Prawo do seksu (fragmenty)

Mamy przyjemność zaprezentować fragmenty przedmowy i pierwszego rozdziału książki Amii Srinivasan pod tytułem „Prawo do seksu. Feminizm w XXI wieku”. Pozycja ta, w tłumaczeniu Katarzyny Mojkowskiej, ukazała się w kwietniu 2023 roku nakładem Wydawnictwa W.A.B. (Grupy Wydawniczej Foksal).
Feminizm nie jest filozofią ani teorią, nie jest także punktem widzenia. To ruch polityczny, który ma na celu naprawdę zmienić świat. Pyta: co oznaczałby koniec politycznego, społecznego, seksualnego, ekonomicznego, psychologicznego i fizycznego podporządkowania kobiet? Odpowiada: nie wiemy, spróbujmy i się przekonajmy.
Feminizm rozpoczyna się od uznania kobiety za członkinię klasy płciowej, czyli członkinię klasy ludzi, którym przypisano niższy status społeczny ze względu na coś o nazwie „płeć” – coś, o czym mówi się, że jest naturalną, przedpolityczną, obiektywną, materialną podstawą, na której zbudowana jest światowa kultura człowieka. (…)
Istnieje jeszcze inne znaczenie słowa płeć: nawiązuje ono do tego, co robimy z naszymi posiadającymi płeć ciałami. Niektóre z nich służą do tego, by inne ciała odbywały z nimi stosunki płciowe. Niektóre z ciał służą innym ciałom do przyjemności, posiadania, konsumowania, uwielbiania, zapewniania obsługi i aprobaty. O płciowości w tym drugim, seksualnym znaczeniu również mówi się, że jest naturalna, że istnieje poza polityką. Feminizm pokazuje, że to także fikcja, i to taka, która służy określonym interesom. Odgrywane przez nas role, odczuwane emocje, to, kto daje, kto bierze, kto wymaga, kto służy, kto pożąda, kogo się pożąda, kto czerpie korzyści, kto cierpi: wszystko to zostało ustalone na długo przed naszym przyjściem na świat. (…) Co by trzeba było zrobić, by seks był autentycznie wolny? Tego jeszcze nie wiemy, spróbujmy i się przekonajmy. (…)
W 2016 roku sędzia Sądu Federalnego Okręgu Santa Clara, Aaron Persky, skazał dwudziestotrzyletniego pływaka z Uniwersytetu Stanforda, Brocka Turnera, na sześć miesięcy (z czego odsiedział trzy) w więzieniu okręgowym za trzy przestępstwa związane z napaścią seksualną na Chanel Miller. Ojciec Brocka Turnera, Dan A. Turner, tak pisał w liście do sędziego:
Wydarzenia z siedemnastego i osiemnastego stycznia bezpowrotnie, radykalnie zmieniły życie Brocka. Już nigdy nie będzie sobą, beztroskim i z natury niefrasobliwym chłopakiem o serdecznym uśmiechu. Widać to w jego twarzy, sposobie chodzenia, osłabionym głosie, braku apetytu. Brock zawsze lubił jeść pewne rzeczy i sam jest świetnym kucharzem. Zawsze cieszyłem się, kupując mu duży antrykot na grilla lub ulubioną przekąskę. Musiałem przed nim chować precelki i chipsy, które lubię, bo wiedziałem, że długo nie poleżą, kiedy Brock wróci z długiego treningu pływackiego. Dziś ledwo cokolwiek skubnie, tylko tyle, by przeżyć. Te wyroki złamały i roztrzaskały jego samego i naszą rodzinę na wiele różnych sposobów. Jego życie nigdy nie będzie takie, o jakim marzył i na jakie tak ciężko pracował. To wysoka cena za dwadzieścia minut akcji w kontekście niewiele ponad dwudziestoletniego życia1.
Krótkowzroczne skupienie się na samopoczuciu syna – czyż w życiu Miller nie zaszła również „radykalna, bezpowrotna zmiana”? – jest uderzające. Jeszcze bardziej poraża (przypuszczalnie nieumyślny) seksualny żarcik: „dwadzieścia minut akcji” – zdrowej, nastoletniej zabawy. Dan Turner jakby chciał spytać, czy powinno się karać Brocka za coś takiego? Do tego jedzenie. Brock już nie uwielbia steków? Nie musisz już chować przed nim precelków czy chipsów? W taki sposób mówi się o golden retrieverze, a nie o dorosłym człowieku. Jednak w pewnym sensie Dan Turner mówi o zwierzęciu, o doskonale wyhodowanym okazie zamożnego, białego, amerykańskiego chłopięcia: „beztroskiego”, „niefrasobliwego”, wysportowanego, towarzyskiego, o zdrowym apetycie i lśniącej sierści. I, jak przystało na zwierzę, taki Brock wydaje się funkcjonować poza porządkiem moralnym. Ci krewcy, biali, typowo amerykańscy chłopcy – i typowo amerykańskie dziewczyny, które się z nimi umawiają i które za nich wychodzą (ale nigdy, przenigdy nie są przez nich napastowane seksualnie) – to dobre dzieciaki, najlepsze, nasze.
