęlibyśmy jej, pragnęli? Ten drugi przypadek opisuje właśnie zdolność do afirmacji bytu w całości, jaką będzie posiadał nadczłowiek. Ten ostatni nie jest zatem blondwłosym oficerem gestapo, ale istotą o innym sposobie egzystowania niż nasz, działającą wedle innych wartości i inaczej odnoszącą się do świata.
Opracowania, które chciałbym dziś wam polecić, same w sobie są dziełami filozoficznymi. Są one swoistą nadinterpretacją myśli Nietzschego, ale tym bardziej są z ducha prawdziwie nietzscheańskie, tzn. twórcze. Pierwsze z nich to dwa (potężne) tomy wykładów Martina Heideggera zatytułowane Nietzsche – nie tylko uporządkowują i wyjaśniają one najważniejsze myśli autora Tako rzecze Zaratustra, ale również pokazują jak wygląda naprawdę dobry warsztat pracy z tekstami filozoficznymi; ta lektura warta jest polecenia choćby ze względów metodologicznych. I nie należy zrażać się nazwiskiem autora – tekst jest naprawdę przystępny (przynajmniej przez większą część tomu pierwszego). Drugie, równie twórcze i równie warte uwagi odczytanie znajdziecie w książce Gillesa Deleuze’a pt. Nietzsche i filozofia (możecie je uzupełnić lekturą krótkiego wykładu, wydanego jako Nietzsche) – to pozycja o wiele trudniejsza, ale odczytanie – moim zdaniem – bardziej aktywne i afirmatywne, niż odczytanie Heideggera.
Pierwszy raz spotykam się z taką interpretacją, że cyt.: „chrześcijaństwo nie jest w stanie pogodzić się z cierpieniem i dlatego obiecuje pozbawione cierpienia życie wieczne w zaświatach, w niebie…”. Jestem chrześcijanką i np. na lekcjach religii zawsze mnie uczono, że cierpienie stanowi nieodłączny element życia, że Chrystus cierpiał i chrześcijanie, którzy za Nim podążają, również wybierają cierpienie, gdyż prędzej czy później spotkają się z atakiem choćby w związku z wyznawanymi wartościami (np. opowiadanie się za życiem, a więc przeciwko aborcji, eutanazji, obrona godności ludzkiej, a więc np. nieuznawanie propagowania pornografii itp.); co do polskich narodowców, raczej powiedziałabym, że nie godzą się oni na to, by zrównywać w prawie osoby heteroseksualne i propagujące niezgodne z naturą anomalie – który to brak akceptacji (na zrównywanie wprawie tego co zdrowe i zdegenerowane), uważam za normalny, gdyż związki homoseksualne z natury rzeczy nie spełniają podstawowej roli społecznej, jaką pełni rodzina – płodzenie i wychowanie potomstwa – jak więc można przyznawać takim związkom identyczne przywileje jak związkom heteroseksualnym?
Szanowna Pani,
odpowiedź na Pani wątpliwość zawarta jest już w cytacie, który Pani przytoczyła. Nietzsche nie ma na myśli jakiegoś cierpienia (Chrystus na krzyżu), czy nawet zbioru cierpień (cierpienie wszystkich homoseksualistów więzionych i mordowanych w takich obozach koncentracyjnych jak Dachau, Sachsenhausen, Auschwitz), ale cierpienie jako takie, cierpienie jako pewien element rzeczywistości. Nietzsche oczywiście nie przeczy, że chrześcijanie akceptują obecność cierpienia w życiu doczesnym, a nawet czasem się ku niemu celowo zwracają (np. w praktykach samoumartwiania). Jednocześnie zwraca uwagę na to, że wiara chrześcijańska opiera się na przekonaniu o tym, że doczesne („światowe”) cierpienia są tylko elementem drogi do życia zupełnie pozbawionego cierpienia („życia prawdziwego” w „zaświatach”, w niebie), a zarazem sposobem na uniknięcie wiecznego cierpienia (w piekle). Niebo ma być taką rzeczywistością, która jest pozbawiona tego elementu, jakim jest cierpienie. Wniosek jest chyba banalnie prosty do wyprowadzenia: skoro w niebie nie ma cierpienia, a w piekle jest tylko cierpienie – to cierpienie jest czymś negatywnym, czymś czego chrześcijanie nie chcą.
Chyba w dużej mierze zgadzam się z komentarzem Pani Anny ale warto by rozważyć kilka dodatkowych kwestii. Nietzsche znał chrześcijaństwo raczej w jego protestanckiej formie, natomiast Katolicyzm jest religią zgoła inną od wspomnianego odłamu. Kościół Rzymsko Katolicki raczej nigdy nie spoglądał przychylnie na żadne formy nihilizmu. Tępił (czasem wręcz brutalnie) te wynikające z przeciwstawienia sobie świata doczesnego i świata duchowego jako złego i dobrego, czego przykładem jest np. krucjata przeciwko albigensom albo wojna 30 letnia przeciwko protestantom (oczywiście w obu tych przykładach było też wiele innych powodów) jak i te wynikające z innych źródeł np. ateizmu. Tak jak zauważyła Pani Anna przejawia się to też w innych aspektach, np. potępianie homoseksualizmu i ogólnego przyzwolenia na aborcję jako efektów hedonizmu.