To, że sędzia Sądu Najwyższego, Brett Kavanaugh, sam był właśnie takim typowo amerykańskim dzieciakiem, stanowiło jego ostateczną obronę, kiedy Christine Blasey Ford zarzuciła mu napaść seksualną, gdy oboje chodzili do szkoły średniej. Jak zeznał Kavanaugh, Ford „nie obracała się w tych samych kręgach towarzyskich” co on i jego koledzy2. Latem 1982 roku Brett – jedyne dziecko Marthy i Everetta Edwarda Kavanaugha Juniora – spędzał czas z kolegami z Georgetown Prep, jednej z najdroższych prywatnych szkół w USA (i Alma Mater Neila Gorsucha oraz dwóch synów Roberta Kennedy’ego) w towarzystwie uczennic sąsiednich katolickich szkół dla dziewcząt: Stone Ridge, Holy Child, Visitation, Immaculata, Holy Cross. Ich paczce – w której byli Tobin, Mark, P.J., Squi, Bernie, Matt, Becky, Denise, Lori, Jenny, Pat, Amy, Julie, Kristin, Karen, Suzanne, Maura, Megan, Nicki – lato upłynęło na wycieczkach na plażę, treningach piłkarskich, podnoszeniu ciężarów, piciu piwa, niedzielnych mszach i, generalnie, najlepszej zabawie w życiu. Kiedy upubliczniono zarzuty Ford, sześćdziesiąt pięć kobiet, które znały Kavanaugha w liceum, podpisało list w jego obronie. Kavanaugh nazwał je „przyjaciółkami na całe życie, z którymi zbudowali przyjaźń na fundamencie rozmów w szkole i poza nią, począwszy od czternastego roku życia”.
Ford, patrząc obiektywnie, przynależała do społecznego i ekonomicznego porządku Kavanaugha. Była biała i bogata, i – zakładając, że jej pamięć nie myli, a czy można uwierzyć, by tak nie było? – przynajmniej raz spędziła czas z Brettem i jego towarzystwem. Jednak jej oskarżenia zrobiły z niej wyrzutka ze światka zdrowych, białych dziewczyn i chłopaków, którzy czasem popełniają wybryki (jak to ujął sam Kavanaugh), nawet „głupawe” i „żenujące”, ale nigdy niebędące przestępstwem. W kronice szkolnej z tamtego roku Kavanaugh i przyjaciele określili się jako „Renate Alumnius [sic!]” – to aluzja do Renate Schroeder, jednej z sześćdziesięciu pięciu „przyjaciółek na całe życie”, które podpisały list zaświadczający, że Kavanaugh zawsze „traktował kobiety przyzwoicie i z szacunkiem”. Zapytany o tajemnicze określenie, Kavanaugh odparł, że „stał za tym nieporadny zamiar okazania sympatii, tego, że była jedną z nas” i że „nie miało to podłoża seksualnego”. Schroeder, która dowiedziała się o aluzji z kroniki już po podpisaniu listu, przekazała w oświadczeniu dla „Timesa”, że było to „straszne, przykre i zwyczajnie niezgodne z prawdą”. „Nie jestem w stanie nawet podjąć próby zrozumienia, co dzieje się w głowach siedemnastoletnich chłopców, którzy wypisują takie rzeczy. Modlę się, by ich córek nigdy nie potraktowano w ten sposób”3. Po zatwierdzeniu Kavanaugha przez senat ojciec Christine Blasey Ford, Ralph, serdecznie uścisnął dłoń Edowi Kavanaughowi, ojcu Bretta, w The Burning Tree Club w Bethesdzie, gdzie obaj grywają w golfa. Podobno Ralph powiedział, jak jeden republikański ojciec do drugiego: „Cieszę się, że zatwierdzono Bretta”4.
A gdyby Brett Kavanaugh nie był biały? Trudno wyobrazić sobie tak sprzeczną z faktami okoliczność, ponieważ świat musiałby wyglądać zupełnie inaczej, by czarny lub ciemnoskóry chłopiec mógł dorastać, nie tylko opływając w podobne przywileje finansowe i społeczne co Brett – zamożną rodzinę, elitarną szkołę, dziedzictwo w Yale – ale i mając falangę równie uprzywilejowanych rówieśników, którzy staliby za nim na dobre i na złe. Pokazowa solidarność osób, które znały Kavanaugha w młodości – którą Kavanaugh nazywa „przyjaźnią” – jest solidarnością ludzi bogatych i białych. Nie jesteśmy w stanie wyobrazić sobie czarnego lub ciemnoskórego Kavanaugha bez wywracania rasowego i ekonomicznego porządku Ameryki.
U wielu niebiałych kobiet powszechne feministyczne wezwanie: „Believe Women”, „Uwierzcie kobietom”, i jego internetowy odpowiednik, hasztag #IBelieveHer, prowokują więcej pytań, niż dają odpowiedzi. Komu mamy wierzyć, białej kobiecie, która mówi, że została zgwałcona, czy czarnej lub ciemnoskórej, która obstaje przy tym, że jej syna wrobiono? Carolyn Bryant czy Mamie Till?
Obrońcy praw mężczyzn lubią mawiać, że hasło „Uwierzcie kobietom” jest pogwałceniem zasady domniemania niewinności. Jednak popełniają wówczas błąd przesunięcia kategorialnego. Domniemanie niewinności jest normą prawną: wynika z uznania, że jeśli wszystkie inne przesłanki są identyczne, gorzej jest, kiedy prawo niesłusznie ukarze, niż kiedy niesłusznie zniesławi. Właśnie z tego powodu w większości systemów prawnych ciężar udowodnienia winy spoczywa na oskarżycielu, a nie oskarżonym. „Uwierzcie kobietom” nie jest, przynajmniej w większości przypadków, wezwaniem do porzucenia tej normy prawnej, lecz polityczną reakcją na nasze podejrzenia, że jest nierówno stosowana. Prawo zakłada, że osoby oskarżone o przestępstwa są niewinne, jednak, jak wiemy, niektóre z nich uznaje się za bardziej niewinne od pozostałych. Hasło „Uwierzcie kobietom” ma pełnić funkcję naprawczą wobec wykorzystywania zasady domniemania niewinności opartego na uprzedzeniach. Ma być gestem wspierającym ludzi – kobiety – które prawo lubi traktować jak kłamczynie.
Krytykowanie hasła „Uwierzcie kobietom” jako niezgodnego z zasadą domniemania niewinności jest błędem przesunięcia kategorialnego, bo dotyczy ono przekonań. Domniemanie niewinności nie mówi nam, w co mamy wierzyć. Mówi, w jaki sposób o winie może stanowić prawo: na przykład za pomocą procesu, który celowo działa na korzyść oskarżonego. Harveyowi Weinsteinowi, kiedy stawał przed sądem, przysługiwało prawo domniemania niewinności. Ale ci z nas, którzy nie zasiadali na ławie przysięgłych, nie mieli obowiązku, by zakładać jego niewinność czy nie ferować wyroków, nim zapadł werdykt. Wręcz przeciwnie: dowody, w tym przekonujące, spójne i szczegółowe zeznania ponad setki kobiet, wskazywały na skrajnie wysokie prawdopodobieństwo, że Weinstein był winny napaści i molestowania. Co więcej, wiemy, że mężczyźni posiadający taką władzę, jaką miał Weinstein, mają tendencję do nadużywania jej. Prawo musi traktować każdą jednostkę indywidualnie – wychodzić z założenia, że Weinstein nie jest bardziej prawdopodobnym sprawcą przemocy niż dziewięćdziesięcioletnia babcia – ale normy prawa nie rządzą normami racjonalnego myślenia. Racjonalne myślenie jest proporcjonalne do dowodów: mocnych dowodów statystycznych, że tacy mężczyźni jak Weinstein mają skłonność do nadużywania swojej władzy, oraz przekonujących świadectw – zeznań oskarżających go o to kobiet. Co prawda, podczas procesu mogą wypłynąć nowe dowody, a te, które wcześniej wydawały się sensowne, mogą zostać zdyskredytowane. (Albo bogactwo i władza mogą sprawić, że pewne dowody znikną). Jednak wynik procesu nie determinuje tego, w co powinniśmy wierzyć. Gdyby Weinsteina oczyszczono ze wszystkich zarzutów, powinniśmy byli z tego wywnioskować, że jego oskarżycielki kłamały?
Niektóre komentatorki, w tym i feministki5, uparcie twierdzą, że w takich sprawach, jak Weinsteina, „nigdy tak naprawdę nie wiadomo”, czy ktoś jest winny przestępstwa na tle seksualnym, nawet jeśli wskazują na to wszystkie dowody. Można potraktować tę sprawę filozoficznie i przyjąć taki punkt widzenia. Jednak wówczas należałoby stosować go konsekwentnie. Jeśli „nigdy tak naprawdę nie wiadomo”, czy Weinstein jest przestępcą czy też ofiarą misternej zasadzki, tak samo nie wiadomo tego o, dajmy na to, Berniem Madoffie. Z feministycznego punktu widzenia trzeba zadać pytanie, dlaczego przestępstwa na tle seksualnym wzbudzają taki wybiórczy sceptycyzm. A odpowiedź, jakiej powinny udzielić feministki, brzmi, że ogromną większość przestępstw na tle seksualnym popełniają mężczyźni wobec kobiet. Czasami „Uwierzcie kobietom” to po prostu wezwanie, by formułować swoje przekonania jak najprościej: w zgodzie z faktami.