Przyznam szczerze, że nigdy nie sprawdzałem, czy Nietzsche czytywał pisma współczesnych mu teologów katolickich. Z pewnością za to znał doskonale pisma tzw. Ojców Kościoła (przypominam: uznawanych przez Kościół Rzymskokatolicki). Nie należy zapominać, że był filologiem i czytał – w oryginale – teksty patrystyczne. Znał również doskonale historię rozprzestrzeniania się i rozwoju chrześcijaństwa (np. to jakim modyfikacjom uległy praktyki pokuty wraz z zetknięciem się chrześcijaństwa ze specyficzną, germańską postacią prawa). W oparciu o tę wiedzę, przede wszystkim wiedzę historyczną, starał się zrekonstruować wewnętrzną logikę chrześcijaństwa jako takiego. I – taki wyciągnął wniosek – to sama ta wewnętrzna logika, wewnętrzna dynamika chrześcijaństwa z konieczności prowadzi do rozprzestrzenienia się i zapanowania powszechnego nihilizmu. Bo chrześcijaństwo od samych początków jest nihilistyczne i stulecie po stuleciu, region po regionie, kultura po kulturze zatruwało nacje pogańskie, w których nihilizm nie występował. Jego potępienie tej religii nie miało więc wcale lokalnego (tzn. stosującego się wyłącznie do protestantyzmu) charakteru, jak próbuje Pan sugerować. Było potępieniem samych źródeł, z których wyrasta tak Kościół Rzymskokatolicki, jak i luteranizm czy kalwinizm.
Należy również pamiętać, że jego krytyka chrześcijaństwa była wielotorowa. Jej niezwykle ważnym aspektem jest wyodrębnienie i potępienie „typu kapłana”, który występuje tak w protestantyzmie jak i katolicyzmie.
Osobną i bardzo złożoną sprawą jest natomiast zrównanie nihilizmu i hedonizmu. Nietzsche z pewnością uważał hedonizm/epikureizm za pewną formę nihilizmu. Problemem nie była tu jednak przyjemność – co jest problemem katolicyzmu – ale unikanie cierpienia. Dla Nietzschego hedonista nie był tym, który przede wszystkim szuka rozkoszy, ale tym, który przede wszystkim unika cierpienia, chce osiągnąć taki stan, w którym nigdy nie dozna cierpienia. Dokładnie ten sam stan, który obiecuje religia chrześcijańska (w tym jej rzymskokatolicki odłam). I to jest właśnie nihilistyczne. (Proszę pamiętać, że nihilizm nie jest dowolnym słowem, epitetem o równie wielorakich zastosowaniach jak wyraz „gówno”. Zdaję sobie oczywiście sprawę, że w języku gazet i telewizji taką formę ten termin przybrał – zwykłej obrazy. Nietzsche używa go jednak jako precyzyjnie skonstruowanego pojęcia – które, być może niezbyt udanie, starałem się objaśnić w moim „Przybliżeniu”). Natomiast Nietzsche – w przeciwieństwie do chrześcijaństwa – nie widział niczego złego w przyjemności jako takiej.
„Albo nasi polscy narodowcy: nie są w stanie pogodzić się z obecnością obcokrajowców czy homoseksualistów i obiecują państwo oczyszczone z takich osób ” – to żart, czy ignorancja? Raczej przewiduję to drugie. Cudze chwalicie, swego nie znacie. Nietzsche, szaleńczy idealista nie umywa się do myśli polskiego nacjonalizmu, konstruktywnej i przede wszystkim realistycznej filozofii wspólnoty. Nietzsche stworzył jedną z bardziej destrukcyjnych myśli, jeśli chodzi o praktyczne konsekwencje. którym była ideologia narodowego socjalizmu. Wbrew popularnemu wśród apologetów Nietzschego twierdzeniu o „wulgaryzacji”, praktyczne konsekwencje nietzscheańskiej filozofii to właśnie zezwierzęcenie, demoralizacja. Bywa pociągająca dla młodych umysłów nie mających ugruntowanej hierarchii wartości.