Mimo to „Uwierzcie kobietom” staje się czasem tępym narzędziem. Niesie bowiem ze sobą domniemane wezwanie do tego, by „Nie wierzyć mężczyźnie”. A ta zerojedynkowa logika – ona mówi prawdę, on kłamie – zakłada, że w osądzaniu oskarżeń o gwałt nie liczy się nic innego, tylko płeć. Szczególnie kiedy w grę wchodzą inne czynniki – rasa, klasa, wyznanie, status imigranta czy imigrantki, orientacja seksualna – wówczas już zupełnie nie wiadomo, komu jesteśmy winni epistemologiczną solidarność. Na Uniwersytecie w Colgate, elitarnym humanistycznym college’u w północnej części stanu Nowy Jork, w roku akademickim 2013/2014 jedynie 4,2% studentów było czarnych, jednak to wobec nich skierowano 50% oskarżeń o wykroczenia o charakterze seksualnym6. Czy w Colgate słusznie by było „Uwierzyć kobietom”?(…)
Punita Devi, żona jednego z mężczyzn skazanych na śmierć za gwałt i morderstwo Jyoti Singh, spytała: „Gdzie będę mieszkała? Co dam dziecku jeść?”7. Devi pochodzi z Biharu, jednego z najbiedniejszych stanów Indii. Do dnia egzekucji obstawała przy niewinności swego męża. Być może wypierała jego winę. Albo była wyczulona na fakt, że biedni mężczyźni bywają niesłusznie pomawiani o gwałt. W każdym razie Punita Devi postrzegała jasno jedną kwestię. Prawo dotyczące gwałtu – nie to prawo, które jest skodyfikowane w statutach, ale to niewypowiedziane, regulujące rzeczywiste traktowanie tego przestępstwa – nie zwraca uwagi na kobiety takie, jak ona. Gdyby mąż Devi zgwałcił nie Jyoti Singh, ale swoją własną żonę albo kobietę z niskiej kasty, najprawdopodobniej wciąż by żył. A teraz jest martwy, prawo indyjskie zaś nie interesuje się tym, jak przetrwają Punita Devi i jej dziecko. „Dlaczego politycy nie myślą o mnie?”, pytała Devi. „Ja również jestem kobietą”8.
„Intersekcjonalność” – termin ukuty przez Kimberlé Crenshaw dla określenia koncepcji sformułowanej wcześniej przez starsze pokolenie feministek, od Claudii Jones po Frances M. Beal, przez the Combahee River Collective, Selmę James, Angelę Davis, bell hooks, Enriquetę Longeaux y Vásquez oraz Cherríe Moragę – często jest sprowadzana, w powszechnym pojmowaniu, do właściwego rozpatrywania różnych osi opresji i przywileju: rasy, klasy, płci, niepełnosprawności i tak dalej9. Jednak traktowanie intersekcjonalności jako podejścia opierającego się jedynie na wrażliwości na różnice oznacza pominięcie jej siły jako orientacji teoretycznej i praktycznej. Intersekcjonalność przede wszystkim dostrzega, że każdy ruch wyzwoleńczy – feminizm, antyrasizm, ruch robotniczy – który koncentruje się tylko na tym, co łączy wszystkich przedstawicieli danej grupy (kobiety, ludzi niebiałych, klasę robotniczą), jest zarazem ruchem, który najlepiej się przysłuży tym członkom grupy, którzy są najmniej uciemiężeni. Tym samym feminizm, który zajmuje się tylko „czystymi” przypadkami patriarchalnej opresji – przypadkami, których nie „komplikują” takie czynniki jak kasta, rasa czy klasa – przysłuży się jedynie kobietom bogatym i białym lub pochodzącym z wysokiej kasty. Podobnie jak każdy ruch antyrasistowski, który zajmuje się tylko „czystymi” przypadkami rasistowskiej opresji, finalnie będzie pomagał bogatym, niebiałym mężczyznom. Oba te ruchy wytworzą z kolei politykę asymilacjonistyczną, ukierunkowaną na zapewnienie najlepiej sytuowanym kobietom i niebiałym mężczyznom prawa do traktowania na równi z bogatymi białymi mężczyznami.
Polityka „Uwierzcie kobietom” w swojej aktualnej formie koliduje z wymaganiami stawianymi przez intersekcjonalność. Kobietom zazwyczaj się nie dowierza, kiedy wnoszą wiarygodne oskarżenia o stosowanie przemocy seksualnej, a przynajmniej nie dowierza się, jeśli ich oskarżenia są skierowane przeciwko określonym mężczyznom. To tym realiom proponuje się polityczne lekarstwo w postaci hasła „Uwierzcie kobietom”. A jednak czarne kobiety szczególnie cierpią z powodu stygmatyzacji seksualności czarnego mężczyzny – co aż nazbyt czytelnie wyraża wezwanie, by „uwierzyć kobietom” – podobnie jak dalitki cierpią z powodu seksualnej stygmatyzacji dalitów. Chociaż zbyt prędko dajemy wiarę oskarżeniu czarnego mężczyzny przez białą kobietę albo oskarżeniu dality przez braminkę, to najbardziej narażone na przemoc seksualną są czarne kobiety i dalitki. Tłamsi się ich zdolność do zabrania głosu przeciwko przemocy, jakiej zaznają od mężczyzn swojej własnej rasy lub kasty, a ich status wspólniczek hiperseksualnego czarnego mężczyzny lub dality jest głęboko zakorzeniony10. Zgodnie z tym paradoksem kobiecej seksualności takie kobiety postrzegane są jako „niezgwałcalne”, a tym samym bardziej podatne na przemoc tego rodzaju. Ida B. Wells cierpliwie dokumentowała lincze czarnych mężczyzn przeprowadzone na podstawie sfingowanych zgłoszeń gwałtów, jakich rzekomo dopuścili się wobec białych kobiet. Ale rejestrowała również liczne gwałty na czarnych kobietach, które już nie inspirowały tłumów do linczu, a wręcz nie zaprzątały ich uwagi. Jednym z takich przypadków była Maggie Reese, ośmiolatka zgwałcona przez białego mężczyznę w Nashville, Tennessee: „Oburzenie wobec bezradności dziecka w tym przypadku nie potrzebowało pomsty; ofiara była czarna”11. (…)
To prawda, że kobiety zawsze żyły w świecie stworzonym przez mężczyzn i rządzącym się ich prawami. Ale obok mężczyzn zawsze żyły kobiety, które te prawa kontestowały – i to również jest prawda. Przez ogromną część ludzkiej historii przejawy ich oporu były osobiste i niesystematyczne: wzdrygały się, męczyły, odchodziły, rzucały pracę. Dopiero niedawno zaczęły się organizować i zabierać głos publicznie. Ci, którzy upierają się, że mężczyźni zwyczajnie nie mogli być mądrzejsi, negują to, co mężczyźni widzieli i słyszeli. Ich obojętność była wyborem, ponieważ była im na rękę. Bo męskie normy głoszą, że ich przyjemność jest priorytetem, a wszyscy mężczyźni postępują tak samo. Zasady, które faktycznie się zmieniły, i zmieniają się nadal, nie dotyczą aż tak bardzo tego, co wolno w seksie, a czego nie: kobiety od bardzo dawna mówią o tym mężczyznom, w taki czy inny sposób. Zasady, które faktycznie się zmieniły, uświadamiają takim facetom jak Louis C.K., Charlie Rose, John Hockenberry i wielu im podobnym, że nie mogą już bezkarnie ignorować krzyku i milczenia poniżanych przez siebie kobiet.
Jakie to może mieć konsekwencje?
Oto podchwytliwe pytanie o to, jak powinno wyglądać sprawiedliwe traktowanie sprawców przemocy seksualnej, które mogą sobie zadać feministki. Trzeba też następnie spróbować wspólnie na nie odpowiedzieć: czy takich mężczyzn należy karać, a jeżeli tak, to których i w jaki sposób, albo czy może nie byłyby lepsze alternatywne metody, wykluczające karę, oparte na pojednaniu i zadośćuczynieniu. Wiele kobiet, co zrozumiałe, odczuwa silne pragnienie, by zobaczyć strach, nagość i przerażenie swoich oprawców – co wyrównałoby rachunki nie tylko z nimi, ale być może i z całymi pokoleniami wcześniejszych dręczycieli. Jenna Wortham tak pisała w „New York Timesie” o liście „Shitty Media Men” [„Gówniani Faceci z Mediów”], którą ujawnił w 2017 roku serwis BuzzFeed:
Przez pierwszych kilka godzin po opublikowaniu listy, kiedy wciąż wydawała się tajna, przeznaczona tylko dla kobiet, w inny sposób poruszałam się po świecie. Powietrze było jakby naładowane energią (…). Koleżanka porównała to uczucie do finałowych scen V jak Vendetta. Przyjemnie jej było widzieć kobiety w roli cyfrowych strażniczek obywatelskich, mieć świadomość, że mężczyźni się boją. Mnie też było miło. Pragnęłam, by każdy mężczyzna otrzymał ostrzeżenie, że oni również są bezbronni, bo kobiety ze sobą rozmawiają12.