O tym, że „przybliżenie” spełniło swoją rolę, może świadczyć fakt, że 75% (chociaż właściwie 100%) dotychczasowych komentarzy zdaje się je interpretować podobnie jak interpretowano oryginalną myśl filozofa, który nie głosił żadnych rewolucjogennych haseł, tylko stwierdzał stan społeczeństwa mu współczesnego. Jeśli dobrze zrozumiałem to idee czy to nadczłowieka czy woli mocy nie były tutaj przedstawione jako coś co jest ludzkości potrzebne, one jej towarzyszyły od zawsze. Sprowadzanie ich do postaw sprzecznych z chrześcijaństwem czy interesami narodu, wydaje się faktycznie być wypaczeniem, do którego zdolne są osoby czujące silną potrzebę przynależności do większej, doskonalszej całości, której integralność może być zaburzona przez „bezczelną” negację wydawałoby się odwiecznych podstaw jakimi są właśnie wspólna wiara i narodowość. To, że myśl Nietzsche’go została tak gładko przyjęta przez narodowych socjalistów i społeczeństwo niemieckie było wynikiem wpajanej od pokoleń dumy z przynależności do narodu niemieckiego oraz rozczarowanie wartościami, które okazały się nic nie znaczyć w obliczu kryzysu 1929r., „Myślicielom” NSDAP wystarczyło podpiąć pod swoją ideologię nienawiści hasła spajające ją ze światem wysokiej myśli, a słowa filozofa głoszącego, że Bóg umarł, były idealne – dawały do myślenia oczytanym i stwarzały stabilną chociaż nie jasną podstawę dla wahających się co do słuszności poglądów fuhrer’a.
Dostrzegam ironię (co do powodzenia mojego „Przybliżenia”). Zostaje mi tylko mieć nadzieję – choć jak wiemy, jest ona matką głupich – że Ci, którzy zrozumieli, nie mieli potrzeby pisać komentarzy.
Jeśli natomiast chodzi o nadczłowieka i wolę mocy. Są to jednak dwie odrębne sprawy:
1. Nadczłowiek – jest to Nietzscheański projekt wyhodowania (a być może: samo-hodowli) nowego typu. Jedną z cech owego typu byłoby zostawienie daleko poza sobą wszystkich form nihilizmu, a do tych należą m.in. chrześcijaństwo i kult własnego narodu (nacjonalizm był dla Nietzschego niczym więcej, jak tylko kolejną formą moralności stadnej, tzn. moralności niewolniczej).
2. Wola mocy nie jest żadną ideą (która by towarzyszyła ludzkości już wcześniej albo dopiero od czasów Nietzschego). Wola mocy to – wg Nietzschego – podstawowy budulec świata i można by powiedzieć, Nietzsche sam to sugeruje w kilku miejscach, że poprzedza ona człowieka. Na dobrą sprawę wszystko jest wolą mocy. Tyle, że ta wola mocy może przybierać różne formy – w najbardziej ogólnych kategoriach: może być szlachetna lub licha. Przykładowo, wolą mocy jest 1) pożywianie się oraz 2) tworzenie dzieła sztuki, ale także 3) pragnienie bycia pomiatanym przez pracodawcę (to wciąż jest wola mocy, ale działająca przewrotnie, np. za cnotę uznaje się wówczas nie zdolność do samostanowienia, nie własną samo-dzielność, ale posłuszeństwo, „bycie dobrym w podporządkowywaniu się”). W pewnym sensie ważne, żeby czerpać z tego rozkosz, poczucie mocy: np. artysta czuje, że jego moc rośnie, gdy tworzy dzieło sztuki, zaś człowiek lichy czuje satysfakcję (rozkosz), gdy wyrabia niepłatne nadgodziny (bo tłumaczy to sobie np. jako solidność).
touché 🙂
[Nie będąc precyzyjnym] Koło wprawione w ruch wytwarza siłę odśrodkową, więc to co trzyma się słabo – odpada (metafora karuzeli). Jest to ciekawe spostrzeżenie Deleuzego, on się tutaj cieszy, moim zdaniem rodzi to zaświat, pewną nadzieję która pozwala żyć, pomimo czegoś. Dosłowne odczytanie Wiecznego Powrotu zaś jest straszniejsze, buduje nieosiągalny absolut, stąd zdaje mi się ono piękniejsze. Widzę na przykład artystę tworzącego wielkie dzieła, jego wola jest karmiona kobietami, alkoholem, narkotykami, drugim człowiekiem, powoduje on wiele nieszczęść. Kiedy umiera to pozostają jego dzieła, one wraz z przykładem jego życia wzbogacają nas, czynią nas lepszymi, choćby wzruszają, a my unikamy takiego stylu życia. Zdaje mi się to wtedy jałowe i syntetyczne, kiedy samemu zachwyca się dziełami narkomanów, nie zażywając narkotyków.
Ten tekst stanowi pierwszy krok w moim poznawaniu Nietschego. Dziękuję, autorze 🙂
Proszę, temu w końcu ta seria tekstów ma służyć 🙂
Jeśli mogę sobie pozwolić, to polecę jeszcze tekst, który może stanowić krok drugi: https://machinamysli.org/przyblizenia-7-odwrocenie-platonizmu/.