W sytuacjach, kiedy nie jest dostępna moc sprawcza opresyjnego państwa – kiedy sprawa jest przedawniona, kiedy dowodem są jedynie zeznania kobiety, kiedy czyn nie przekroczył granicy karalności albo kiedy pozycja społeczna mężczyzny zapewnia mu nietykalność – kobiety zwracają się ku bardziej rozproszonym formom represji, jakie dają media społecznościowe. Niektóre kobiety zdają się zaprzeczać, że to również forma władzy, twierdząc, że publiczne nazwanie w sieci domniemanego oprawcy lub osoby dającej przyzwolenie na jego postępowanie jest po prostu czczą gadaniną, jedną z niewielu rzeczy, jakie mogą zrobić osoby pozbawione wpływów.
To nieprawda, jak pokazuje przykład „cyfrowych strażniczek obywatelskich” z artykułu Wortham. Opublikowanie o kimś tweeta albo rozprowadzanie arkusza kalkulacyjnego z jego nazwiskiem czy opublikowanie relacji na temat zepsutej randki to być może nie to samo, co nasłanie na kogoś policji. Jednak w czasach, w których można wylecieć z pracy – są takie przypadki! – nie za same czyny, tylko za publiczne oburzenie, jakie wywołały, nie można uznawać tego za czczą gadaninę. (Oczywiście niektóre kobiety zdają sobie z tego sprawę i takie konsekwencje witają z entuzjazmem). Podobnie ma się sprawa z cichym wkładem tysięcy działających w pojedynkę kobiet, kiedy łączą się w jeden wspólny głos o mocy ujawniania, ośmieszania i upokarzania. Dla większości z nas jeden tweet to pozbawiona znaczenia kropla w morzu kakofonii złożonej z opinii, trollingu i memów z kotkami. Czasem jednak, kiedy spojrzymy wstecz, okazuje się, że uczestniczyliśmy w czymś większym – a może nawet sami to wszczęliśmy – czymś o znaczących konsekwencjach psychicznych i materialnych, nie zawsze zgodnych z naszymi przewidywaniami, a nawet nie zawsze pożądanych13. Czy wystarczy wówczas powiedzieć, że te konsekwencje nie były zamierzone, że twój głos był tylko jednym z wielu, że to, co mówisz, nie może być uznane za przyczynę jakichkolwiek następstw? Czy jako feministki powinnyśmy się przejmować tym, że w ten sposób od dawna bronili się twórcy pornografii, gdy feministki oskarżały ich nie tyle o przedstawianie seksualnego poddaństwa kobiet, co o udzielanie na nie społecznego przyzwolenia? Komu jak komu, ale czy feministkom godzi się podpisywać się pod twierdzeniem, że słowa nie krzywdzą albo że spowodowane przez nie krzywdy nie mają żadnych konsekwencji etycznych lub politycznych? Komu jak komu, ale czy feministkom godzi się zaprzeczać temu, że zebrane w chór głosy bezsilnych mogą mieć potężną władzę?
Nie chcę wyolbrzymiać tego problemu. Więcej niż trzeba mężczyzn zostało opisanych w sieci ze względu na ich nieodpowiednie czy wręcz kryminalne zachowanie, nie powodując większych reperkusji. O wiele więcej, jak można domniemywać, nie zostało opisanych wcale. Z siedemnastu mężczyzn z listy Shitty Media Men, oskarżonych o przemoc seksualną przez wiele anonimowych kobiet, jedynie garstka poniosła formalne sankcje zawodowe, została zmuszona do odejścia z pracy czy trafiła na czarną listę autorów w określonych publikacjach. Żaden z nich się nie ukrywa. Podobno jeden z nich regularnie jada lunche z Woodym Allenem, podczas których omawiają represje, jakich doznają ze strony feministek. Harveya Weinsteina skazano na dwadzieścia trzy lata więzienia, co uradowało feministycznego Twittera, ale wymagało to godnego Pulitzera śledztwa dziennikarskiego, viralowego ruchu społecznego, zgłoszenia się ponad stu kobiet i zeznań sześciu z nich w sądzie. A po tym wszystkim Weinstein został skazany jedynie za dwa przestępstwa: gwałt i wymuszenie aktu seksualnego.
Jednak jeżeli celem nie jest wyłącznie karanie mężczyzn za przejawy dominacji seksualnej, ale jej zakończenie, feminizm musi zająć się kwestiami, których wiele feministek wolałoby uniknąć. Czy podejście opresyjne, które regularnie krzywdzi ludzi biednych i niebiałych, może przysłużyć się sprawiedliwości seksualnej; czy pojęcie sprawiedliwego procesu – i być może także domniemania niewinności – powinno dotyczyć mediów społecznościowych i publicznych oskarżeń; czy karanie wywołuje zmiany społeczne? Czego tak naprawdę trzeba, by zmienić patriarchalne umysły? (…)
Zależy (…) co się uzna za „problem”. Jeśli są nim mężczyźni, którzy uprawiają seks z kobietami, nie uzyskawszy uprzednio aktywnego „tak”, wtedy prawo w zakresie pozytywnego przyzwolenia jest być może efektywnym, choć „nieładnym” rozwiązaniem. Jeśli jednak problem leży głębiej i ma związek z psychospołecznymi strukturami, które sprawiają, że mężczyźni pragną seksu z kobietami, które tak naprawdę go nie chcą, albo uważają pokonanie oporu kobiety za swój obowiązek, albo też za sprawą których kobiety mają poczucie, że muszą uprawiać seks z mężczyznami, kiedy tego nie pragną, to wówczas korzyści płynące z takiego prawa jak SB 967 stają się o wiele mniej oczywiste. Jak zwróciła uwagę Catharine MacKinnon, prawa regulujące sprawę pozytywnego przyzwolenia po prostu zmieniają to, co z zasady uznaje się za prawnie akceptowany seks: kiedyś mężczyzna musiał przestać, gdy kobieta powiedziała: „nie”, teraz musi po prostu zmusić kobietę do powiedzenia: „tak”14. Dlaczego formułujemy regulację, która zakazuje takiego seksu, jaki jest wytworem patriarchatu? Czy powodem, dla którego tak trudno odpowiedzieć na to pytanie, jest fakt, że to prawo zwyczajnie jest tu niewłaściwym narzędziem?
- Dan A. Turner, Letter from Brock Turner’s Father, 2016, dostępny pod adresem: https://www.stanforddaily.com/ 2016/06/08/the-full-letter-read-by-brock-turners-father-at-his-sentencing-hearing/.
- Brett Kavanaugh’s Opening Statement: Full Transcript, „New York Times”, 26.09.2018, https://www.nytimes.com/ 2018/09/26/us/politics/read-brett-kavanaughs-complete-opening-statement.html.
- Kate Kelly i David Enrich, Kavanaugh’s Yearbook Page Is „Horrible, Hurtful”: to a Woman It Named, „New York Times”, 24.09.2018, https://www.nytimes.com/2018/09/24/business/brett-kavanaugh-yearbook-renate.html.
- Mollie Hemingway, Carrie Severino, Christine Blasey Ford’s Father Supported Brett Kavanaugh’s Confirmation, The Federalist, 12.09.2019, https://thefederalist.com/2019/09/12/christine-blasey-fords-father-supported-brett-kavanaughs-confirmation/.
- Zob. np. JoAnn Wypijewski, What We Don’t Talk About When We Talk About #MeToo, The Nation, 22.02.2018, https://www.thenation.com/article/archive/what-we-dont-talk-about-when-we-talk-about-metoo/.
- Emily Yoffe, The Uncomfortable Truth about Campus Rape Policy, „The Atlantic”, 6.09.2017, https:// www.theatlantic.com/education/ archive/2017/09/the-uncomfortable-truth-about-campus-rape-policy/538974/.
- Adrija Bose, „Why Should I be Punished?”: Punita Devi, Wife of Nirbhaya Convict, Fears Future of „Shame”, News 18, 19.03.2020, https://www.news18.com/news/buzz/why-should-i-be-punished-punita-devi-wife-of-nirbhaya-convict-fears-future-of-shame-delhi-gangrape-2543091.html.
- Tamże. Żeby dowiedzieć się więcej o (w ogromnej mierze karceralnej) reakcji indyjskich feministek na zbiorowy gwałt na Singh i krytyce, z jaką się spotkała ze strony feministek marksistowskich, zob. Prabha Kotiswaran, Governance Feminism in the Postcolony: Reforming India’s Rape Laws, w: Janet Halley, Prabha Kotiswaran, Rachel Rebouché i Hila Shamir, Governance Feminism: An Introduction, University of Minnesota Press, 2018, s. 75–148. Żeby zapoznać się z krytyką karceralnych reakcji na przemoc seksualną zob. Seks, karceralizm, kapitalizm (w niniejszej książce).
- Claudia Jones, An End to the Neglect of the Problems of the Negro Woman!, 1949, w: Claudia Jones: Beyond Containment, red. Carole Boyce Davies, Ayebia Clarke Publishing, 2011, s. 74–86; Frances M. Beal, Double Jeopardy: To Be Black and Female, 1969, „Meridians: feminism, race, transnationalism” 2008, vol. 8, nr 2, s. 166–176; Enriqueta Longeaux y Vásquez, The Mexican-American Woman, w: Sisterhood is Powerful: An Anthology of Writings from the Women’s Liberation Movement, red. Robin Morgan, Vintage, 1970, s. 379–384; Selma James, Sex, Race and Class, Falling Wall Press, 1975; The Combahee River Collective, A Black Feminist Statement, 1977, w: Home Girls: A Black Feminist Anthology, red. Barbara Smith, Kitchen Table: Women of Color Press, 1983, s. 272–292; red. Lorraine Bethel i Barbara Smith, Conditions: Five: The Black Women’s Issue, 1979; Davis, Kobiety, rasa, klasa; Cherríe Moraga i Gloria E. Anzaldúa, red., This Bridge Called My Back: Writings by Radical Women of Color, Persephone Press, 1981; bell hooks, Ain’t I a Woman? Black women and feminism, South End Press, 1981; bell hooks, Feminist Theory: From Margin to Center, Routledge, 1984 oraz Kimberlé Crenshaw, Demarginalizing the Intersection of Race and Sex: A Black Feminist Critique of Antidiscrimination Doctrine, Feminist Theory and Antiracist Politics, „University of Chicago Legal Forum” 1989, vol. 1989, nr 1, s. 139–167.
- Więcej o tym zjawisku w: Seks, karceralizm, kapitalizm (w niniejszym tomie).
- Ida B. Wells, Southern Horrors: Lynch Laws in All Its Phases, 1892, w: Southern Horrors and Other Writings: The AntiLynching Campaign of Ida B. Wells, 1892–1900, red. Jacqueline Jones Royster, Bedford Books, 1997, s. 49–72, patrz s. 59.
- The Reckoning: Women and Power in the Workplace, „New York Times Magazine”, 13.12.2017, https:// www.nytimes.com/interactive/2017/12/13/magazine/the-reckoning-women-and-power-in-the-workplace.html.
- W 2018 roku Ian Buruma, niedługo wcześniej mianowany redaktorem „New York Review of Books”, opublikował osobisty esej Jiana Ghomeshiego (Reflections from a Hashtag, „New York Review of Books”, 11.10.2018, https:// www.nybooks.com/articles/2018/10/11/reflections-hashtag/), który został zwolniony z CBC Radio w 2014, kiedy to został oskarżony przez kilka kobiet o napaść seksualną. W pełnym przeinaczeń artykule Ghomeshi samodzielnie oczyszczał się z zarzutów i nie napomknął nawet, że jedna z kobiet zrezygnowała z oskarżenia dopiero wtedy, kiedy zgodził się ją przeprosić. Feministki, ze mną włącznie, wyraziły na Twitterze swoje zniesmaczenie decyzją Burumy, by opublikować tekst Ghomeshiego. Krótko po tym Burumę zmuszono do odejścia z pracy. Tekst „New York Timesa” na temat zwolnienia go zilustrowano screenem mojego tweeta. Poczułam się niezręcznie. Z jednej strony uważałam, że Buruma wykazał się kiepskim redaktorskim osądem i z tego, co później słyszałam i co później podnoszono w mediach, narzucał swoją wolę pomimo protestów swoich pracowników, do których należały starsze kobiety od dawna pracujące w tym magazynie. Mam nadzieję, że dlatego właśnie został zwolniony: przez swój własny zespół, za to, że był złym redaktorem i szefem o dyktatorskich zapędach. Ale co, jeśli został zmuszony do odejścia, jak sam twierdzi, tylko dlatego, że „motłoch w mediach społecznościowych” (do którego należę) kierował działaniami zarządu „NYRB”? Fakt, że redaktor wzbudza furię na Twitterze, nie jest dobrym powodem, by go zwalniać, nawet jeśli ta furia jest uzasadniona. Niewkurzanie ludzi w mediach społecznościowych nie jest cechą dobrego redaktora, nie bardziej, niż jest cechą dobrej naukowczyni. Feministki, które wkurzają całe mnóstwo ludzi, powinny jako pierwsze nalegać na to, by istnienie instytucji poświęconych poszukiwaniu prawdy – magazynów literackich, uniwersytetów – nie było zależne od publicznej aprobaty.
- Catharine A. MacKinnon, Rape Redefined, s. 454. By zapoznać się z pokrewną dyskusją na temat granic paradygmatu świadomej zgody zob. Linda Martín Alcoff, Rape and Resistance, Polity, 2018 i Joseph J. Fischel, Screw Consent: A Better Politics of Sexual Justice, University of California Press, 2019.